Toxic Gumbo to opublikowany w 1998 roku przez Vertigo komiks autorstwa dwójki alternatywnych artystów: piosenkarki, pisarki i poetki Lydii Lunch oraz scenarzysty, rysownika, kolorysty, komiksiarza Teda McKeevera. Ta artystyczna pełną gębą współpraca odbyła się tuż przed tym, kiedy McKeever zabrał się za realizację serii Faith, zaś Lydia Lunch miała już w swoim dorobku pierwsze komiksowe kroki – w tym jedną historię napisaną wspólnie z Nickiem Cave’em.
POSŁUCHAJ: Wojciech Birek o adaptacjach Sienkiewicza
Lunch i McKeever stworzyli dzieło specyficzne i autentycznie oddziałujące na zmysły. Toxic Gumbo to odyseja dziewczyny imieniem Onesia, której towarzyszymy przy narodzinach, a następnie ruszamy w podróż poprzez życie, na które w początkowej fazie składa się nadzorowany przez zakonnice sierociniec oraz bagna Luizjany. Onesia, w swoich poszukiwaniach bezpiecznej przystani, napotyka na drodze dobro i zło, uczy się je rozpoznawać, doświadcza przyjaźni i nienawiści, miłości i mądrości, straty i zemsty. Jednocześnie została przez autorów skonstruowana w taki sposób, że jej ciało wskutek pewnego zdarzenia, jest mocno toksyczne, zaś zainteresowania orbitują wokół różnego rodzaju eksperymentów.
Ten komiks to przede wszystkim narracja – pierwszy dialog pojawia się dopiero na 11. stronie. Lydia Lunch lubuje się w opisach z wykorzystaniem barwnego słownictwa, jednak unika ścian tekstu. A to z kolei otwiera pewną furtkę McKeeverowi, który ilustrując zwarty tekst ma możliwość przeskakiwania między obrazami – i właśnie w tym tkwi jego siła. On gra i straszy poszczególnymi kadrami – a to mroczny wagon kolejowy, a to bagna w całej okazałości, a to chatka w środku nocy, zbliżenie na piszczące szczury czy szeroko otwarte oko. McKeever w Toxic Gumbo jest McKeeverem różnorodnym – współpracując ze scenarzystą wspaniale akcentuje pewne znaczące momenty przejściem ze standardowo kolorowanego rysunku w malowany, a w pewnym momencie sięga także po kolaż. Choć jestem bezkrytycznym fanem każdej kreski, postawionej przez tego twórcę, to Toxic Gumbo ląduje w topce moich ulubionych graficznie albumów tego autora.
CZYTAJ: Bendis, McKeever i superbohaterowie. Co poszło nie tak?
Ten komiks traktuje o samotności, która jest codziennością, oraz o chwilach radości, które zdarzają się sporadycznie. O tym, że choć często czujemy się wewnętrznie zatruci, to jednak zawsze okazuje się, że świat struty jest jeszcze bardziej. To także jeden z tych komiksów, które mimo stanowczego zakończenia, wciąż trwają.
POSŁUCHAJ: Zavka o Promieniach Xi, Kate Bauer o zwierzakach, fujcik o epizodzie z komiksu lubelskiego
DySzcz