Poryck, Parośla, Przebraże, Kisielin – miejsca, gdzie 80 lat temu ukraińscy nacjonaliści wymordowali Polaków, odwiedzili uczestnicy XI Rajdu Wołyńskiego organizowanego przez Wołyński Klub Automobilowy z Łucka.
– Przyjeżdżamy na Wołyń od wielu lat po to, by z jednej strony uczcić pamięć rodaków, którzy zginęli na Ukrainie – mówi komandor Rajdu Wołyńskiego, Jacek Szczot. – A z drugiej strony pokazać siebie Ukraińcom, żeby oni zrozumieli nas, dla budowania wspólnej przyszłości. Z jednej strony trasa miejscami pamięci, z drugiej strony trasa poznawcza w celu poznania Ukrainy. Pierwszy etap to trasa do Łucka, Parośli, a drugi etap to już trasa bardziej turystyczna – poznanie ludzi w różnych częściach Ukrainy. Odwiedzamy miejsca pamięci, cmentarze, miejsca, gdzie były kiedyś polskie osiedla. Odwiedzamy je, pokazując Ukraińcom, że ważna jest dla nas pamięć o przodkach. Równocześnie chcemy poznać Ukraińców, żeby z nimi wspólnie żyć, żeby współpracować z nimi dla dobra nas wszystkich.
– Spotykamy się na Eucharystii na terenie nieistniejącej już miejscowości Parośla, która była polską osadą złożoną z 26 zagród – mówi arcybiskup Stanisław Gądecki. – To miejsce stało się świadkiem okrutnej zbrodni, a właściwie początku ludobójstwa. Jej mieszkańcy nie spodziewali się ataku, dlatego sotnia Ukraińskiej Powstańczej Armii bez problemu weszła do wsi, podając się za partyzantkę radziecką. Następnie związanych i bezbronnych mieszkańców wsi napastnicy zamordowali przy użyciu noży i siekier. Udało się uratować, jedni mówią 8, drudzy 5 Polaków, w większości dzieci.
– Kilometry w żadnym wypadku nie przerażają – mówi Beata z Tarnowa. – Jadąc przez te ogromne przestrzenie, jedno, co powtarzam prawie wszystkim to, że nie rozumiem, co mogło się dziać w serach tych ludzi i dlaczego dokonali tak barbarzyńskich aktów na Polakach. Po prostu nie mogę tego zrozumieć. Po to chyba tutaj przyjechałam, żeby to wszystko zobaczyć. Chociaż pewnych rzeczy już nie zobaczymy, ale chciałam pomodlić się i zobaczyć ten piękny kraj, którego gdzieś w głębi serca się trochę boję.
– Jest jakiś strach, ale ten strach wynika ze świadomości, którą Ukraińcy mają, tej krzywdy, którą wyrządzono Polakom – wskazuje Jacek Szczot. – Z tej świadomości wynika strach przed nami. Tylko pytanie: dlaczego? My mamy dzisiaj inne spojrzenie, dzisiaj nie mówimy o majątku, własności, które ludzie tutaj zostawili. My dzisiaj mówimy o tym, że chcemy normalnie żyć i współpracować.
CZYTAJ: „Czuję ból polskiego i ukraińskiego narodu”. W Łucku oddano hołd ofiarom rzezi wołyńskiej [ZDJĘCIA]
– Przyjechałem tu z Rajdem Wołyńskim, żeby uczcić pamięć poległych Polaków – mówi ks. Ryszard Sztychmiler z Olsztyna, emerytowany profesor na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie, prezes Korpusu Adwokatów Kościelnych w Polsce. – Moi oboje rodzice pochodzą z okolic Łucka. Także doświadczyli tej wielkiej tragedii. Nie mogłem poznać żadnego ze swoich dziadków, bo w 1943 roku obaj zostali zamordowani. Siostra mamy w 1942 roku wyszła za mąż za Ukraińca. Ale potem, gdy UPA nakazała, żeby tam, gdzie były mieszane rodziny, mężowie mordowali żony Polki, niektórzy wykonali to polecenie. Szwagier mojej mamy powiedział w domu, że ma takie polecenie, ale kocha żonę i tego nie zrobi. Trzy dni później przyszli po nich i oboje zginęli – jego zamordowali jako niewiernego Ukraińca, a ją jako Polkę. Dlatego to dla mnie osobista sprawa, ale także jeszcze bardziej chodzi o to, jak wielu Polaków wtedy zginęło za to tylko, że byli Polakami.
– Bez znajomości historii naród nie może funkcjonować – zaznacza Ryszard Rząd z Muzeum Zamkowego w Malborku. – Dla mnie jest to kultywowanie pamięci o tych ludziach, którzy kiedyś tu żyli, pracowali i którzy w taki dramatyczny sposób musieli rozstać się z tymi terenami i z życiem. Teraz nie wiemy nawet, gdzie spoczywają. Nie możemy godnie uczcić miejsc ich pochówku. To jest smutne. Mam nadzieję, że wreszcie uda się przywołać pamięć o nich.
– Wielu próbuje to przedstawić jako jakieś waśnie sąsiedzkie. A to przecież było zorganizowane, zaplanowane – podkreśla ks. Ryszard Sztychmiler. – Najpierw były ataki na pojedyncze domy, potem na mniejsze osiedla, potem na coraz większe, potem w końcu na Przebraże, gdzie byliśmy. To była zorganizowana armia, tylko także przy pomocy swoich rodaków sąsiadów. Niektórzy, którzy skryli się i przeżyli, rozpoznawali, że sąsiedzi brali w tym udział. Dlatego to jest takie bolesne. Moja opinia jest taka, że tylko jedna czwarta Polaków wie, co się wtedy stało, tak samo jedna czwarta czy jedna piąta Ukraińców. Ci, którzy tego nie doświadczyli, w większości nie wiedzą o tym. Podobnie jak młodsi ludzie przedtem nie wiedzieli o Katyniu, nie wolno było mówić o powstaniu warszawskim. Czas najwyższy, bo ci ostatni ludzie już wymierają, żeby chociaż przyznali, że to było naprawdę i za to przeprosili. A jeśli przejdzie jeszcze kolejnych 5 lat, że tego się nie zrobi, to potem już właściwie nie będzie sensu.
– Odwiedzamy miejsce pamięci pomordowanych Polaków w Kisielinie. W tym kościele bronili się Polacy – mówi Jacek Szczot. – Niektórzy wierni bronili się, walcząc z pierwszego piętra, wydrapując ze ścian cegły, żeby można było rzucać nimi w napastników. Ci, którzy nie schronili się na górze, którzy stwierdzili, że Ukraińcy nic im nie zrobią i wyszli z kościoła, zginęli.
– Jestem tutaj po raz pierwszy. Tu zginęli moi przodkowie – mówi Jacek Piasecki. – Jestem bardzo wzruszony. Nie wiedziałem o tej historii. Moja mama opowiedziała mi o tym, jak miałem 50 lat. Był to dla mnie szok. Pracuję z Ukrainą, pomagam Ukrainie. Jeżdżę tu od 30 lat, a w Kisielinie jestem po raz pierwszy. Dla mnie to bardzo ważne. Tu zginęli kuzyni mojej mamy – Kamienieccy. Mieli wioskę na północ od Kisielina. W czasie tego pogromu zginęło tu trzech Kamienieckich, kolejnych dwóch zginęło w kolejnych dniach, kiedy po prostu dożynano Polaków. Czekamy na jedno słowo: „przepraszam”.
– Po prostu nie mogę sobie tego wyobrazić – mówi Michał Jeziorski ze Śląska. – Od dłuższego czasu zastanawiam się, co na tych terenach się wyprawiało. Takie bestialstwo, że trudno sobie wyobrazić, skąd oni brali pomysły na tak wymyślne mordowanie Polaków. To jest pytanie: skąd w tych ludziach pojawiła się aż taka nienawiść, żeby robić takie potworności? Opowiadam o tym znajomym, słuchają z otwartymi ustami. To, co wyczyta się w Internecie, nie będąc tu samemu i nie czując tej atmosfery, to jednak nie to samo. Cenię sobie to, że mogę tu przyjeżdżać i dalej będę to kultywował. Teraz jest wojna, wyjazd jest troszeczkę utrudniony. Są jakieś obawy, że coś może się stać. Mimo wszystko, po prostu trzeba tu być. Musimy o tym pamiętać, z pokolenia na pokolenie, że działy się tu tak okropne rzeczy i dbać o to, żeby takie rzeczy już nigdy się nie powtórzyły.
– Polacy tu przyjeżdżają, zapalają znicze, składają wieńce. To miejsce nie jest zapomniane – mówi Jacek Szczot.
11 lipca 1943 roku ukraińscy nacjonaliści wymordowali mieszkańców 99 wsi na Wołyniu, głównie w powiatach horochowskim i włodzimierskim. Mordy na Polakach dokonywane były także na terenie Galicji Wschodniej oraz części Lubelszczyzny i Polesia. 11 lipca jest Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej.
CZYTAJ: Prezydenci Polski i Ukrainy oddali hołd ofiarom Wołynia
AP / opr. WM
Fot. Piotr Piela