Amerykański lekarz Genadij Fuzajlow od 2009 roku pomaga dzieciom z poparzeniami ciała. Co roku wraz z zespołem operował osoby w ciężkim stanie w Ukrainie. Dziś robi to w Łęcznej.
Współpraca w czasie wojny
– Współpracowaliśmy wcześniej i znowu zdecydowaliśmy się na tę współpracę – mówi dyrektor Samodzielnego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Łęcznej, dr Krzysztof Bojarski. – Doktor Fuzajlow ponownie zwrócił się do nas z propozycją współpracy polegającej na operowaniu dzieci ukraińskich. Wynika to głównie z jednego powodu. Dzisiaj cała służba zdrowia Ukrainy jest ukierunkowana na leczenie osób rannych w wyniku działań wojennych. Zabiegi o charakterze planowym po prostu nie mogą tam się dzisiaj odbyć. W związku z tym padła propozycja, aby te zabiegi odbyły się u nas w szpitalu i te dzieci przyjechały do Polski, żeby pomóc im w ten sposób.
CZYTAJ: Łęczyński szpital zoperuje dzieci z Ukrainy. Pomogą amerykańscy chirurdzy [ZDJĘCIA]
– Pytają mnie, dlaczego nie przeprowadzamy tych operacji w Ukrainie. Pamiętajmy, ze to zabiegi planowe – zaznacza Genadij Fuzajlow, lekarz z Bostonu w stanie Massachusetts. – Uważam, że przeprowadzanie takich zabiegów w kraju, w którym trwa wojna, jest nieetyczne. Medycy powinni skupić się tam na operacjach, które ratują życie. Zdecydowaliśmy przyjechać i pracować w miejscu, w którym wojny nie ma.
Ogromne przedsięwzięcie logistyczne
– Wyzwaniem było przede wszystkim podjęcie decyzji na samym początku, że chcemy nawiązać współpracę – mówi Piotr Tomaka, anestezjolog, zastępca dyrektora ds. medycznych w szpitalu w Łęcznej. – Zdawaliśmy sobie sprawę, że będzie to ogromne przedsięwzięcie logistyczne, łączące tak naprawdę trzy kraje: Stany Zjednoczone, Polskę i Ukrainę. 80 procent działalności i pracy, którą musieliśmy wykonać, żeby to przedsięwzięcie doszło do skutku i było przeprowadzone sprawnie, a przede wszystkim bezpiecznie dla pacjentów, to logistyka, czyli część pozamedyczna. Część medyczna dla nas lekarzy, niezależnie od tego, w jakim systemie i kraju jesteśmy kształceni, jest w zasadzie bardzo podobna.
Jakie osoby będą operowane?
– Te operacje będą polegały bądź na wycinaniu blizn i kładzeniu przeszczepów skóry w miejsce wyciętych blizn, bądź na przeszczepianiu czy przenoszeniu całych płatów skórnych w miejsce po usuniętych bliznach – tłumaczy dr Krzysztof Bojarski.
– Operujemy głównie dzieciaki, u których doszło do wystąpienia przykurczu w zakresie dłoni czy dużych stawów – wskazuje Piotr Tomaka. – Są to przykurcze, które na co dzień ograniczają w dużym stopniu sprawność i mobilność tych dzieci, a które jednocześnie w wyniku tego, że te dzieci po prostu rosną, przybierają na sile. Te przykurcze pogłębiają się, doprowadzając czasami do trwałych zmian anatomicznych, jeśli się ich w porę nie usunie. Na tej podstawie wyselekcjonowaliśmy pacjentów do aktualnej współpracy, wybraliśmy tych pacjentów, którzy w naszej ocenie nie mogli już dłużej czekać.
„Ten program to dla nas ostatnia szansa”
– W 2019 roku, mając 12 lat, zostałem porażony prądem o mocy 27 tysięcy woltów – opowiada 16-letni Jegor Dechteruk. – 55 procent mojego ciała było poparzone. Przez 4 lata zrobili mi około 30 operacji. Bardzo często byłem pod narkozą. Operacje miałem różnorodne. W szpitalu w Łęcznej przyjęli nas bardzo dobrze. Przed samą operacją mam lekki stres, ale całkowicie ufam lekarzom.
– Wiedzieliśmy, że ten program to dla nas ostatnia szansa – mówi Tatiata Dechteruk. – Mojemu synowi będą operować szyję. Mam nadzieję, że po tym będzie mógł funkcjonować normalnie, że nic nie będzie go ograniczało i że będzie mógł się rozwijać. Nawet nie spodziewaliśmy się, że ten projekt znowu odbędzie się w Ukrainie. W zeszłym roku przez wojnę nie odbył się.
Personel szpitala chętnie włączył się w pomoc
– Z jednej strony mamy trochę obaw, bo jest duże przedsięwzięcie organizacyjnie – zaznacza dr Krzysztof Bojarski. – Trzeba było zgrać wiele elementów, trzeba było przygotować się do tego dobrze, aby wszystko sprawnie działało. Myślę, że jak na razie to tak wygląda. Z drugiej strony była duża chęć zaangażowania się ze strony personelu i takie zrozumienie. Wszyscy w jakiś sposób chcą włączyć się w tę pomoc Ukrainie.
– Kiedy doszło do poparzenia, miałem 8 miesięcy – mówi 17-letni Danyło Czajkowski ze Lwowa. – Byłem na wsi i wylałem na siebie wodę z czajnika. Przeszedłem ok. 60 operacji. Oczywiście, że się martwię, bo to jednak jest operacja, ale w Polsce przyjęli nas bardzo dobrze. Jestem w projekcie od samego początku i czuję, że ten jest najlepszy.
CZYTAJ: Dzieci z Ukrainy już w Łęcznej. Przejdą tu operacje
– Na początku nie dawali nam nawet szansy na życie – opowiada mama pacjenta. – On miał całe poparzone nogi. trzeba było uczyć się chodzić na nowo i pracować rękami. Lekarze mówili, że jedna ręka będzie bezużyteczna. Dziś on potrafi już pięć razy podciągnąć się na drążku.
Czuje pani, że te operacje przybliżają pani syna do normalnego życia?
– Tak. Dzieci potrafią być bardzo złośliwe, często na niego patrzą, mogą mu coś powiedzieć. Dzieci z takimi poparzeniami jak mój syn chcą żyć normalnie i czuć, że są takie same jak inne dzieci – odpowiada.
Jeden z pacjentów to 11-letni chłopak z Charkowa. Doznał ciężkich obrażeń ciała od wybuchu bomby kasetowej. Łącznie pomoc otrzyma 20 dzieci.
InYa / opr. WM
Fot. Iwona Burdzanowska