Jeśli wierzyć fikcyjnym krótkim komiksowym formom, to właśnie on udaremnił próbę zabójstwa jej wysokości królowej Anglii Wiktorii podjętej 6 lutego 1879 roku przez Mary i Elizabeth Washbrook oraz Sarę Webb, czarownice z Farnham. Królewski ekspert od duchów, łowca czarownic, wiktoriański okultystyczny detektyw – sir Edward Grey we własnej osobie.
CZYTAJ: Małpa w kosmosie nie ma lekko
Grey jest oczywiście kolejnym bohaterem, któremu Mike Mignola poświęcił odrębną serię w ramach swojego uniwersum powiązanego z sagą o Hellboyu. Co więcej, Edward Grey jest jedną z ulubionych postaci wykreowanych przez Mignolę – i pewnie właśnie dlatego komiks z jego udziałem, w odróżnieniu od wielu innych z Mignolaversum, naprawdę da się czytać.
Zresztą temat to samograj – spiski, potwory, wiktoriański Londyn i Dziki Zachód; zło czające się w mroku i horror spod podszewki. Za rysunki odpowiada tu między innymi Ben Stenbeck, który fajnie oddaje ducha stylu słynnego Mike’a, ale jednocześnie dodaje rysunkom dużo od siebie. Tam gdzie Mignola kreślił kanciaste kształty, Stanbeck je zaokrągla. Tam, gdzie Mike dałby plamę czerni, Ben wrzuca cegiełki lub masy kresek. Świetnie radzi sobie również Tyler Crook, choć on akurat nie schlebia stylistyce twórcy uniwersum i rysuje swoim własnym, wypracowanym przez lata sposobem. Łowca czarownic to album skąpany w czerni, choć jest jej jakoś mniej w ujęciu Johna Severina, prezentującego najbardziej klasyczną kreskę ze wszystkich artystów biorących udział w tym projekcie. Pewnie dlatego, że jest to też mało klasyczny, ale jednak western – z pewnym cudownie pokręconym twistem pod koniec jednego z odcinków.
CZYTAJ: Trzy akordy, darcie Milligana i McCarthy’ego
Sir Edward Grey, Łowca czarownic (wyd. Egmont) to porządny westernowy horror, komiks pełen mroku i uroku. Tom drugi w przygotowaniu. Idę o zakład, że oba warto postawić na półce obok najlepszych dokonań piekielnego Mike’a i jego artystycznych kolegów.
DySzcz
Fot. materiał wydawcy