Frankenrocker & The Jailbait Punks (wyd. KBOOM) to wydany pod szyldem Nowego Szlamu komiks z rysunkami Łukasza Kowalczuka do scenariusza Roela Torresa. Inspiracyjnie scenarzysta zaczerpnął z idei towarzyszącej filmowi Ulice w ogniu, którego reżyser postawił na dobrą zabawę i wrzucił do jednego worka wszystko, co uwielbiał od bobasa – tworząc przy tym bardzo dobry obraz, który ani trochę się nie zestarzał. U Torresa zabawy jest w bród, ale zamiast motocyklistów w skórzanych kurtałkach, Diane Lane na mikrofonie i Willema Dafoe jako złoczyńcy mamy opowieść o pięknie punk rocka mocno podrasowaną motywem kosmicznym.
CZYTAJ: Historie poza kadrem. Podróż dedykowana tym, którzy odeszli
Tytułowy punkowy zespół bez kontraktu zostaje wciągnięty w międzygwiezdną aferę i – wyssany z Ziemi przez teleport – musi bohatersko obronić świat Szarych przed Reptilianami. Ale czy punkowa ekipa grająca prostą muzykę dla trudnych ludzi da sobie radę na takiej misji? Zwłaszcza, że nawet jeśli na początku idzie gładko, to tuż za rogiem (lub raczej w kolejnym rozdziale) czekają kolejne wyzwania – olbrzymi mechareptiliański robot i najbardziej przesiąknięty złem we wszechświecie blackmetalowy band.
Torres pisze sprawne dialogi, ale najciekawszy jest chyba w narracjach, kiedy z usprawiedliwionym patosem pisze o autentyczności i szczerości płynących z punkowych trzech akordów, zestawiając je z blackmetalową teatralną otoczką. Lecz tak naprawdę nie o dialogi czy narracje tu chodzi – bo ten komiks jest po prostu wspaniałą zabawą – pewnie, że nie dla każdego. Nic nie jest dla każdego, ten album też nie. Ale wielbiciele szlamu, punka, metalu, reptilian, kosmicznych naparzanek i bezkompromisowych hasełek będą zachwyceni.
Podstawowym atutem tego albumu jest sam Łukasz Kowalczuk. To specjalnie dla niego został napisany ten scenariusz i widać, że słowo trafiło w rysunki. Kowalczuk jest jakby polską inkarnacją Jacka Kirby’ego, umorusaną w szlamie i wrzeszczącą drapieżne wersy. Zmyślnie skomponowane plansze skąpane są w prostych, czystych kolorach, a każdy drobiazg w kadrze stworzony jest z sensem. Co więcej, Łukasz Kowalczuk jest gwarantem tego, że w komiksie sygnowanym jego nazwiskiem nikt na przykład nie wyskoczy z szeryfowym „i”, w odróżnieniu od większości komiksów amatorsko literowanych w Polsce. Taki punk, że aż miło się patrzy.
DySzcz
Fot. materiał wydawcy