Zawartość azotynu sodu na bardzo wysokim, toksycznym dla człowieka poziomie wykazały badania próbek galarety z Nowej Dęby. Państwowy Instytut Weterynaryjny w Puławach zbadał przekazane przez śledczych produkty, które doprowadziły w połowie lutego do śmierci 54-latka z Ukrainy. Dwie inne osoby po spożyciu tych produktów trafiły do szpitala.
– W badaniach próbek galarety znaleziono bardzo wysoką zawartość tej substancji – wyjaśnia dyrektor Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach, prof. Stanisław Winiarczyk. – Stężenie azotynu sodu wahało się od 16 do 19 tysięcy miligramów na kilogram produktu. Z kolei badanie nieznanej substancji dostarczonej przez prokuraturę w postaci białego proszku wykazało, że jest to czysty chemicznie azotyn, który prawdopodobnie mógł być dodany omyłkowo do galarety.
CZYTAJ: Zatrute mięso z targowiska. Jedna osoba nie żyje
– Wprawdzie azotyn sodu jest używany do peklowania mięsa, ale nie w takim stężeniu – dodaje prof. Stanisław Winiarczyk. – Zawartość tzw. peklosoli azotynu sodu nie przekracza pół procenta, natomiast dopuszczalna ilość dodatku azotynu sodu w procesie peklowania surowca mięsnego waha się od 100 do 150 miligramów na kilogram surowca. Proszę porównać 100, 150 miligramów do 16 lub 19 tysięcy miligramów.
CZYTAJ: Po śmiertelnym zatruciu. Mięso pod szczególną kontrolą
Naukowcy z Puław zbadali także mięso przekazane przez śledczych. Wprawdzie również znaleziono tam śladowe ilości azotynu sodowego, ale jego stężenie nie było groźne dla człowieka.
Regina i Wiesław S., którzy sprzedawali galaretę mięsną wyprodukowaną we własnym gospodarstwie domowym, usłyszeli zarzut narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
ŁuG / EwKa / opr. WM
Fot. pexels.com