Alex W. Inker nie tak dawno temu zauroczył mnie świetnym Colorado Train, teraz powraca historią z Alabamy. Colorado Train posiadało tętniącą w uszach ścieżkę dźwiękową, natomiast w albumie zatytułowanym Robota jak każda inna (wyd. Timof Comics) dźwięki co prawda pobrzmiewają, ale autor nie czyni z nich szkieletu historii. Tę funkcję pełni – nawiązujący do poruszanego w książce okresu – styl rysowania, co najlepiej widać już w scenie otwierającej, jakby wyjętej z Popeye’a.
POSŁUCHAJ: Ona budzi się z pomysłem na komiks w głowie!
Akcja tego komiksu rozpoczyna się pod koniec lat 20. XX wieku, tuż przed tym, jak banki doprowadziły małe gospodarstwa do ruiny i wypędziły farmerów na drogi. W kraju rozpowszechnia się elektryczność, którą zafascynowany jest główny bohater tej historii. Równie mocno fascynuje go pewna młoda dama, z którą dzieli miłość do książek. Razem dziedziczą ziemię, która nie jest dość urodzajna. Nadchodzą chude lata, a Roscoe wciąż myśli o elektryczności, która mogłaby pomóc gospodarstwie zacząć prosperować. Decyduje się na nielegalny krok, który ostatecznie prowadzi do tragedii, a czytelnikom proponuje zmianę scenerii: z pól Alabamy trafiamy w klimaty Skazanych na Shawshank.
Robota jak każda inna to adaptacja powieści Virginii Reeves, efektownie barwiona przez Inkera kolorem pomarańczowym i narysowana stylówą zupełnie odmienną od tej, jaką autor zastosował w pierwszym opublikowanym w Polsce komiksie. O graficznym nawiązaniu do epoki już mówiłem; dodam jeszcze, że pełno tu odpowiednio powstawianych na plansze kresek oraz scen narysowanych niezwykle precyzyjnie – chociażby tej z psami, finalizowanej w leśnych chaszczach.
POSŁUCHAJ: O komiksowych adaptacjach Sienkiewicza
Ten komiks to znakomita historia obyczajowa, ukazująca przeróżne ludzkie postawy. Główny bohater o diabelskim uśmiechu napędzany jest pasją elektryczności, główna bohaterka – mocno osadzona w ówczesnej literaturze pięknej – to ostoja bezkompromisowej uczciwości i poczciwości. Ludzkie tło tego komiksu to menażeria postaci – bezwzględny strażnik, który porachuje ci kości, a z drugiej strony opiekun psów, który potrafi wykazać się empatią. Nie ma tu czystego dobra lub zła, a jeden z wątków zostaje pięknie podsumowany przez więźnia, który dostaje możliwość realizowania swojej pasji nie wiedząc, że efekt jego prac przyniesie mu tylko zgubę.
Robota jak każda inna wykorzystaną przez autora stylistyką przenosi czytelnika w odległy czas, daje mu poczuć ten brud, to słońce, tę elektryczność. Ten komiks porusza tematykę gospodarczą, penitencjarną, rolniczą, ale przede wszystkim kipi od emocji i nie pozostawia obojętnym.
CZYTAJ: Toksyczna odyseja przez bagna Luizjany
DySzcz
Fot. materiał wydawcy