Wskutek wydarzenia zwanego incydentem wolny świat przestał istnieć, połowa ludzkości wyginęła, a tych, którzy pozostali dotknęły mutacje i zaburzenia pamięci – taki jest punkt wyjścia komiksu Promienie Xi (wyd. timof comics) autorstwa Zavki. Artystka powołuje się na dzieła Matisse’a, Aronofsky’ego i Kubricka, a ja widzę tu starą platformówkę pod tytułem Giana Sisters, ale z Dennisem Hopperem z Blue Velvet w jednej z głównych ról. Ktoś inny mógłby powiedzieć, że się wygłupiam i ten komiks to po prostu kolejne pokręcone dzieło inspirowane najbardziej zaangażowanymi dziełami Charlesa Burnesa, Oliviera Schrauwena i Simona Hanselmanna. I wiecie to? Też by miał rację, ponieważ Zavka pozostawia czytelnikowi mnóstwo pola do interpretacji, otwierając ten komiks w głowach każdego, kto odważy się przewrócić pierwszą stronę i wgłębić w lekturę.
Ta odwaga musi być oparta przede wszystkim na zachowaniu czujności, ponieważ choć Zavka rysuje bardzo komunikatywnie, to w pewnym momencie zaczyna bawić się czasem i przestrzenią, i niczym agent specjalny FBI Dale Cooper w finale trzeciego sezonu Twin Peaks pyta: czy to już przyszłość czy jeszcze przeszłość?
Ciężko jest zdradzać cokolwiek z fabuły Promieni Xi, ale może nie będzie wtopą, jeśli powiem, że wydarzenia związane są z uczniami szkoły z internatem dla dzieci bez opiekunów, którzy muszą stawić czoła czemuś naprawdę strasznemu i okropnemu. Zavka, korzystając z efektownego soundtracku Nocy Komety skacze pomiędzy tajemniczą szkołą a lasem – naprawdę mrocznym siedliskiem zła, dając czytelnikowi oparcie jedynie w dialogach i milczących kadrach. Dopiero w ostatnim takcie tej niezwykłej historii pozwala sobie na epistolarny komentarz, który co nieco wyjaśni, a co nieco zamgli jeszcze bardziej, odsyłając do ponownej lektury komiksu.
CZYTAJ: Pogodził się z własnym losem? Ostatnie myśli Blakiego
Promienie Xi to komiks-doświadczenie; idealny przykład tego, że to medium się rozwija i może opowiadać przeróżne historie na jeszcze więcej sposobów. To także komiks z gatunku trudnych; takich, które nie podają wszystkiego na tacy, a każą wgłębiać się w przebieg zdarzeń, analizować, wracać do jakiegoś kadru sprzed 40 stron po to, by poszukać związku z jakimś wrażeniem, jakie odnieśliśmy podczas lektury. To także komiks, który na niemal 300 stronach został przez autorkę narysowany niezwykle konsekwentnie, precyzyjnie i – o czym już wspominałem – komunikatywnie. Dzięki tym wartościom Zavce udało się stworzyć album, który wibruje w głowie na długo po lekturze, a to już chyba oznaka poziomu mistrzowskiego.
DySzcz
Fot. materiał wydawcy