Ella La Rabia pochodzą z Wysp Kanaryjskich, choć na stałe rezydują w stolicy Hiszpanii, Madrycie. 25 stycznia po raz pierwszy zawitali do Polski, gdzie zagrali w Klubie Muzycznym CSK. Kanaryjski kwartet to również autorzy jednej z najciekawszych płyt roku 2022, „Cancion De Cuna Oceanica”, na której w śmiały sposób połączyli melodyjny, hiszpańsko-języczny post hardcore z korzennymi, oceanicznymi klimatami. Ich koncert stał się wspaniałą okazją do poznania ich spojrzenia na muzykę.
Panowie, zacznijmy od omówienia konceptu który kryje się za Waszą ostatnią płytą, “Cancion de Cuna Oceanica”. Płyta, choć pełna kontrastów i naprawdę ostrych numerów, wydaje mi się dość nostalgiczna w swojej wymowie…
Edu Perez (wokal, gitara): To wielka przyjemność być tutaj. Jeśli zaś chodzi o album i o koncept który za nim się kryje, to cóż, chcieliśmy zrobić płytę o naszych rodzinach, o Wyspach Kanaryjskich i wszystkimi przeżyciami które się z nimi wiążą. Udało się to zrobić i muszę przyznać że jesteśmy niezwykle z tego dumni.
Chciałem również zapytać o wyraźne wpływy Waszej muzycznej kultury w muzyce na wskroś nowoczesnej. Miksujecie hardcore z kanaryjskim folkiem, co jest dość nieoczywistą hybrydą… Z czego to wynika? Z mnogości Waszych inspiracji? Słuchacie jednego dnia Sangre de Muerdago a drugiego dnia Rise Against?
Javi Perez (gitara): Oczywiście, słuchamy dużo muzyki ze świata, ale mamy też sporo odniesień w muzyce hiszpańskiej. To co chcieliśmy zrobić, to dodać do tej muzy nasz folklor. W zasadzie nie identyfikujemy się z żadnym stylem, to wszystko dla nas to pewnego rodzaju eksperyment. Moment kiedy kończymy album bywa dla nas dość zaskakujący. Wiemy że mamy wiele inspiracji, ale to co dla nas najważniejsze, to właśnie nasz folklor. A co stanie się później? Może stać się cokolwiek.
Ano właśnie, wydaje mi się że niespecjalnie przejmujecie się szufladkami i gatunkami. Po prostu gracie swoje, bez zbędnych założeń.
Pablo Conteiro (perkusja): No tak, w zasadzie to nigdy nie mieliśmy czegoś w stylu spotkania i dyskutowania o zespołach i stylach. To co robimy to po prostu spotykamy się w sali prób, zaczynamy grać, Edu przynosi jakieś pomysły które ogrywamy i koniec końców robimy płytę, której sami chcieliśmy posłuchać, rzecz którą chcielibyśmy usłyszeć od każdego, innego zespołu. I tak właśnie to wszystko się dzieje i myślę że jest to idealne.
Ok, panowie, pogadajmy teraz o konkretnych numerach zawartych na płycie. Jednym z Waszych największych hiciorów jest numer “Yruene”, który w zasadzie jest takim wykładnikiem stylu Ella La Rabia – w jednym numerze przechodzicie od wściekłego hardcore’u do tanecznej muzyki latynoskiej. O czym właściwie traktuje ten kawałek? Z tego co zdążyłem ustalić, “Yruene” to imię.
Edu: Tak, Yruene to imię demona występującego w kanaryjskim folklorze. Ten demon to coś na kształt psa, czarnego, wściekłego psa. Jak opowiadali korzenni mieszkańcy Wysp Kanaryjskich, pies ten żył na wyspach i trzeba było mu zostawiać jedzenie aby ich nie nękał. To co w tych podaniach jest ciekawe i na swój sposób tajemnicze, to to że demon ów był ściśle powiązany z innymi postaciami i bogami z mitologii Wysp Kanaryjskich. To co my chcieliśmy w tym utworze przekazać, to to że taki demon żyje w nas samych. To co jest jednym z głównych założeń zespołu to fakt, że zawsze poszukujemy w sobie czegoś co nas wyróżnia, coś co czyni nas wyjątkowymi, po to żeby podzielić się tym z naszymi fanami. Tak naprawdę to my jesteśmy Yruene, jesteśmy jak psy, szaleni i naprawdę uwielbiamy grać ten numer i dobrze się przy nim bawimy – zresztą, zobaczysz to na koncercie.
Javi: Jeśli spojrzeć na to bardziej pod kątem instrumentalnym, jest trochę jak sequel do eksperymentu który zrobiliśmy na naszym pierwszym albumie w utworze “Nuestra Lucha”, którego tytuł oznacza “Nasza Walka”. To punkowo-hardcore’owy numer który nagle staje się czymś w rodzaju reggae bossa novy. Bardzo dobrze bawiliśmy się podczas robienia tego kawałka, świetnie się grało go też podczas koncertu. Ale “Yruene” to dla nas jakby krok naprzód. Zmiksowaliśmy tu nasz folklor, muzykę latynoską, kubańską, punto-cubana. Nie wiem czy wiesz, ale Wyspy Kanaryjskie mają sporo wspólnego z kubańską kulturą, więc w zasadzie musieliśmy jakoś to pokazać, gramy tak samo na marakasach czy na djembe, to po prostu musiało się wydarzyć.
Mam takie poczucie, że macie w sobie bardzo dużo szacunku do Waszych korzeni, do Waszej muzyki folkowej.
Javi: Tak, ale nie tylko. Słuchaliśmy bardzo dużo celtyckiego folku i folku innych krajów w zasadzie od kiedy tylko się narodziliśmy. Nasze rodziny wręcz to uwielbiały. I System Of A Down! Myślę że to świetny punkt odniesienia.
Oscar Manrique (bas): System of a Down to doskonały przykład perspektywy którą reprezentujemy w momencie robienia nowych numerów. Tak, to świetne odniesienie.
Zastanawiam się jak wyglądał proces dodawania i wdrażania tych elementów folkowych do Waszej muzyki? Mieliście pomocników, czy wszystko zrobiliście samodzielnie?
Javi: Dla przykładu intro do numeru “Cancion de Cuna Ocenica” zostało nagrane przez prawdziwą grupę folkową z Wysp Kanaryjskich. Spodobał im się pomysł i bardzo chcieli wziąć w tym udział. To czysty folk kanaryjski. Zrobili to sami, my potrzebowaliśmy właśnie czegoś w stylu śpiewu ludowego, a oni to dla nas nagrali a my umieściliśmy to w naszym kawałku jako intro. Śpiewa tam 10 albo 12 osób.
Chciałem jeszcze zapytać o wspomniany eklektyzm w Waszej muzyce. Nie jest czasem tak, że skomplikowanie Waszych utworów bywa wyzwaniem dla Was samych?
Pablo: Najtrudniejszą częścią tego albumu “Cancion de Cuna Oceanica” był moment, kiedy mieliśmy już wszystko nagrane, ale nie mieliśmy pojęcia jak to złożyć w całość. Wszystko było nagrane, kawałki rozsypane, wszystkie te różne, niepasujące do siebie części. Jak to wszystko złożyć żeby miało sens? To był zdecydowanie najbardziej czasochłonny moment przy pracy nad albumem. Na przykład “Yruene” oryginalnie posiadało zupełnie inny patent na część finałową. Jednak przy nagraniach stwierdziliśmy, że zrobimy to inaczej. Zmieniliśmy tekst, napisaliśmy nową część chyba na 5 minut przed ponownym wejściem do studia. I okazało się że działa świetnie. To było naprawdę COŚ dla nas.
Idąc dalej: gracie muzę, która wymyka się gatunkowym szufladkom. Nie macie poczucia że świadomie skazujecie się na muzyczny underground?
Oscar: Tak, może tak być. Wydaje się, przynajmniej w Hiszpanii, że nie ma za dużo przestrzeni na tego typu muzykę. Ok, grywamy w Madrycie w całkiem dobrych miejscach i zdarza się że robimy sold out za sold outem, ale na przykład festiwale… Cóż, nikt od nich nigdy nie dzwoni. (śmiech) Łatwiej jest chyba zagrać w Polsce na festiwalu niż w Hiszpanii. Więc cóż, wydaje się że możesz mieć rację. Być może zostaniemy po prostu legendami podziemia. Ale nawet jeśli, to będę z tego szczęśliwy. Ja chyba po prostu lubię ten waleczny klimat. Ale nie, jesteśmy szczęśliwi, jesteśmy szczęśliwi bo gramy muzykę którą lubimy. Jesteśmy rodziną, nie tylko my ale także nasi fani. Mamy wspaniały fanbase, ludzie którzy lubią naszą muzykę po prostu to kochają, znają każdą piosenkę, każde słowa, rozumieją to co robimy, choć to bywa trudne, bo tak jak powiedziałeś, nie reprezentujemy jednego stylu, nie jesteśmy bandem zbyt komercyjnym. Wydaje mi się że moment w którym zaczęlibyśmy robić coś czego nie lubię, byłby momentem w którym opuściłbym zespół.
Ok, Oscar, dzięki za tę wypowiedź. Na sam koniec naszej rozmowy, chciałem jeszcze zapytać o pierwszą Waszą płytę i zawarty na niej numer “Elba”, jak dla mnie jeden z największych hiciorów hiszpańskiej sceny muzycznej, serio! Z tego co wiem, to numer bardzo osobisty…
Edu: To nie tylko numer który jest dedykowany mojej babci, ale to także utwór który opowiada historię jej życia. Było ono bardzo trudne. Główna melodia to pieśń którą śpiewał mi mój pradziadek kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Zapamiętałem ją i harmonie które tam były użyte. Tekst natomiast odzwierciedla w bardzo dokładny sposób to przez co babcia przechodziła. Jestem bardzo dumny z tej piosenki. Oczywiście, rzeczy z nowej płyty reprezentują nas w lepszy sposób, ale pierwsza płyta to odzwierciedlenie tego konkretnego momentu w którym się wtedy znajdowaliśmy, to czym się inspirowaliśmy. Nasz poziom dojrzałości był wówczas zdecydowanie niższy, ale jest tam parę piosenek które są zdecydowanie bardzo istotne dla naszego zespołu i wciąż je uwielbiamy. I “Elba” to właśnie jeden z tych numerów.
Rozmawiał: Marcin Puszka
Zdjęcia: Krzysztof Kula, Marcin Puszka