Lubelska Izba Rolnicza apeluje do plantatorów i sadowników o nieużywanie pestycydów pochodzących z niepewnych źródeł. Krajowa Administracja Skarbowa każdego miesiąca zabezpiecza środki ukryte z kanistrach czy puszkach, które są wwożone do Polski zza wschodniej granicy. Skala przemytu zwiększa się teraz – w okresie wakacyjnym.
Każdego roku Krajowa Administracja Skarbowa zabezpiecza pół tony podrabianych pestycydów pochodzących z przemytu. Pod koniec czerwca do Polski tylko przez przejścia graniczne w województwie lubelskim próbowano wwieźć ponad 120 litrów, 14 kilogramów oraz kilkaset saszetek i ampułek różnych środków ochrony roślin.
Duży przemyt w Dorohusku
Jak przekazuje rzecznik Izby Administracji Skarbowej w Lublinie Michał Deruś, jedna z największych prób przemytu miała miejsce w Dorohusku. – W kabinie i dachu pojazdu ciężarowego kierowca ukrył aż 110 litrów i 10 kilogramów różnego rodzaju środków ochrony roślin. Część z ujawnionych substancji znajdowała się jedynie w srebrnych workach, bez żadnych oznaczeń i etykiet – relacjonuje Michał Deruś. – Ponadto w Dorohusku podczas kontroli dwóch pojazdów funkcjonariusze ujawnili kilkadziesiąt saszetek i ampułek środków ochrony stosowanych w ogrodnictwie. W obu przypadkach substancje ukryte były w bagażach podróżnych. Z kolei w oddziale celnym w Dołhobyczowie u dwójki podróżnych funkcjonariusze wykryli 14 litrów pestycydów.
CZYTAJ: Przemyt pestycydów udaremniony na granicy
Nawet 15% pestycydów w Polsce z niepotwierdzonego źródła
Dr Marek Kopacki z Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie wylicza, że nawet 15% pestycydów w Polsce pochodzi z niepotwierdzonego źródła, a to zagrożenie dla rolników i konsumentów. – Preparat, który dostaje się na rynek i jest nielegalnego pochodzenia, często ma nawet tę samą substancję czynną, ale inny nośnik – zaznacza dr Kopacki. – Inny nośnik w składzie pestycydu może spowodować różne niefajne rzeczy – od jakiejś alergii, po choroby autoimmunologiczne, nowotwory. Preparat niezbadany, niewiadomego pochodzenia dostaje się do naszych płodów rolnych, czyli do owoców, warzyw, które będziemy jeść. To często rzeczy, które są nawet nieokreślone. Nawet czasami chemicy mają problem ze zbadaniem tego, co tam jest.
Surowe konsekwencje
Tomasz Solis, członek Zarządu Głównego Związku Sadowników RP, uspokaja – żaden liczący się producent żywności nie zainwestuje w pestycydy z przemytu. – Ci, którzy mają plantacje, dla których nie jest to rzecz najważniejsza, nie jest to źródło utrzymania, próbują jakoś ochronić te rośliny, żeby coś tam jeszcze z nich było. To jest efekt tego, że dostaje się to na rynek, stwierdza się takie pozostałości itd. – wskazuje Tomasz Solis.
Rolnicy, którzy starają się sprzedać na wolnym rynku warzywa i owoce, na których są pozostałości zbyt mocnej i zakazanej chemii, muszą liczyć się z konsekwencjami. – W tej chwili jest tak, że jeżeli przywozimy jakikolwiek produkt z owoców miękkich, to jest pobierana próbka z tej dostawy – tłumaczy Tomasz Solis. – Jeżeli teraz taki produkt trafia na Zachód, jest obciążany po pierwsze nielegalnym wprowadzeniem, tzn. pozostałościami – są określone kary – a po drugie utylizacją takiego produktu. W miejscu, gdzie zostało to stwierdzone, jest utylizowane. Jeśli taki produkt pojedzie do Niemiec czy Austrii i będzie tam utylizowany, to koszt utylizacji jest bardzo wysoki z racji tego, że to substancje chemiczne niebezpieczne. Generalnie całe odium odpowiedzialności spada na rolnika, u którego stwierdzono pozostałości.
Problem nasilił się po wybuchu wojny w Ukrainie
Prezes Lubelskiej Izby Rolniczej Gustaw Jędrejek przyznaje, że problem pestycydów z przemytu był już wcześniej, ale nasilił się po wybuchu wojny w Ukrainie. Według niego nie wszystkie pestycydy zza Wschodu to produkty podrabiane. Niektóre mają być oryginalnymi środkami produkowanymi w Europie Zachodniej, ale pozbawionymi etykiet producentów. – Najwięcej wpłynęło tych środków ze zbożem technicznym – wskazuje Gustaw Jędrejek. – Bo była taka możliwość, bo to zboże nie było w ogóle kontrolowane. Przejeżdżało kilka minut na granicy, a więc to kusiło. To już jest skutek. Powodem było to, że te środki są skuteczne i tanie. A więc trzeba coś z tym zrobić. A skoro ta sama firma – jedna z największych na świecie, produkująca środki ochrony roślin – sprzedaje środki na całym świecie w różnych cenach w zależności od kraju – na Zachodzie jest taniej, w Polsce jest drożej, a w Ukrainie już bardzo tanio – to z czymś to się wiąże. Dlaczego to tak jest? Powinno to być uregulowane przepisami.
O ujednolicenie przepisów apeluje nie tylko do polskiego rządu Lubelska Izba Rolnicza. W Europie obowiązuje kilka stref rejestracyjnych pestycydów. W związku z tym te same certyfikowane produkty, mimo niemal identycznego składu, mogą diametralnie różnić się ceną.
CZYTAJ: Zatrzymani za organizowanie nielegalnej migracji
W Polsce sprzedaż i dystrybucja środków ochrony roślin poza stałym punktem sprzedaży jest zabroniona.
FiKar / opr. WM
Fot. Izba Administracji Skarbowej w Lublinie