Pochodzący z Lublina korespondent wojenny Mateusz Lachowski od pierwszych dni wojny relacjonuje rosyjską inwazję na Ukrainę. Dziennikarz nadaje z najbardziej niebezpiecznych miejsc na froncie, takich jak Donbas czy aktualnie obwód zaporoski. Jako jeden z nielicznych polskich korespondentów towarzyszył żołnierzom ukraińskim przy wyzwoleniu obwodu kijowskiego czy mieszkańcom Chersonia, którzy po ponad 9 miesiącach okupacji zostali uwolnieni. W Kijowie spotkał się z naszą reporterką.
CZYTAJ: Mateusz Lachowski: Z F-16 Ukraińcom byłoby łatwiej zająć Krym
– Miałem tę przyjemność być tutaj rok temu i też czuć energię, która dziś jest w tym mieście – takiej radości, spokoju – mówi Mateusz Lachowski. – Człowiek się tutaj dzisiaj trochę czuje, jakby wojna się już skończyła. To dla mnie dziwne uczucie, bo pamiętam, jak tutaj wyglądały ulice, jak były puste. Nie było samochodów, nie było ludzi. Pamiętam, że kiedy tu stałem, na Majdanie, to wyły syreny. Dzisiaj zresztą też wyły, ale wtedy robiły wrażenie, bo przyjeżdżały dwa autobusy, wypakowywali się żołnierze, schodzili do metra, w metrze żyli ludzie. To było coś zupełnie innego. Wtedy rzeczywiście była tutaj wojna. W tej chwili mam takie poczucie, że w Kijowie wojny już nie ma, przeniosła się na wschód. Jak na to patrzę, to z jednej strony się cieszę, bo to jest Kijów jaki pamiętam z 2018 roku, natomiast z drugiej strony się martwię, bo wiem, że moi znajomi, żołnierze, których poznałem, są w tej chwili na froncie. Są w stałym niebezpieczeństwie. Tak jak świat, mam wrażenie, zapomina o tej wojnie, tak bardzo bym chciał, żeby nie zapomniała o niej część Ukraińców.
CZYTAJ: „Będą kolejne takie akcje”. Na Krymie ponownie powiewała flaga Ukrainy
Z rozmów z mieszkańcami mam wrażenie, że część dotknęła tej wojny bardzo mocno, a część jest od tego bardzo daleka.
Też mam takie wrażenie. Najbardziej to czuję w miastach zachodniej Ukrainy, bo w Kijowie, kiedy rozmawiam ze zwykłym ludźmi, to opowiadają historie, które były ciężkie, nawet jeżeli była to historia ucieczki, stresu pierwszych dni wojny – ci ludzie jeszcze coś rozumieją, natomiast jest wiele osób, których na szczęście ta wojna w żaden sposób, poza syrenami, nie dotknęła. Z jednej strony na szczęście, ale z drugiej to sprawia, że oni trochę nie rozumieją tego, co się dzieje te kilkaset kilometrów na wschód w ich własnym kraju.
CZYTAJ: „Nie złamią nas!”. Kijów świętuje Dzień Niepodległości Ukrainy [WIDEO, ZDJĘCIA]
A co się dzieje na wschodzie, na południu; tam, gdzie są prawdziwe okopy i ciągłe ostrzały?
To zależy, gdzie byśmy pojechali. Są takie miejsca, w których przeżycie graniczy z cudem – w tej chwili tak jest w obwodzie zaporoskim, tam, pod Robotyne, w Robotyne, w obwodzie donieckim na południu. Tam codziennie jest piekło. To nie to, że są ostrzały, tylko jest stałe niebezpieczeństwo. Wszystko, co tam przylatuje, jest śmiercionośne – od moździerzy po artylerię. Rosjanie dalej mają bardzo dużo broni. Mam takie poczucie, że kraj wraca do jakiegoś życia, natomiast na froncie jest taka naciągana lina, na której opiera się wszystko. Gdyby ta lina pękła, kraj znowu by został zalany. Na razie tę linę armia ukraińska trzyma. Mało tego, wyzwala swoje terytoria. I to jest super.
CZYTAJ: Prezydent Zełenski w Dniu Niepodległości: To święto wolnych, silnych i dumnych ludzi
Wiele osób mówi, że „nie mamy F16, nie mamy sprzętu, Zachód nam go nie daje”…
Na pewno po części chodzi o to, że brakuje rakiet, które są kluczowe. Ogólnie artyleria jest kluczowa. F16 są ważne i na pewno sporo by zmieniły, natomiast to nie jest coś, dzięki czemu Ukraina osiągnie nagle przewagę w powietrzu. Rosyjska flota powietrzna jest silna, dobrze zbudowana, kompletna. To nie jest tak, że F16 nagle zmieni obraz wojny. To pomoże, i tego brakuje Ukraińcom, ale wydaje mi się, że brakuje im wielu innych rzeczy. Można by było zniwelować tę przewagę rosyjską za pomocą artylerii. Na razie tej artylerii też jest nie za wiele – przede wszystkim rakiet. To przeszkadza. Rosjanie odbudowują swoją armię, wysyłają coraz więcej sprzętu. Rosyjscy oficerowie wyciągają wnioski. Największą tragedią w tym wszystkim będzie to, jeżeli Rosja uzyska jakieś sukcesy mimo tej całej ofiary, jaką poniosła Ukraina. Bo ja nie mówię o tych ludziach, których widzimy dzisiaj w Kijowie, tylko o tych matkach, które straciły synów, żonach, które straciły mężów, dzieciach, które straciły ojców. Znam wielu takich mężczyzn, kobiet też, ale mężczyzn przede wszystkim, którzy byli w kwiecie wieku, mieli swoje życie, postanowili walczyć o swój kraj i już nie wrócą do domu.
CZYTAJ: Kijów w czasach wojny. Jak wygląda życie w mieście? [ZDJĘCIA]
Bardzo dużo mówi się o ofensywie. Wszyscy oczekiwali, że to będzie szybka akcja, jak w obwodzie charkowskim, tak się nie stało. Czy można ją już jakoś podsumować?
Brakuje półtora miesiąca, żeby to ocenić. Myślę, że będziemy mogli to zrobić pod koniec września. Przyjdzie pora deszczowa i wtedy będzie wiadomo, jakie były efekty te letniej ofensywy. Ona się zaczęła na początku czerwca. Myślę, że można powiedzieć, że na razie nie idzie zgodnie z planem. Gdyby zakończyła się na tym etapie, który jest teraz, to rzeczywiście byłaby nieudana – powiedziałbym nawet, że to była najlepiej przeprowadzona rosyjska operacja i chyba jedna z najsłabszych operacji w wykonaniu Ukraińców, jeśli nie najsłabsza, w trakcie tej wojny. Wiele rzeczy okazało się problemem, ale chyba największym problemem okazało się właśnie to, już pomijając błędy Ukraińców, czy jakakolwiek armia poradziłaby sobie z tym, co przygotowali Rosjanie. Rosjanie mieli pół roku na przygotowanie pozycji obronnych i te największe błędy, jakie zostały popełnione, zostały popełnione kilka miesięcy temu, kiedy nie zdecydowano się na to uderzenie, z wielu przyczyn. Ukraińcy nie zdecydowali się na wiele operacji, bo obawiali się, że wytracą ludzi, a Rosja to wykorzysta i przeprowadzi ofensywę. Byli ostrożni. Nie wiadomo, czy to okazało się słuszne, bo teraz walą głową w mur – mur, który Rosjanie mieli czas zbudować przez pół roku. I ten mur to nie tylko fortyfikacje, ale też wielkie pola minowe. Mieli okazję przygotować te pozycje, mieli okazję zasilić je nowymi wojskami i jest problem z tą ofensywą. Bez przewagi w powietrzu nie da się tego zrobić. Zobaczymy. Na razie ta wojna się nie kończy. Zobaczymy, jaki będzie nacisk Zachodu na podjęcie negocjacji. Gdyby to był normalny przeciwnik, można by o tych negocjacjach myśleć. Natomiast negocjacje z Putinem kończą się tak, jak negocjacje Prigożyna. Dostaje się gwarancje bezpieczeństwa, potem spada samolot i się ginie. Tak było z traktatami miejskimi, które zakończyły się 24 lutego inwazją na cały kraj. Nikt w Ukrainie nie wierzy Rosji. Mam też wrażenie, że Zachód jest oderwany licząc na to, że jakieś negocjacje mogą tutaj pomóc.
CZYTAJ: „To wyczerpujące, ale nie mamy wyjścia”. Wolontariat w czasach wojny [ZDJĘCIA]
Oni twardo mówią: „nie, żadne negocjacje, tylko granice z 1991 roku”. Myślisz, że to jest realny plan? Kiedy jestem w Polsce, mam wrażenie, że jest to mało realny plan, ale kiedy przyjeżdżam tu, rozmawiam z ludźmi, to odnoszę wrażenie, że być może to się uda.
Jeżeli społeczeństwo by się zmobilizowało znowu, tak jak to było w lutym, marcu i kwietniu zeszłego roku, jeżeli pomoc Zachodu byłaby zdecydowanie większa, zaczęłaby być realną pomocą na bieżąco, a nie kroplówkową, to tak, to by był realny plan. Natomiast, i tutaj też jest kwestia Rosji – na ile ona dalej będzie wyciągała wnioski z tej wojny. Jeśli będzie wyciągała, to będzie to trudno zrealizować z tym, co ma Ukraina. Staram się myśleć realnie. Pamiętam, kiedy rozmawialiśmy chyba 14 marca, kiedy Rosjanie podchodzili pod Kijów od wschodu – rozmawiałem wtedy z żołnierzami ukraińskimi i oni wierzyli w to, że uda się odzyskać terytoria. Gdybyś mi wtedy powiedziała, że będzie to, co teraz, czyli, że Rosjanie wycofają się spod Kijowa, spod Charkowa, że cały obwód charkowski prawie zostanie wyzwolony, że Kramatorsk dalej będzie ukraiński, Słowiańsk i Chersoń też, to ja bym to brał w ciemno. Wtedy. Bo wtedy wszyscy się zastanawialiśmy czy Rosjanie nie otoczą Kijowa. Natomiast wtedy ukraińscy żołnierze mi mówili, że będą walczyć do wyzwolenia granic. Myślę, że to jest temat, który Zachód powinien zrozumieć – że jest kilkaset tysięcy żołnierzy, którzy są zdeterminowani i wierzą w to. I to nie jest tak łatwo, jak się jest ukraińskim politykiem powiedzieć „nie, musimy się dogadać”. To nie jest normalny przeciwnik. Są zbrodnie wojenne. Wiemy, co się wydarzyło w Mariupolu – choć właściwie nie wiemy, jaka jest skala, ale możemy się domyślać, co tam się działo, bo słyszymy świadectwa i widzimy, jak to miasto wygląda – jak Warszawa po powstaniu warszawskim. Serce mi mówi, że jest szansa, natomiast rozum niestety mi mówi, że na tę chwilę tego nie widzę. Ale mówię: jeżeli wydarzyłyby się te dwie rzeczy: o wiele większe wsparcie zachodu i mobilizacja społeczeństwa taka, jak na początku tej wojny, to tak, to jest realne.
CZYTAJ: „To był horror”. Mieszkańcy Buczy po rosyjskiej okupacji
Relacje oraz reportaże z ukraińskiego frontu można zobaczyć na kanale YouTube – Mateusz Lachowski – Korespondent PL.
InYa/ opr. DySzcz
Fot. Mateusz Lachowski FB