Na księgarskie półki wjechał czwarty tom Donżonu (wyd. timof comics). Z okładki witają nas śmieszne hipki, zantropomorfizowane i kolorowe, lecz w środku jest nieco bardziej poważnie, choć w oparach absurdu i przy bardzo częstych salwach śmiechu. Zupełnie jakby ulubione postaci z bajek dzisiejszych 30-, 40- i 50-latków dorosły razem z nimi.
W jednym z siedmiu albumów składających się na to wydanie zbiorcze tytułowy donżon, czyli miejsce pobytu potworów wszelkiej maści, zalewa powódź. I choć Alcybiades myśli, że dzieje się to tylko w jego śnie, to okazuje się, że napływ wody wywołany został przez płaczące oko olbrzyma uwięzione w jednej z sal. Aby powódź ustała, należy olbrzyma pocieszyć, najpierw jednak trzeba go odnaleźć. Na tę misję Alcybiades nie chce zabrać potwora Grogro, ponieważ – cytuję – jest za głupi. Jednak już chwilę później Grogro dostaje swój własny album, zatytułowany Rozgardiasz u piwowarów, w którym swoją głupotę udowadnia po stokroć, stając w jednym rzędzie z najgłupszymi, a zarazem najzabawniejszymi postaciami popkultury. Olbrzym ma rozłąkę z okiem, Wilhelm de la Kur paraduje bez głowy, a Jasiu-Jasiu jest rozpołowiony. Wszystko jednak naprawi magia – w końcu to komiks fantasy, maksymalnie igrający z prawidłami panującymi w tym gatunku.
Różnorodność stylistyczna tego uniwersum jest naprawdę zadziwiająca – choć pierwotnie tworzone przez Lewisa Trondheima i Joanna Sfara opowieści przywodziły na myśl komiks cartoonowy, dość szybko skręciły w nieco poważniejsze rejony – bardzo widoczne jest to w tym tomie. Misja Grogro wśród króliczych piwowarów namalowana jest przez Yoanna niezwykle spektakularnie – każdy kadr to małe dzieło sztuki, wyglądające jakby za czasów największej świetności wspólnie wykonali je Simon Bisley i Adrian Madej. A należy wspomnieć, że nie wszyscy artyści biorący udział w donżonowym projekcie decydowali się na pozostanie przy swojej stylistyce – warto tu przywołać chociażby obecnego w poprzednim tomie Andreasa, który zdecydował się dostosować do standardu wypracowanego przez autorów serii i znacznie uprościł swoją charakterystyczną, skomplikowaną i bogatą w detal kreskę. Na kompromisy nie poszedł za to Bezian, autor drapieżnej oprawy graficznej do albumu zatytułowanego Żołnierze honoru. Ten poprowadzony monologiem utwór opowiada o drodze dwóch braci, brutalnych żołnierzy Gehenny, ślepo wykonujących rozkazy Wielkiego Chana pilnując tajnego wejścia do Czarnej Fortecy. Kiedy jeden z braci przepuszcza obcego, trafia do więzienia i oczekuje na karę. Zostaje wygnany na pustynię, gdzie ma mieć odcięte skrzydła, a następnie umrzeć z głodu i pragnienia. Wykonaniem wyroku ma się zająć jego rodzony brat. Ruszają w podróż ku śmierci, a po drodze przypominają sobie uroki życia. Monolog prowadzono jest przez brata mającego wykonać wyrok. Ilustrując ten album, rysownik postawił na klasyczny i pozornie monotonny stały układ kadrów, zapewniający płynność narracji, oraz poszarpane, dalekie od cartoonu rysunki uwydatniające klimat opowieści. Znakomita robota i jeden z najbarwniejszych fragmentów całej serii.
Warto podkreślić, że w czwartej zbiorówce Donżonu pojawia się także słynny Patrice Killoffer, który w podwodnej scenerii wyśmienicie operuje detalem. Jest też Keramidas, który chyba najsprawniej nawiązuje do klasycznego, disneyowskiego stylu oraz Stanislas, proponujący syntetyczne i współczesne ujęcie tejże klasyki. Donżon to uniwersum, które warto zgłębić. Autorzy zadbali o to, by czytelnik mógł podczas lektury zyskać satysfakcję na naprawdę wielu poziomach. Do końca zbiorczej edycji zostały już tylko dwa tomy, zawierające w sobie równe dziesięć oryginalnych albumów. Warto na nie czekać.