Anna Kovalova: Wielkanoc w Ukrainie to jedno z najważniejszych i najbardziej uroczystych świąt w roku. Zazwyczaj przypada później niż w Europie Zachodniej, jednak w tym roku obchodzono ją w tym samym dniu. O wielkanocnych zwyczajach i wspomnieniach ze swojego domu rodzinnego opowie Oksana Basaraba z Fundacji Kultury Duchowej Pogranicza w Lublinie.
Oksana Basaraba: Tradycje wielkanocne zaczynają się dla mnie od Niedzieli Palmowej. Wtedy święcimy te gałązki — czy to wierzbowe, czy inne — i moim zdaniem właśnie wtedy zaczyna się taki okres przygotowań do Wielkanocy. Przygotowań nie tylko w sensie sprzątania i gotowania, ale przede wszystkim duchowych. Bo to też czas intensywnych nabożeństw.
Dla mnie ważnym dniem przygotowań jest czwartek. Na Ukrainie bardzo często nazywa się go „czystym czwartkiem”, bo mówi się, że do piątku, do wystawienia całunu, trzeba wszystko posprzątać, zrobić całą ciężką pracę — na podwórku, w domu, w mieszkaniu. Trzeba umyć wszystkie okna, wyprać i tak dalej. W mojej rodzinie bardzo często było tak, że najstarsza kobieta — czy to babcia, czy teraz mama — piekła wtedy paski, czyli takie wielkanocne babki. One mają swój własny wygląd, swoją formę. W mojej rodzinie te babki nie były bardzo słodkie — to było bardziej ciasto na słono, trochę podobne do chleba, może tylko z większą ilością jajek, masła, mleka niż w zwykłym cieście. Pół dnia, a nawet dłużej, ta najstarsza kobieta z rodziny poświęcała na wypiekanie tego chleba i tych wielkanocnych babek tych pasek. Oczywiście, to był też taki dzień, kiedy nie wchodziło się do kuchni, kiedy paski były w piecu — bo bardzo ważne było, żeby ciasto dobrze wyrosło, żeby wszystko się upiekło tak, jak trzeba. Nie mieliśmy jakichś przesądów, że coś się stanie, jeśli się nie upiecze, ale była to tradycja, że każda kobieta chciała się pochwalić, że upiekła jak najlepszą paskę. Dlatego starała się, żeby było cicho, żeby się skupić, żeby o niczym nie zapomnieć i nie robić tego w chaosie, tylko z modlitwą i spokojem. Moja babcia zawsze mówiła, że trzeba się modlić, żeby wszystko się udało, i dziękować, że w ogóle mamy możliwość upiec te paski.
Wielki piątek to dzień, kiedy mamy już nabożeństwo z wystawieniem całunu — i wtedy staramy się nie robić ciężkiej pracy. Raczej poświęcamy ten czas na modlitwę i ewentualnie lżejsze przygotowania. Jeśli ktoś jeszcze nie zdążył czegoś ugotować, to czasem piekło się jeszcze jakieś ciasta na stół wielkanocny. Ale generalnie to już był dzień spokojny.
Sobota to przygotowanie wielkanocnego koszyka. Staramy się wtedy wszystko zebrać, zobaczyć, co będziemy wkładać do środka, i kończymy przygotowania przed Wielkanocą. Do koszyka w naszej rodzinie zawsze wkładało się przede wszystkim dużą paskę — bo miała wystarczyć dla wielu osób. Do tego wędliny: szynkę, kiełbasę — najlepiej domowe, wędzone. Obowiązkowo ser, ale zawsze na słono, chociaż wiem, że w niektórych regionach robi się serowe babki na słodko, zapiekane. Masło — też najczęściej domowe, własnoręcznie ubijane. Do koszyka wkładało się również korzeń chrzanu i oczywiście jajka. Zawsze było jedno jajko, które później w niedzielę służyło do dzielenia się — gospodarz domu podchodził do każdego, składał życzenia i częstował tą cząstką jajka wszystkich członków rodziny. Ten koszyczek był dekorowany naturalną zielenią. Nigdy nie używaliśmy sztucznych ozdób, jak plastikowe jajeczka czy gałązki. Zawsze to były świeże rośliny — typowe dla Ukrainy, np. barwinek. Na koszyk kładliśmy też haftowany ręczniczek, który przykrywał zawartość.
Potem całą rodziną staraliśmy się iść na wielkanocne nabożeństwo — bardzo często odbywało się ono o północy, czasem o drugiej czy trzeciej w nocy. Po powrocie — po około czterech godzinach — rozpoczynaliśmy śniadanie wielkanocne. Jak wspomniałam, zaczynaliśmy od podzielenia się jajkiem, tym poświęconym, obranym ze skorupki. Wszystko, co było w koszyku, trafiało na stół. Wielkanocne śniadanie to też była okazja, żeby złożyć sobie życzenia, posiedzieć razem, porozmawiać. Czasami to śniadanie się przedłużało, bo był to wolny dzień spędzany z rodziną. Bardzo rzadko wychodziliśmy z domu — to nie było tak, jak w Boże Narodzenie czy Nowy Rok.
Oczywiście z okresem wielkanocnym szczególnie kojarzy mi się tradycja haiwek dla dzieci i młodzieży. W Polsce ukraińska diaspora kultywuje tę tradycję – haiwki tańczą nie tylko dzieci i młodzież, ale także dorośli i seniorzy. Wszyscy chętni mogą wziąć w nich udział. Bardzo się cieszę, że ta tradycja się odradza i jest kontynuowana. Kiedyś haiwki organizowano głównie przy cerkwi – dzieci i młodzież gromadziły się po śniadaniu wielkanocnym i brały udział w zabawach, śpiewach i tańcach. W niektórych regionach odbywają się one w pierwszą niedzielę po Wielkanocy.
Szczególnie cieszy mnie to, że od lat 90. ta tradycja zaczęła wracać na zachodnią Ukrainę, a obecnie coraz częściej widzę, że jest promowana i kontynuowana także przy parafiach w różnych regionach Ukrainy. Radością napawa mnie fakt, że dziś uczestniczą w niej nie tylko dzieci i młodzież, ale również dorośli i osoby starsze. To naprawdę piękne, że ta tradycja się odradza i jest przekazywana kolejnym pokoleniom.
Anna Kovalova: O wielkanocnych zwyczajach i wspomnieniach z domu rodzinnego mówiła Oksana Basaraba. Wersję ukraińską można posłuchać na podcasty.radiolublin.pl. Do usłyszenia za tydzień Anna Kovalova.
Fot. Iryna Kazan / nadesłane