W Kostiuchnówce na Ukrainie na grobach polskich legionistów wczoraj (05.11) zapłonął Ogień Niepodległości. Zapalili go m.in. harcerze z Hufca Wołyń. 11 listopada dotrze on w sztafecie rowerowej do Warszawy i zapłonie przy Grobie Nieznanego Żołnierza.
– Jest to tradycja powstała po I wojnie światowej – mówi prezes Fundacji Centrum Dialogu Kostiuchnówka, Dariusz Błażejewski. – Byli żołnierze legionowi, harcerze z krakowskich plantów, jechali do Kostiuchnówki pobrać ten Ogień Niepodległości. To już jest 22. sztafeta. Ten pomysł powstał, żeby przyjechać od Kostiuchnówki, pobrać ten Ogień i rowerami przez granicę dojechać na 11 listopada na główne uroczystości, które się odbywają w Warszawie, gdzie ten zapalony znicz jest stawiany na grobie Nieznanego Żołnierza. Zawierucha wojenna spowodowała, że ta formuła się zmieniła – że teraz my, przedstawiciele delegacji, dowozimy Ogień do granicy. Tam harcerze czekają, jest uroczyste przekazanie ognia i już od granicy na rowerach do Warszawy. Harcerze w sobotę zameldują się przed pomnikiem.
CZYTAJ: Na mogiłach polskich legionistów w Ukrainie zapłonął Ogień Niepodległości [ZDJĘCIA]
– Zaczęliśmy przyjeżdżać dlatego, że w naszej miejscowości formowały się dwa pułki piechoty legionowej. Te pułki tutaj walczyły – mówi Michał Tokarski z Urzędu Gminy i Miasta w Rozprzy w województwie łódzkim. – Nasi spoczywają w tych mogiłach, niejednokrotnie bezimiennych. Bitwa kostiuchnowska była największą bitwą legionów. Tu walczyły wszystkie trzy brygady razem. Do bitwy kostiuchnowskiej te brygady były rozrzucone. Jedna walczyła w Karpatach, jedna począwszy od Królestwa Polskiego szła z frontem od Lublina, bo pod Jastkowem walczył 4 Pułk Piechoty Legionów. Później front się przesuwał, doszliśmy do Kostiuchnówki. Tutaj wszystkie trzy brygady zostały ściągnięte, w 1915 roku zdobywali te pozycje, a w 1916 bronili podczas ofensywy. Czyli mamy 1916 rok, na zachodzie trwa wojna pozycyjna, alianci i Niemcy się wykrwawiają pod Verdun – jest wtedy nacisk na Rosję, żeby zrobiła długą ofensywę, aby Niemcy część wojsk przerzucili z frontu zachodniego, by tam alianci mogli się posunąć do przodu. Tutaj uderza ta kontrofensywa, a nasi legioniści bronią tych pozycji. Bronili ich kilka dni, musieli się wycofać, ale dzięki ich poświęceniu front nie został przerwany.
– Muszę przyznać, że ogarnia nas takie wzruszenie – mówi Wiesław Chmielewski reprezentujący Polskie Towarzystwo Leśne. – Bardzo młodzi ludzie są tu pochowani. To przede wszystkim wielka historia. Często tu wracam – jestem już drugi raz w tym roku. Byliśmy też w sierpniu z okazji Dnia Wojska Polskiego. To się ma w sobie. Szkoła jest tylko uzupełnieniem tego wszystkiego, a patriotyzm wynosi się z domu. To bardzo dobre, że tutaj też są harcerze. Co prawda naszych polskich harcerzy teraz nie ma, ale jest harcerstwo na Wołyniu. Młodzi ludzie są i będą. Już czuwają na cmentarzu.
– Taka miejscowość jak Kostiuchnówka, która znajduje się na wołyńskim Polesiu, dla naszych harcerzy jest przede wszystkim miejscem pamięci, zadumy. Oprócz tego szkolimy się tu, prowadzimy różne zajęcia, gry terenowe, współpracujemy z miejscową ukraińską młodzieżą – mówi Aleksander Radica, komendant Harcerskiego Hufca „Wołyń” Harcerstwa Polskiego na Ukrainie.
– Polska Góra, którą tu mamy, nie była wcześniej Polską Górą – to wcześniej było wzgórze cegielniane – mówi Michał Tokarski. – Dopiero Austriacy, w dowód wdzięczności, że legioniści ją zdobywali, i to niejednokrotnie, we wszystkich mapach wojskowych zaczęli nazywać to Polską Górą. I do tej pory tak jest. Mamy Polski Mostek. Na tych terenach bagnistych jakoś trzeba było się przemieszczać. Legioniści zbudowali na tyle solidny most, że później mieszkańcy go wykorzystywali. Polski Mostek, Polski Lasek, Reduta Piłsudskiego – też miejsce strategiczne, gdzie Polacy, legioniści, bronili się i nazwali je na cześć marszałka. To była taka wydma wśród bagien, która górowała nad terenem, bardzo dobrze umocniona. Zresztą tam Piłsudski bywał – do tej pory mamy oznaczone te miejsca słupami pamięci, gdzie wypisane są daty w jakich dniach przebywał marszałek.
– Tutaj się rodziła niepodległość Polski – mówi biskup Witalij Skomarowski, ordynariusz łucki. – Na tym cmentarzu wojennym leżą w większości nieznani żołnierze, którzy zginęli tutaj w bitwie. To miejsce, w którym zapalamy Ogień Niepodległości, który wędruje potem do Warszawy na 11 listopada. To jest miejsce, gdzie modlimy się za naszych zmarłych, za tych, którzy wtedy polegli, dziękujemy za wszystkie dary, których Pan Bóg nam udzielił także przez ich ofiarę życia. Dziękujemy też za niepodległość Polaków. Jest też okazja podziękować Polsce za pomoc okazaną Ukrainie.
– Na dzień dzisiejszy można porównać to, co się działo ponad 100 lat temu z tym, co teraz przeżywa Ukraina – mówi Aleksander Radica. – Wtedy jako takiej Polski nie było i te chłopaki szli faktycznie z tą Polską w sercu, z perspektywą, że będą żyć w tej niepodległej, swojej Polsce. Widzimy, co się odbywa tu, w Ukrainie, chociażby jak przewożą chłopaków, którzy walczą na wschodzie. Miejmy nadzieję i tę iskierkę, którą właśnie dzisiaj na przykład zapalimy, taką iskierkę niepodległej, że i w Ukrainie wszystko będzie dobrze.
– Ogień Niepodległości jest symbolem tej miłości, która ochrania, broni i zachowuje to ciepło, które przekazuje z pokolenia na pokolenie – mówi biskup Witalij Skomarowski.
– Po I wojnie światowej tu był cały skansen bitwy kostiuchnowskiej – powstał jej szlak, odtworzono okopy – mówi Michał Tokarski. – Dopiero II wojna światowa zatarła te ślady, Weszli tu Rosjanie i chcieli zatrzeć ślady tej bitwy, bo dla nas to była ważna bitwa, a dla nich bardziej klęska niż sukces, ale trafiły się miejscowe osoby, które napisały list do Polski, do harcerzy ze Zgierza, że są tutaj takie groby i czy ktoś przyjedzie je posprzątać, czy ktoś upomni się o to. Od tamtej pory przyjeżdżają i odnawiają te miejsca pamięci.
– Przyjechałam z mamą i córką. Kocham to miejsce, być tutaj, przyjeżdżać. To ulubione cmentarze – mówi Mirosława z Teratyna. – Moja rodzina pochodzi z Wołynia. Dziadek z babcią. I tak przyjeżdżamy. – Przyjechałam tutaj na składanie zniczy i zapalanie wielkiego znicza. Jestem zuchem w Uchaniach – mówi Nikola z Teratyna.
– Historia musi być przekazywana z pokolenia na pokolenie – mówi Dariusz Błażejewski. – Dobrze, że jest młodzież, która chce się w to zaangażować. To jest taki symbol, ten Ogień Niepodległości. Jest taką cząstką pamięci o tych, którzy tutaj zginęli i są pochowani.
Ogień Niepodległości wczoraj (05.11) przekroczył granicę polsko-ukraińską w Zosinie. Rowerami przewozi go 12 harcerzy z Hufca Zgierz. Dziś zmierza w stronę Lublina.
Trasę przejazdu Ognia Niepodległości można śledzić na FB „Sztafeta rowerowa Ogień Niepodległości„.
W uroczystości uczestniczyli: konsul RP w Łucku Marcin Chruściel, administracja maniewicka – Aleksandr Hawryluk, proboszcz parafii Maniewicze ks. Marcin Ciesielski z parafianami, były dyrektor szkoły w Prylesnej Mychayło Romanik, przedstawiciele Bractwa Strzelców Kurkowych z Lublina, dyrektor szkoły w Kostiuchnówce Walysij Daviduk, delegacja szkoły w Kołkach, przedstawiciele Ukraińskiej Skauckiej Organizacji PŁAST środowiska Warasz i Równe.
AP/ opr. DySzcz
Fot. Mirosława Stybel/ AP