Światowa Organizacja Zdrowia bada, jakie są główne bariery i problemy lekarzy z Ukrainy przy wejściu na europejski rynek pracy. W Polsce takie badanie organizuje lubelska Fundacja Rozwoju Europy Środkowo-Wschodniej.
Jakie wyzwania stoją przed lekarzami z Ukrainy?
– Głównym zadaniem projektu jest zrozumienie, jakie są wyzwania tych ludzi, by później wprowadzić rozwiązania na wyższych szczeblach – mówi prezes zarządu Fundacji Rozwoju Europy Środkowo-Wschodniej Krzysztof Łątka. – Główną barierą na pewno jest biurokracja. Wiemy, że lekarzy nie ma w Polsce zbyt wielu, ale z drugiej strony izby lekarskie w szczególności boją się, że osoby, które wchodzą do zawodu i nie znają języka, choćby z tego powodu mogą popełniać jakieś błędy w sztuce. Czasami niektóre izby inaczej interpretują swoje pełnomocnictwa, np. nadużywając ich, czyli minister zdrowia wydaje lekarzowi 3-miesięczny nadzór i dalej samodzielność w leczeniu pacjentów. A np. izba mówi: nie, żadnej samodzielności nie będzie. Lekarz ma realizować prawo wykonywania zawodu 5 lat pod nadzorem innego polskiego lekarza. Oczywiście tego typu decyzje na poziomie izb lekarskich powodują, że ci lekarze w praktyce w ogóle nie trafiają na rynek pracy, bo z takimi papierami nikt ich nie chce.
CZYTAJ: “Jeden kapelusz może zabić dorosłego człowieka”. Jak bezpiecznie zbierać grzyby? [ZDJĘCIA]
– Jest to grupa 108 osób, którym Lubelska Izba Lekarska wydała różnego rodzaju prawo wykonywania zawodu – mówi Leszek Buk, prezes Lubelskiej Izby Lekarskiej. – Na ostatnich komisjach nie zgłosiła się już żadna osoba pochodzenia ukraińskiego. Myślę, że liczba osób, które starały się i chciały u nas pracować, już uległa zamknięciu. Obowiązuje nas przepis (do 24 października), że ludzie składają dokumenty do ministra, ministerstwo wydaje pozwolenie na określone warunki, na określone miejsce pracy. Izba Lekarska po przejrzeniu dokumentów ma w zasadzie ustawowy obowiązek wydania określonego ograniczonego prawa wykonywania zawodu. Według mnie, jeżeli chcą pozostać w Polsce, powinni w tym czasie nostryfikować swoje dyplomy, uzyskując prawo bycia pełnoprawnym lekarzem u nas.
– Przyjechałam do Lublina, gdy wybuchła wojna. Miałam dużo szczęścia, bo od razu trafiłam do szpitala dziecięcego i zaczęłam pracować jako pomocnik lekarza na sali operacyjnej – opowiada pani Anna. – Dla mnie najtrudniejszą rzeczą było czekanie na decyzję ministerstwa. To trwało bardzo długo, nic nie było wiadomo. Niestety to też trochę kosztuje. Nie wszyscy mają taką możliwość.
“Strachy środowiskowe”
– Od początku obiegowym zarzutem w środowiskach lekarskich było to, że dyplom medycyny w Ukrainie kupuje się na targu, że oni nic nie umieją, że specjalizacje są za krótkie. Oczywiście to wszystko może być prawdą, ale może być prawdą w 1 procencie – zaznacza Krzysztof Łątka. – Moje doświadczenie jest takie, że na dziesiątki, setki lekarzy, pielęgniarek, którzy przechodzili przez pomoc naszej fundacji 1 na 10 dostaje negatywną ocenę. A pozostałe osoby sobie radzą. Nie widzę, żeby te strachy środowiskowe się ufizyczniały, ale z drugiej strony one są świetnym politycznym pretekstem do tego, żeby utrudniać tym osobom wejście na rynek pracy. Blokowana jest de facto konkurencja.
– Polska na pewno potrzebuje lekarzy, bo mówimy o braku kadry medycznej. Natomiast uważam, że Polska nie potrzebuje tych lekarzy w ten sposób – mówi Leszek Buk. – Powinni przejść normalną ścieżkę, taką jaką przechodzą Polacy za granicą – nostryfikować dyplomy. Wtedy wiemy, co dana osoba sobą reprezentuje, jaki zakres wiedzy posiada. Po nostryfikacji i odbyciu stażu ci lekarze, praktycznie rzecz biorąc, stają się pełnoprawnymi lekarzami, tak jak absolwenci polskich uczelni.
CZYTAJ: “To spełnienie naszych marzeń”. Aparatura z noblowską technologią trafiła na UMCS [ZDJĘCIA]
– Nie boję się iść do ukraińskich lekarzy. Ci, którzy spełniają wszystkie wymogi, to tak. Mamy niewielu lekarzy. W niektórych specjalizacjach ich brakuje – zauważają mieszkańcy.
– W ramach tego projektu chcemy poznać nie tylko zdanie ukraińskich lekarzy, ale też oczywiście będziemy pytać (a raczej my jako fundacja, czyli badacz, którego wybraliśmy, pracujący na co dzień jako profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego) Izbę, szpitale i przychodnie, które już zatrudniają albo muszą podejmować te trudne decyzje, jak z ich strony to wygląda, tak żeby to nie było jednostronne, żeby to nie reprezentowało tylko opinii cudzoziemców, ale też środowiska lokalnego – mówi Krzysztof Łątka.
Spotkania z ukraińskimi lekarzami odbywają się m.in. w Lublinie, Warszawie czy Wrocławiu. Po zakończeniu projektu Fundacja Rozwoju Europy Środkowo-Wschodniej przygotuje raport, który trafi do Światowej Organizacji Zdrowia.
InYa / opr. WM
Fot. pexels.com