Pewnego dnia scenarzysta Mateusz Wiśniewski oderwał się na chwilę od prozy Stefana Grabińskiego, a rysownik Piotr Nowacki odstawił na bok Misia Zbysia. Zebrali swoje krótkie prace z lat 2016-2023, dodali do tego szczyptę nowości i pod czujnym okiem Łukasza Mazura wydali sobie zina pod tytułem „Z pieca spadło”. Zapytałem więc artystów:
Co Wam z pieca spadło?
Piotr Nowacki: Od razu ostrzegam, że nie jest to abecadło.
Mateusz Wiśniewski: To taki tytuł alternatywny, który się pojawia – ludzie przychodzą do nas po „Abecadło”. Nie ma takiego komiksu. Jest „Z pieca spadło”. To zbiór komiksów z naszego pożycia twórczego, które trwa już od 2016 roku. Tych komiksów jest siedem – od A do G. Tytuł też nie wziął się znikąd. Wszystko tłumaczymy w środku, ale dla słuchaczy powiemy, że wymyśliliśmy sobie taką zasadę, że nasze komiksy będą odhaczały kolejne litery alfabetu – tytuły tych komiksów, ale nie tylko, bo to trochę też ustawia całe historie, które opowiadamy. A przy okazji jest tam parę motywów również wspólnych dla wszystkich tych szortów, ale tego nie będziemy może zdradzali. Zachęcamy do lektury.
CZYTAJ: Proza Grabińskiego zaadaptowana na komiks. Jak powstawała „Szalona zagroda”?
Podziwiam zabieg marketingowy, bo rzeczywiście – choć ja nie wpadłem na to, że „Abecadło z pieca spadło”, to widać, że młodsi czytelnicy zostali przyciągnięci tego rodzaju sloganem. A czy są to komiksy przeznaczone dla młodszych czytelników, starszych czy dla wszystkich?
Piotr: Są to bardziej komiksy dla starszych czytelników. Po pierwsze ten tytuł może być trochę wabikiem dla młodszego czytelnika. Plus moja kreska, która kojarzy się często z komiksami dla dzieci. Ale tutaj ostrzegamy wszystkich radiosłuchaczy i naszych czytelników, że tym razem jest to komiks dla dojrzałych odbiorców. Nie ma tam jakichś strasznych hardkorów, niemniej te treści, mimo że nie wyłożone jak kawa na ławę, są dla czytelników, którzy muszą mieć już jakieś doświadczenie życiowe, kilka lektur za sobą, kilka filmów obejrzanych, żeby cieszyć się tym, co wspólnie z Mateuszem stworzyliśmy.
Czyli wy też nawiązujecie do obejrzanych filmów, różnych sytuacji, które was spotkały oraz do przede wszystkim waszej długoletniej znajomości, która myślę, że rozkwita w tym albumie.
Mateusz: Niejako tak, natomiast nie przeklinamy, nie rozrywamy flaków na planszach komiksowych, ale obawiam się, że może to być za ciężka lektura dla dzieciaków póki co. Niech pożyją jeszcze z dziesięć lat, czy więcej, bo dzieci są różne, i wtedy zapraszamy do lektury. Nie wiem, czy jakieś naklejki załatwimy na następny festiwal, bo dzisiaj było u nas dużo młodocianych czytelników chętnych do zakupu. My wówczas radzimy się rodziców takiego delikwenta czy delikwentki, czy może nabyć i to wszystko potem finalizujemy.
CZYTAJ: Będzie zbiorczy „Klops”? Piotr Nowacki zapowiada
Brzmi na bardzo odpowiedzialną sprzedaż. A jeśli chodzi o krótkie formy – bo rozumiem, że album z takich się składa – czy są to takie komiksy, które realizowaliście na przykład na różnego rodzaju konkursy, czy też rzeczy, które wychodziły wam z serducha?
Piotr: Musimy się przyznać, że często motywatorem był dla nas łódzki konkurs na krótką formę. Co więcej, są w tym zbiorze trzy komiksy, które w Łodzi ugrały swoje i zdobyły wyróżnienia oraz raz trzecią nagrodę w tym konkursie, więc zostały one już docenione przez jakieś gremia i jurorów tychże konkursów. Kilka rzeczy było robionych na potrzeby magazynów, takich jak Relax z Wydawnictwa Labrum, oraz Warchlaki na dyskotece, numer o muzyce metalowej. A jedna historia jest totalnie premierowa, zrobiona specjalnie na potrzeby tej publikacji. Spoiła nam ona literki F z…
Mateusz: G.
Piotr: Gubimy się w tym. W każdym razie premierowa historia jest na literę E – Elegantka.
Mateusz: Dobrze, że wspominasz o tym konkursie, bo faktycznie to był wielki motywator na samym początku, czyli prawie już dziesięć lat temu – 2016 rok. Nie wiem, czy jest sens apelować do organizatorów tego konkursu, ale korzystam z każdej takiej okazji i mimo wszystko apeluję do łódzkiego festiwalu, żeby przynajmniej przemyśleć formułę obecnego konkursu i zastanowić się, czy nie warto byłoby jednak przywrócić formułę wcześniejszą, albo przynajmniej dołożyć te szorty. Bo zdaję sobie sprawę, że ten konkurs miał krótki cykl życia – kończył się pewnie na wydaniu katalogu. Natomiast bardzo dobrze robił dla środowiska komiksowego – polskiego i nie tylko, bo dochodziło też do współprac międzynarodowych. Mnóstwo zadzierzgniętych zostało wówczas kontaktów, bo powstawały twórcze tandemy, wszyscy z myślą o tej Łodzi. I tam nagrodę była również albo publikacja w katalogu albo chociażby obecność na wystawie, która zawsze towarzyszyła temu konkursowi. Obecnie w konkursie, od trzech czy czterech lat, w zmienionej formule na album nie mamy ani wystawy, ani katalogu, ani nowych współprac, które w takiej ilości – zwykle było to na pewno grubo ponad setkę rokrocznie – pojawiały się. Teraz ten konkurs, mam wrażenie, troszkę niestety się rozmywa. Fajnie, że wyszedł pierwszy album, ale wyszedł po czterech latach. Myślę, że warto byłoby to przemyśleć. Nie wiem, czy są jakiekolwiek szanse, ale chyba warto przy okazji naszej publikacji o tym wspomnieć, bo nie byłoby jej, gdyby nie konkurs w Łodzi.
CZYTAJ: Historia polskiego komiksu w zinie podziemnym zaklęta
Zwłaszcza, że ten konkurs i wystawa prac ludzi, którzy brali w nim udział, był chyba takim przeglądem bieżących sił społeczności komiksowej. Nie wiem, czy na przykład poznańskie ziny, które wychodzą co roku na Poznański Festiwal Sztuki Komiksowej spełniają w jakiś sposób tę funkcję, ale faktycznie warto chyba ciągle apelować.
Piotr: Albo… teraz wpadła mi do głowy taka myśl, że może jeden z innych festiwali – Poznań, Kraków, Warszawa – zechce przejąć ideę tego konkursu i organizatorzy będą chcieli mieć swój konkurs na krótką formę. Przecież nie jest to ani znak towarowy, ani nic, co jest przypisane tylko do Łodzi.
Mateusz: Nie sądzę też, żeby pieniądze były jakąkolwiek przeszkodą, bo wiemy wszyscy, że te pieniądze były zawsze śmieszne.
Piotr: Plus uczestnicy płacili wpisowe, które w jakiś sposób pokrywały koszta.
Mateusz: To była naprawdę ważna rzecz. I już jej nie ma.
CZYTAJ: Król sklepu z meblami. Polska ma nowego superbohatera
Pytanie czy młodzi ludzie, którzy nie są tak bardzo osadzeni w tej historii komiksowych konwentów, mieliby parcie na to, żeby uczestniczyć w tego typu wydarzeniach. Przecież można sobie wydać swoją historię w formie zina, zarobić parę złotych, i nie musieć płacić wpisowego i bawić się w wysyłanie pocztą.
Piotr: Ale zin ma chyba wyższy próg wejścia. Krótka forma to mogą być trzy strony, może być ich pięć, a zin wypadałoby, żeby miał ich przynajmniej z 16, żeby był już jakąś sensowną publikacją, więc wydaje mi się, że to są trochę oddzielne zbiory i warto byłoby dać taką platformę dla debiutantów albo dla ludzi, którzy chcą zrobić jakąś krótką historię, a niespecjalnie jest dla niej miejsce na komiksowym rynku wydawniczym.
Mateusz: Ja jestem też dobrej myśli, bo spójrzmy, jak – mówiąc brzydko – żrą antologie zinowe, które powstają. Często redakcje nie są w stanie opędzić się od nowych chętnych do publikacji w danym zinie i muszą robić nieraz ostrą selekcję. Myślę, że popyt zwiększy podaż. Tak to się mówi? jest większe zapotrzebowanie niż możliwości. Jestem tutaj jednak optymistą. Myślę, że zwłaszcza do młodych taki konkurs by trafił, bo starsi twórcy mają swoje projekty, które kontynuują. Oczywiście zawsze w znakomitej większości robili sobie przerwę na łódzki konkurs, ale młodzi ludzie nie szukają platformy do publikacji. I to też nie jest tak oczywiste, że ci młodzi ludzie mogą gdziekolwiek publikować albo samodzielnie zrobią sobie zina.
Pozostając w temacie, a jednocześnie zahaczając o ośmiostronicową formę i Wasz album: czy nigdy nie mieliście takiego poczucia, że te osiem przykazanych stron w jakiś sposób was ogranicza? To pytanie chyba głównie do scenarzysty, który musi zająć się rozplanowaniem tych ośmiu plansz. Czy to nigdy nie było dla Ciebie trudne? Czy potrzebowałeś rozbiec się przez parę latek, żeby trafić w ten odpowiedni punkt, który poskutkuje szortem idealnym?
Mateusz: To ograniczenie jest potrzebne. To bardzo dobrze działa na kreatywność twórcy. Zresztą o tym też piszemy we wstępie do naszej publikacji, że tym ograniczeniom – bo to jedno z ograniczeń; wcześniejsze to zewnętrzne – konkursowe, potem te litery i jeszcze motywy, które spajają te historie – te wszystkie ograniczenia działają tak naprawdę bardzo dobrze dla historii, naszej współpracy i tego, co potem powstaje na tych planszach. Myślę, że ograniczenia mimo wszystko robią dobrze twórcom – najpierw scenarzyście, który musi to zaplanować, bo masz historię i musisz ją opowiedzieć na dostępnej liczbie plansz. W Łodzi to było zawsze maksymalnie osiem, ale do innych publikacji też trzymaliśmy się tych ośmiu plansz jako ogranicznika. Ale nigdy nie czułem się z tym źle. Wręcz przeciwnie.
Mam takie wrażenie, że te osiem plansz dla wielu twórców, którzy brali udział w konkursie łódzkim stało się takim constans. Taki format idealny. Równamy do ośmiu stron, a dalej jest już jakiś problem. Zrobić krótszą? Może też już nie tędy droga, bo trzeba bardziej się wymóżdżyć. A te osiem stron było idealnym strzałem.
Piotr: Choć w naszym zbiorze nie wiem, czy jest historia aż na osiem.
Mateusz: Jedna chyba jest – na literkę F.
Piotr: Foreverest.
Mateusz: Myślę, że ona mogłaby też zostać przełożona na cały album, ale ścieśniliśmy się.
Piotr: Bardzo lubię tę historię. Lubię moje rysunki, a przede wszystkim scenariusz Mateusza.
Mateusz: Ja też lubię, jak Piotrek ją narysował.
A powiedzcie – podkreślam, że jestem przed lekturą – mam rozumieć, że ta rezygnacja łódzkiego festiwalu z formuły konkursowej polegającej na tym, że wysyłamy komiksy do ośmiu plansz popsuła wam troszkę szyki i nie zdążyliście dojść do dalszych literek? Czy to będzie jakiś spoiler, czy w ogóle błądzę?
Piotr: Myślę, że teraz jesteśmy już tak rozpędzeni, że nie potrzebujemy już tak tego konkursu, choć pewnie byłby dla nas zawsze motywatorem, żeby w konkretnym czasie robić te historie. Teraz musimy się po prostu łapać pomiędzy naszymi innymi projektami i na przykład Złote Kurczaki były dla nas takim motywatorem, żeby przygotować tę publikację, żeby dołożyć brakującą literkę i żeby w tej publikacji było też coś ekstra, dlatego jest premierowy komiks, ale ja myślę, że spokojnie z biegiem lat będziemy realizować cały alfabet.
Mateusz: Tak, to pewne. A brak konkursu sprawił, że na pewno nie mamy gwarancji, że co roku będzie nowa historia na jedną z liter. Ale myślę, że będziemy trzymali się tej systematyczności, bo pojawiają się okazje: a to Warchlaki, a to Relax, a to inne możliwości. Nie mamy tego motywatora głównego, czyli jednej daty w roku, na którą musimy przygotować komiks, ale znajdą się inne.
Bardzo wam kibicuję, żebyście ze swoim abecadłem doszli do literek Z, Ż, Ź.
Mateusz: Na razie robimy bez ogonków, ale potem zrobimy wersję specjalną: Ą, Ę, Ć, Ź…
Spin-off z ogonkami.
Piotr: To będzie ogromne wyzwanie
Zupa ogonkowa!
Komiks „Z pieca spadło” napisał Mateusz Wiśniewski, a narysował Piotr Nowacki. Okładkę stworzyli Piotr Nowacki i Łukasz Mazur, zaś za skład i opracowanie graficzne odpowiadał Łukasz Mazur.
DySzcz
Fot. DySzcz/ plansze poglądowe