Czy Polacy są gotowi na wojnę? Z badania przeprowadzonego na zlecenie „Rzeczpospolitej” dowiadujemy się między innymi, że w przypadku ataku zbrojnego Rosji na Polskę co trzeci Polak zdecydowałby się na ucieczkę z miejsca zamieszkania, tylko 15,7% badanych wstąpiłoby na ochotnika do wojska.
Co zrobiliby mieszkańcy Lublina?
– Wspierałbym swój kraj jako wolontariusz albo poszedłbym na ochotnika do wojska. Brałem udział w zawodach strzeleckich, trochę strzelałem z broni – mówi jeden z mieszkańców Lublina. – Tak jak teraz o tym myślę, to możliwe, że bym uciekała, bo bałabym się o swoje życie. Najpierw zabezpieczyłbym swoją rodzinę, ale chyba nie wyjechałbym z Polski, tylko broniłbym swojej ojczyzny do końca. Na początek uciekłabym na drugą stronę Wisły. Sama wychowuję syna i on jest dla mnie priorytetem. Myślę, że bym pomagała i nie uciekała, bo nie mam dokąd – dodają inni mieszkańcy.
Wiele kobiet chciałoby działać jako wolontariuszki
– Wydaje mi się, że znamienny jest tutaj wskaźnik dużej obecności kobiet w takich deklaracjach wolonatriackich – mówi dr Karolina Podgórska z Instytutu Socjologii UMCS. – Pomoc, która była udzielana przez ostatnie 2 lata, też miała kobiecą twarz, więc wydaje mi się to tutaj podobne. Dość duży wskaźnik osób, które deklarowałyby wyjazd z regionów wojennych, czyli ponad 37%, przy czym tylko 12% za granicę, 25% osób zostałby w kraju, tylko wyjechałoby w inne regiony i wtedy byłyby to osoby wewnętrznie przesiedlone, czyli imigranci przymusowi wewnętrzni, z czym mam do czynienia w Ukrainie i to jest ogromna skala.
Infografika PAP: Mateusz Krymski
Nieduży odsetek ludzi jest w stanie ryzykować swoim życiem
– Odwołam się do lektury dość znanej osobistości w świecie militarnym, czyli Navala – mówi Jakub Maklakiewicz, zastępca dowódcy Jednostki Strzeleckiej 0302. – W jednej z jego książek pisał o tym, że jeśli ktoś chce uciec, to nie będzie walczył, nie będzie pomagał, więc niech nie przeszkadza. Tak samo jest przy wypadku samochodowym – jest kilkudziesięciu gapiów, a rannym pomocy udziela tylko kilka osób, wiec lepiej, żeby tych gapiów nie było, bo oni tylko utrudniają.
– Rozumiem tych ludzi, którzy mówią, że będą uciekać i wywozić rodzinę – mówi Dawid Foltyn, dowódca Jednostki Strzeleckiej 0302 w Lublinie. – Są dużo bezpieczniejsi niż w mieście. Wydawało się, że schrony w piwnicach, garażach podziemnych są bezpieczne, a okazało się, że nie. Bo one mają na tak naprawdę zazwyczaj jedno wyjście. Zawalenie kawałka bloku powodowało zasypanie tego schronu.
CZYTAJ: Prezydent: członkostwo Polski w NATO jest symbolem naszej narodowej jedności [WIDEO]
– Mamy ten wyjątkowy zasób, który odziedziczyliśmy po naszych przodkach, po polskim państwie podziemnym – mówi Karol Wołek, prezes Zarządu Głównego Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych. – Gdzie największy odsetek ludności zaangażował się w walkę o niepodległość Polski. Dla przykładu Francuzi są dumni ze swojego tzw. ruchu oporu, gdzie szacuje się, ze około 0,5% ludności była zaangażowana w walkę, żeby Francja była niepodległym państwem. U nas było to 10%. Nie dziwi mnie, że tak nieduży odsetek ludzi jest w stanie ryzykować więcej, ryzykować swoim życiem i swoich rodzin, całym swoim majątkiem, żeby wolna i niepodległa Polska istniała. Odpowiedzi są zaskoczeniem, nie wiem, czy one były przygotowywane i były do wyboru, czy każdy mówił, jak się zachowa. Dzisiaj nie mamy frontu i nie mamy bezpiecznych miejsc. Każdy, nawet na dalekim zapleczu, innej części Polski, jest zagrożony, bo rakiety wszędzie dolecą. Wyjazdy ludzi w inną część Polski też nie są rozwiązaniem.
– Mieliśmy pytanie o to, ile osób poszłoby do wojska – dodaje dr Karolina Podgórska. – Było to wskazanie 16%. Stosunkowo nie jest ono takie wysokie. Myślę, że ciekawe są deklaracje mówiące o tym, że 22% osób nie zrobiłoby nic. Oznacza to, że 1/5 respondentów być może nie widzi potrzeby podejmowania jakichś szczególnych działań albo czekałaby na moment, kiedy to się wydarzy.
Infografika PAP: Mateusz Krymski
By rzeczywiście pomóc, ważne wcześniejsze szkolenia
– Nie mamy, tak jak w czasie I wojnie światowej, frontów – wskazuje Karol Wołek. – Są walki manewrowe, mamy rakiety. Jednostki wojskowe, to, gdzie one są położone, jest znane potencjalnemu przeciwnikowi już od dawna. One są jednym z celów, w który będą leciały rakiety. Jeśli ktoś faktycznie chce bronić niepodległości Polski, chce bronić swoich rodzin, to szkoli się dużo wcześniej. A jeśli ktoś już po wybuchu konfliktu zbrojnego, kompletnie nie ma pojęcia o rzemiośle wojskowym i on nagle zapałał romantyczną chęcią zgłoszenia się do armii, to on będzie tylko przeszkadzał. Każdy powinien w tym procesie budowania bezpieczeństwa brać udział. Bo jeśli my zbudujemy pewną odporność psychiczną społeczeństwa, motywację do obrony swoich najbliższych, naszej ojczyzny, to będzie to odporność, która będzie odstraszała potencjalnego agresora.
– Blisko 80% osób wie, co ze sobą zrobić w takiej sytuacji – mówi dr Karolina Podgórska. – Przez to, że pomagamy osobom, które do nas przyjechały i tej pomocy potrzebują, mamy trochę większą wyobraźnię na temat tego, jak może być i stąd ten wysoki wskaźnik samoświadomości, co faktycznie można byłoby ze sobą zrobić. Myślę, że na początku, tuż po inwazji rosyjskiej na Ukrainę, mieliśmy jako społeczeństwo wiele osób, które były zaangażowane w pomaganie. O tym mówi takie poczucie, że faktycznie jest jakieś zagrożenie. Wiele osób mówiło o tym, że ma gdzieś spakowany plecak na wszelki wypadek, zabrane dokumenty itd. Wydaje mi się, że to jest takie trenowanie na sucho. Może dobrze mieć przemyślane takie kwestie, natomiast uważam, że gdyby taka sytuacja faktycznie się zdarzyła, to nie wszystkie te plany dałoby się zrealizować.
Aż 29% respondentów deklaruje, że podejmie działania jako wolontariusz, np. w szpitalu.
LilKa / opr. AKos
Fot. pixabay.com