Komiksów o losie komiksiarza było już mnóstwo. Zaznajomieni z nimi czytelnicy wiedzą więc, że nie jest to życie usłane różami. Wręcz przeciwnie – komiksowi artyści są pogrążeni w samotności, dystansują się od bliskich, gonią za pomysłami, a w szczególności za tym mitycznym „pomysłem stulecia”, który da im sławę i na zawsze zapisze ich osobowość w historii sztuki. Oczywiście nie wszyscy. Są też tacy, którzy rysują mangę albo superbohaterskie produkcyjniaki – tu wiadomo, że łatwiej o miliony odbiorców. Lecz gdzie tu artyzm i wzbijanie się ponad to wszystko?
Udręczony twórca komiksów rozmawia z gigantami tej sztuki – spija słówka z ust znanego komiksiarza Nietzchego, ściera się z jednym z najsłynniejszych komiksiarzy – Paulem Cezanne’em. Ale co z tego, skoro jedynym efektem bywa informacja zwrotna w postaci zdań typu „Kto nie dąży do absolutu, zadowala się zaciszną miernością”. Znalezienie pomysłu, który zrewolucjonizuje branżę to niezła orka, a drogi prowadzące do chwały bywają słabo oznakowane. Dlatego też Manu Larcenet, artysta niezwykle płodny, w Terapii grupowej (wyd. Mandioca) usiadł nad pustą (lub czystą) kartką i zaczął mierzyć się z kryzysem twórczym – w odróżnieniu od podobnych mu twórców stawił mu czoła nie w czarno-białej otoczce pełnej życiowej szarzyzny lecz w psychotropowej, barwnej serii krótkich form i gagów posklejanych przy pomocy jego osoby. Larcenet, występujący na kartach Terapii pod pseudonimem Jean-Pierre Boua-Pasztette, jest tu jednocześnie w kryzysie i ma manię wielkości, uwzniośla swoją pracę, ale ma też świadomość, że będące jej wynikiem dzieła przepadają w zalewie plastikowej papki. Chce być rozumiany, ale wie, że nie będzie. Boua-Pasztette się kończy.
Boua-Pasztette i Larcenet, w celu porodzenia tańczącej gwiazdy i okiełznania wewnętrznego chaosu, przyjmują pythonowską konwencję i pytają o sens życia komiksiarza. Ale komiksiarza artysty, nie takiego zwykłego. Komiksiarza, który konsultuje się lub idzie na noże z van Goghiem i Baudelaire’em, na którego spode łba spogląda „Shotgun” Gaugin i któremu proste rady daje Leonardo da Vinci. W starciu z dawnymi mistrzami raczej wychodzi się na tarczy. Już lepiej było rysować tę mangę.
Dużo w Terapii grupowej czegoś, co można nazwać poczuciem humoru, choć osobiście uśmiechnąłem się, dość wstrzemięźliwie, dwa razy, bo dla grupy docelowej w przeważającej większości będzie to śmiech przez łzy. Kto nią jest? Ano wydaje mi się, że do Terapii grupowej Jean-Pierre Boua-Pasztette zasiadł ze swoimi kolegami z branży, ale nie świeżakami, tylko doświadczonymi wygami. Jeśli robisz w biznesie komiksowym 25 lub 30 lat, Terapia grupowa będzie dla ciebie idealną terapią grupową, która i sprowadzi do pionu, i sponiewiera, i da nadzieję na lepsze jutro. Lub pojutrze. Boua-Pasztette mówi to, co już wiemy – na przykład, że komiksiarze nie umieją odpoczywać i korzystać z życia, bo przecież podczas tego korzystania mógłby pojawić się ten przeklęty pomysł stulecia, którego tak pragną. Ale tę i inne oczywistości podaje w naprawdę fascynującej graficznie formie. I pcha do dalszych przemyśleń, bo przecież pytając o sens życia komiksiarza otwieramy sobie szerokie pole do odpowiedzi. Zwykle wystarcza być miłym dla innych, bacznie obserwować co się wydarzy, oraz przekuwać swoje radości, ale i bolesne tragedie, na przemyślane i poddane wieloletniej analizie pomysły. Lecz czasem i to za mało.
Bardzo często używaną frazą w stosunku do wybranych rysowników jest „tytan pracy” albo „najbardziej zapracowany twórca w komiksowie”. Tymczasem każdy, kto żyje komiksem, pracuje non stop – budzi się walcząc z czystą kartką i kładzie się spać strwożony, że koncepty, które urodzą się w jego głowie przez noc, zostaną zapomniane przez umysł nad ranem. Komiksiarze muszą się także mierzyć z wieloma nieżyczliwymi umysłami, którzy wiedzą lepiej, co artysta chciał powiedzieć. Oraz z hejtem zwolenników starego porządku, którzy nie rozumieją, że komiks, jak wszystko inne, idzie do przodu.
Terapię grupową dostajemy do rąk własnych pomiędzy dwoma innymi dziełami Larceneta – drugim tomem Blasta i nadchodzącą adaptacją Drogi Cormaca McCarthy’ego. Można ją czytać w oderwaniu zarówno od tych pozycji, jak i wcześniejszych dzieł autora opublikowanych w Polsce – Codziennej walki i Raportu Brodecka, najlepiej jednak mieć te komiksy w jednym paluszku przed przystąpieniem do lektury – w końcu autor zaprasza nas do swojej głowy. Z bagażem jego doświadczeń wydawniczych, wrażenia czytelnicze będą pełniejsze.
Poza wspomnianym wcześniej targetem album polecam ludziom, których interesuje coś innego niż codzienna komiksowa papka oraz tym, którzy dawno temu weszli na ścieżkę twórczą Bouy-Pasztette’a i nie zamierzają z niej zboczyć.
DySzcz
Fot. GM