Siada przy stoliku pełnym komiksów, wyciąga pisaki i… zwykle nieprędko robi sobie przerwę. Kiedy Rafał Szłapa pojawia się na festiwalach ze swoim Blerem, każdego przybyłego czytelnika częstuje wrysem w albumie i sympatyczną pogawędką.
Gatunkowy problem z Blerem
– Bler jest moją autorską serią, którą wydaję albumowo od 2010 roku. Tak naprawdę rysuję ją jeszcze dłużej, bo pierwsze drafty powstawały już w roku 2003 – mówi Rafał Szłapa. – Natomiast jeżeli chodzi o zdefiniowanie tematyki tego komiksu, to już jest problem. Kiedy na festiwalu w Krakowie powiedziałem jednej z osób zainteresowanych zakupem, że to jest o polskim superbohaterze, moja córka od razu mnie okrzyczała, mówiąc: „Tato, przecież trzeba mówić, że horror, kryminał, fantastyka, a nie polski superbohater”. No i właściwie z tym Blerem jest taki problem, że owszem, motyw superbohatera w tym komiksie się pojawia, ale rzeczywiście horroru, fantastyki czy suspensu jest w nim na pewno więcej niż biegania w kolorowych gaciach po dachach. W żaden sposób nie próbowałem przeszczepić na nasz grunt żadnego zachodniego wzorca, natomiast w czasach, kiedy startowałem z tym komiksem, a miał on być początkowo dużo krótszy, bardziej interesowała mnie odpowiedź na pytanie czy w ogóle superbohaterowie są nam potrzebni. Czy są nam potrzebni w naszych polskich realiach, i – hipotetycznie – jak by to wyglądało, gdyby ktoś taki w naszej rzeczywistości zaistniał? Na to pytanie odpowiedziałem już w trzecim tomie, gdzie na okładce jest płonący Kościół Mariacki. Seria na tyle zagościła na rynku i w sercach czytelników, że wydaję ją do dzisiaj. Powstają wznowienia pierwszych, już wyprzedanych albumów. W tej chwili jest ich osiem. W zamierzeniu będzie dziesięć, bo trochę mnie to wydawanie już przerosło. Zajmuję się tym sam. To jest komiks niezależny, przeze mnie pisany, rysowany i wydawany. Powoli docieram do granicy moich możliwości, a myślę, że byłoby dobrze, gdyby Bler się skończył w poczuciu świeżości serii, a nie ciągnął niczym niektóre bardziej komercyjne produkty, w nieskończoność.
CZYTAJ: „To zabawa własnymi sentymentami”. Rafał Szłapa i jego „The Amazing Girl”
Kasprzak zamiast Blera
Bler to elegancko wydane albumy w formacie A4, ale warto wiedzieć, że nie zawsze tak było. Sam autor podkreśla, że powołanie postaci Blera do życia było wynikiem przypadku:
– Miałem zamówienie na szorta, jeszcze wtedy do magazynu „Przekrój”, który ukazywał się w Krakowie – wspomina Szłapa. – W czasie jednego z kolejnych renesansów komiksu w Polsce, a tych renesansów na przestrzeni ostatnich dekad mieliśmy kilka – ten akurat miał miejsce na początku wieku – wszyscy chcieli pisać o tym komiksie. Chciał również magazyn „Przekrój”, który zdecydował się na komiks, który miał ilustrować artykuł o komiksie. Zamówili go u Zbigniewa Kasprzaka, naszego znanego rysownika, już teraz bardziej chyba frankofońskiego niż polskiego, ale ten komiks od Kasprzaka nie przychodził. A że robiłem dla nich różne rzeczy, m.in. ilustracje, to tak na ostatnią chwilę usłyszałem: „zrób nam, błagamy, bo ten Kasprzak chyba nie przyśle i musimy czymś zapełnić cztery strony pisma”. No i zrobiłem. Wróciłem do domu, czasu mało, co by tu zrobić? Jaki komiksowy motyw byłby na tyle nośny, by zilustrować nim artykuł również odnoszący się do komiksu? Uznałem że superbohater – ale w zupełnie nietypowej formie, ponieważ tamten pierwszy komiks, który ostatecznie nigdy nie trafił do albumu, opowiadał o tym, że bohater jest w jakiś sposób bezradny, mimo swoich mocy i umiejętności, wobec naszej rzeczywistości. Potem były cztery pierwsze strony, które zaniosłem do redakcji i wtedy się okazało, że komiks Zbigniewa Kasprzaka jednak dotarł. Później materiał trafił do magazynu „Arena Komiks”, gdzie próbowałem zrobić z tego serial. Ja już byłem wtedy po studiach, ale pisałem, jakby pisał licealista, z odcinka na odcinek. W moim wypadku kompletnie to nie działa, więc historia rozjeżdżała się w szwach na wszystkie strony. Jeszcze w dodatku magazyn „Arena Komiks” na końcu upadł. Mam tylko nadzieję, że nie przez ten komiks! Po tym wszystkim chciałem to złożyć w album i kiedy się okazało, że jednak nic z tego nie będzie, postanowiłem napisać tę historię od nowa i tak narodził się albumowy Bler, który pierwszy raz ujrzał światło dzienne w 2010 roku.
CZYTAJ: Weronika Dobrowolska o przygodach Bułki i wampirycznych romansach
Pętla dodruków
W produkcji kolejnych tomów Rafała Szłapę dzielnie wspiera żona – Joanna Holeksa-Szłapa, która jest odpowiedzialna za skład i przygotowanie do druku.
– Dwa razy w życiu próbowałem zaangażować w Blera innych scenarzystów i szybko odkryłem, że to jednak jest autorska seria i bierze się z serca. Napisałem go z autentycznej potrzeby wewnętrznej. I kiedy ktoś inny podejmuje ten temat, to z reguły robi to po swojemu. Wtedy już nie jest moje – podkreśla artysta. – Po takich dwóch próbach odkryłem, że niestety muszę to pociągnąć sam do końca i cóż, jest fantastycznie. Mam dużo paczek do noszenia, bardzo ciężkich, bo to kreda. Paczki są rozsiane w różnych punktach, natomiast, o zgrozo, dotarłem do sytuacji paradoksalnej – to może być ciekawe dla każdego, kto chciałby robić serię, że na pewnym etapie owszem, wydajemy komiks, chcemy go szybko sprzedać, zarobić pieniądze, żeby się zwrócił, i mieć spokój, nie mieć paczek. Natomiast w sytuacji, kiedy części jest osiem i zabraknie paczki numer cztery, to zaczyna się problem, ponieważ brak każdego pojedynczego albumu wpływa na sprzedaż i odbiór całej serii, więc siłą rzeczy, żeby mieć komplet zazwyczaj jestem zmuszony dodrukowywać brakujące części. Pierwszy album ma już trzecie wydanie, z nową okładką i nowymi stronami, drugi ma dodane rekordowe 14 stron i nową okładkę, już trzecią, z kolei trzeci i czwarty to drugie wydania; piąty – o zgrozo się kończy, wczoraj odkryłem, że mam tylko 40 egzemplarzy i nie wiem, czy dociągnę z nimi do konwentu w Łodzi. Dokończenie serii pewnie pomoże to uporządkować, a być może w przyszłości zbiorcze wydanie również będzie możliwe. To akurat moje marzenie.
CZYTAJ: O „Smole” i lęku przed białą kartką. Rozmowa z Piotrem Marcem
Bler dwojga autorów
– Dziewiąta część jest zakonceptowana – mówi Rafał Szłapa. – Jest wymyślona, wiem, co tam się zdarzy, ale mi się rozrasta. I to też jest koszmar, bo założyłem, że będzie dziesięć albumów – piękna liczba. Jak dziesięć lat wydawania komiksów spod tego szyldu. Niestety, teraz mamy 2023 i od wydania pierwszego albumu lat minęło 13, więc plan nie do końca wypalił. Dodatkowo ten dziewiąty album zapowiada się co najmniej jako podwójny. Dziewiąty Bler ma dokończyć większość wątków z całej serii. Dziesiąty będzie rodzajem epilogu. Wymyśliła go moja córka i tu wreszcie pojawi się dwóch autorów, ale z tym samym nazwiskiem. Jeżeli chodzi o dziewiąty, jak już wspominałem coraz bardziej rozrasta. Staję przed dylematem, czy go podzielić, czy wydać jako coś, co jest bliższe nazwie tomu. Zobaczymy. Najpierw trzeba go zrobić. Chciałbym, żeby komiks wyszedł w przyszłym roku. Szewc bez butów chodzi. Niestety za swoje projekty biorę się zazwyczaj w ostatniej kolejności. Im więcej innych zleceń i spraw, tym bardziej ten czas trzeba dzielić na czworo. Akurat znalazłem się w tej szczęśliwej sytuacji, że chwilowo żyję z rysowania komiksów. Nigdy nie wierzyłem, że to w Polsce jest możliwe, a jednak. Pewnie przez kilka miesięcy jeszcze to potrwa. Pojawiło się kilka zleceń, które dają mi możliwość funkcjonowania normalnie i rysowania komiksów, a jak one sobie przejdą, to będę wreszcie może miał czas na Blera. W ramach tych zleconych prac robię między innymi miniserię dla instytucji związanej z filmem. Oprócz tych czterech albumów, pracuję nad jedenastym zeszytem słynnej polskiej serii Wydział 7. Prawdopodobnie wyjdzie w okolicach tegorocznego MFK w Łodzi. Kolejną rzeczą, którą będę się zajmował niedługo jest Paneuropa – zagościłem w tym cyklu na dłużej. Wydawało się, że to będzie tylko jeden, teraz już robię trzeci album. Pojawiają się kolejne tematy, również związane z rynkiem gier komputerowych, gdzie, jak się okazuje, również są potrzebne komiksy. Nie narzekam na brak zajęć. Szkoda, że wszystko naraz i nie można sobie tego jakoś rozłożyć w czasie.
CZYTAJ: Rafa Janko: Ziemniaki można zostawić, ale surówkę trzeba zjeść. Mięcho też
Starcie Blera z Batmanem
Będąc obecnym na scenie od kilku już dekad, Rafał Szłapa obserwował komiksowe boomy i czasy posuchy. Teraz na rynku mamy coraz więcej wydawców, a ilość publikowanych tytułów przechodzi pojęcie…
– Tendencja się odwróciła, aczkolwiek byłbym ostrożny – zaznacza Rafał Szłapa. – Kiedyś nasz kolega Maciek Pałka jako pierwszy chyba użył sformułowania „czasy wielkiej smuty” w odniesieniu do polskiego rynku komiksowego lat 90. Ja wtedy – to było całkiem niedawno – w komentarzach powiedziałem, że ta smuta nie do końca minęła. Z jednej strony mamy gigantyczną ilość publikacji i właśnie znaleźliśmy się w komiksowym raju, z drugiej prace polskich autorów to wciąż, w większej części, działania fanowskie i oddolne, nie pozwalające na zajęcie się sztuką komiksową w pełniejszym wymiarze godzin. Spadła na nas taka ilość zagranicznych imprintów, że w tej chwili wojowanie dla mnie, czy jakiegoś młodego człowieka wydającego swój wartościowy tytuł, z Batmanem czy Supermanem, które to serie są nie mniej wartościowe, ale stoi za nimi olbrzymi kapitał i potężna machina wydawnicza, to nawet nie jest starcie Dawida z Goliatem. To jest niewyobrażalna dysproporcja, której być może nigdy nie pokonamy. Tam jest ogromny przemysł, wydawnictwo działające pełnoetatowo, które zatrudnia sztab ludzi, marketingowców. U nas bywa, że – jak w moim wypadku – jest to jednoosobowa działalność, więc jest to dość nierówny bój. Nie dziwię się, że odbiorca polski częściej sięga po zagraniczne komiksy. Spotkałem się nawet z opinią, że „a nie, polskich komiksów nie tykam, bo to dziadostwo. Wolę kupić Batmana czy Asterixa”. Akurat w przeciwieństwie do polskiego kina, zwłaszcza ostatnimi czasy, jako komiksowi twórcy radzimy sobie o wiele lepiej.
CZYTAJ: Kasia Babis: Marzy mi się, żeby wydawać już tylko autorskie projekty
DySzcz
Fot. DySzcz