Departament prawdy (wyd. Non Stop Comics) to znakomita zabawa dla wszystkich, którzy lubią tajemnice utaplane w grozie. Pierwsze trzy tomy tej serii to szereg odcinków, których nie powstydziliby się twórcy serialu Z Archiwum X. Pełno tu miejskich legend, horrorów i teorii spiskowych. Są też bohaterowie, którym kibicujemy i którzy co rusz z prawdy przeskakują ku kłamstwom, nie do końca będąc pewnymi co jest czym.
Enigma unosząca się nad Departamentem to motor napędowy tego komiksu. A czwarty tom tę enigmę przykrywa parasolem tajemnicy nadrzędnej, największej, takiej, przy której wszystko inne to pikuś. Ale też takiej, która sprawia, że z rejonów przeszywającej grozy przenosimy się do scen przekomarzających się ze sobą dziaderskich megalomanów, przekonanych, że dzierżą władzę nad światem. Jeden z nich należy do tytułowego Departamentu prawdy, produkcji amerykańskiej, a drugi do – a jakże – rosyjskiego Ministerstwa kłamstw. Ich dyskusje, składające się z zagadkowych zdań, ciętych ripost i intrygujących zaprzeszłości, są tak naprawdę bełkotem wujków z wąsem, siedzących za stołem u cioci na imieninach. Czy takie było zamierzenie scenarzysty? Aby sędziwych władców marionetek, skrywających się w oparach dymu papierosowego, przedstawić jako zagubionych w rzeczywistości starszych panów, w dodatku zwariowanych? Jeśli tak, to szacunek, bo mit mądrych i sędziwych założycieli świata wymagał szyderczego potraktowania. Jeśli nie, no cóż, takich hochsztaplerów na kartach komiksów i książek było już wielu, więc czytelnikom pewnie i ci dwaj nie zawadzą.
CZYTAJ: Komiksowa wariacka poezja. Amerykański krzyk brytyjskiego mistrza
Czerwone światełko powinno zapalić się w wielu momentach, ale moim ulubionym jest ten, kiedy jeden z tych mądrali zwraca się do znacznie młodszego kolegi, wyrzucając mu, że „twoje pokolenie to bez dwóch zdań najgłupsze pokolenie, jakie widziałem”. No więc młodsi czytelnicy mogą nie znieść dziaderskiego stężenia w czwartym tomie Departamentu prawdy, ale na ratunek przychodzą wątki bardziej młodociane, skupiające się na głównym bohaterze, który próbuje jakoś odnaleźć się w tym bigosie i nieustannie stara się odróżnić to, co jest prawdą od tego, co jest kłamstwem. A kiedy już mniej więcej ogarnie temat, okazuje się, że jest jednak odwrotnie. I kiedy ponownie zmieni zdanie, wychodzi na to, że ten sam proces przechodzi najbliższa mu osoba, której opinia w kwestii „prawda-kłamstwo” diametralnie różni się od jego własnej. Pomieszanie z poplątaniem.
Graficznie jest świetnie. Choć jest to komiks dość oszczędny w eksperymentowanie, to jednak wśród konserwatywnej części odbiorców może zostać uznany za „bazgrołowaty i na granicy czytelności”. Osoby poszukujące w komiksie czegoś innego niż rysowanie od linijki cartoonowych postaci będą jednak w siódmym niebie.
Nadbudowa kolejnej warstwy fabularnej tej opowieści raczej szkodzi, ale zatwardziali fani powinni być zadowoleni. Chyba jednak historie realizowane z takim rozmachem najciekawsze są w fazie rozbiegu. Bo kiedy groźna tajemnica zacznie się wyjaśniać, bardzo często wszystko sprowadza się do codziennej szarzyzny, wcale niegroźnej i w ogóle nie tajemniczej.
DySzcz
Fot. materiał wydawcy/ nadesłane