Charakterystyczne kłęby dymu, cegły na ścianach mrocznych zaułków, zbliżenie na oko oraz rozpoznawalna z daleka kanciasta kreska. Czy to brzmi jak Ted McKeever? Mam nadzieję. Słuchacz Filip prosił, żebym zajął się pracami tego artysty, no więc nie ma sprawy – sięgnąłem do szuflady, wyciągając kilka zeszytów.
CZYTAJ: Gotham po katastrofie. Nowe zasady i starzy znajomi
Zanim jednak o nich – kilka szybkich wtrąceń o McKeeverze dla tych, którzy nie kojarzą człowieka: ten wychodzący poza schemat artysta w 1997 roku pojawił się w Polsce na łamach Batmana w autorskiej historii Machiny, zrównanej z ziemią przez czytelników ze względu na „brzydkie” rysunki; za Oceanem miał nieco lepiej, a poza autorskimi komiksami wielokrotnie udzielał się na łamach dużych wydawnictw. Niezadowolony z obecnego wyglądu branży komiksowej, pożegnał się z nią serią Pencil Head, traktującą o kulisach tworzenia komiksów. W swoich występach na łamach popularnych serii McKeever działał głównie autorsko, nie chadzał na kompromisy i trzymał się własnej stylówki, dzięki czemu tworzył rzeczy wyjątkowe graficznie i świeże w treści.
CZYTAJ: Pencil Head Teda McKeevera
Wydana w 2002 roku historia Alphabet City (opublikowana na łamach 18. zeszytu serii Spider-Man: Splątana sieć) to chyba najprzyjemniejszy przykład oryginalnego podejścia do tematu. McKeever w jednym garnuszku ugotował kilka zagadnień: genezę nowego bohatera, nieudaną współpracę herosów, epizodyczny występ pajęczego przyjaciela z sąsiedztwa oraz lingwistyczne fikołki. Otóż w alfabetowym mieście najważniejsze są literki, a jednego z mieszkańców kłują w uszy nadużywane kolokwializmy, pretensjonalna składnia i rozliczne błędy językowe – również te, wychodzące z ust lokalnego pogromcy zbrodni – zamaskowanego mściciela imieniem TypeFace. Przesadnie wyczulony na słowne errory mężczyzna przywdziewa strój bohatera i postanawia siać poprawność lingwistyczną na ulicach, w bramach i na zakrętach. Przybiera imię SpellCheck oraz znajomo brzmiącą dewizę: „Z wielką mocą wiąże się wspaniałe słownictwo”, ale nie zdaje sobie sprawy z faktu, że jego poprawne wtręty mogą być co najmniej irytujące.
CZYTAJ: Batman w ujęciu mistrzowskim
McKeever jest tu w formie – sypie żartami (no pewnie, głównie słownymi), wspaniale rysuje i serwuje świetne zakończenie, gwarantujące dużo śmiechu – głównie tym osobom, które zajmują się korektą i redakcją komiksów. Alfabetowe miasto kolorystycznie wsparł Steve Buccellato – i powiem tak: chciałem się do czegoś w tej kwestii przyczepić, ale w sumie nie mam do czego. CHOCIAŻ wydaje mi się, że znacznie lepiej intencje McKeevera odczytał Nathan Eyring – kolorysta odpowiedzialny za barwy w McKeeverowym kawałku opublikowanym w zeszycie Marvel Knights: Double shot. To również rzecz z 2002 roku. McKeever wchodzi tu w buty Alana Moore’a i tak jak słynny brytyjski scenarzysta wgłębiał się w psychologię Swamp Thinga z DC, tak Ted robi to samo z jego marvelowskim odpowiednikiem – Man-Thingiem. Tyle że do przeprowadzenia swojej lekcji anatomii potrzebuje 11 plansz, a nie ciągnącej się latami sagi. McKeever we „Wspomnieniach zieleni” częstuje czytelników jedną wymowną sceną – oto szalony naukowiec przeprowadza eksperyment na uwięzionym stworze, wstrzykując mu do krwiobiegu skondensowane emocje. Obserwując reakcje udręczonego zwierzęcia, stawia się w pozycji boga, jednak nie przewiduje tego, że McKeever scenarzysta przygotował dla niego solidny twist w finale.
CZYTAJ: Ted McKeever i Doktor Strange
Bez większych twistów, ale za to z tytułem godnym alfabetowego miasta, artysta opracował opublikowaną pięć lat później historię z kolejną poboczną postacią Marvela – padło na Zombie, czyli Simona Gartha. 14-stronicowy komiks Morgue Amore znalazł się w zeszytowej składance zatytułowanej Legion of Monsters, a pokolorował go Chris Chuckry. Scenariuszowo jest to raczej średniak, ale graficznie – pierwsza klasa. McKeever sięga tu po swoje ulubione motywy – jest więc zbliżenie na oko, są klimaty szpitalne, ceglane ściany w mrocznych zaułkach, no i bestia w centrum wydarzeń.
Autorskie dokonania Teda McKeevera w Marvelu chciałbym zamknąć wspominając kolejną składankę – mowa o The Savage Axe of Ares, zeszycie opublikowanym w roku 2010, w którym artysta dostał 11 plansz w czerni i bieli. I to już jest Ted, który wychodzi poza charakterystyczną dla siebie stylistykę, rezygnuje z kanciastej formy i nieco urealnia swoją kreskę, podobnie jak w autorskich komiksach z końca kariery. Sama historia – wojenna, osadzona w Iraku – nie jest porywająca, ale rysunki cieszą oko.
CZYTAJ: Nieznośny brak McKeevera
To nie koniec opowieści o perypetiach Teda McKeevera w Marvelu – do tematu powrócę w najbliższym czasie.
DySzcz