Jadwiga Drygulska z Janowa Podlaskiego przeżyła piekło II wojny światowej. Teraz tamte dramatyczne chwile utrwala spisując wspomnienia z czasów, kiedy jej rodzina ratowała przed zagładą Żydów.
CZYTAJ: „Tam codziennie był strach i śmierć”. Jadwiga Drygulska wspomina dramatyczne czasy wojny
– Sześć osób narodowości żydowskiej przebywało na posesji mojego dziadka Mikołaja Iwaniuka w Romanowie od 1943 roku do końca wojny – wspomina pani Jadwiga. – Mój dziadek miał duże gospodarstwo rolne, takie ponad 20 hektarów ziemi, i duży dom. Rodzina dziadka składała się z ośmiu osób. Było nam tam dobrze, ale jak się zaczęła gehenna Żydów, dziadek był człowiekiem pobożnym, zawsze opanowanym, więc tym ludziom zaczął pomagać. Ci ludzie nie byli nam znani. Oni uciekali z obozów czy z podróży do Oświęcimia. Oni byli bezradni. Dziadek ich przyjmował, a ukrywał w wybudowanej drewnianej szopce – drewutni, która znajdowała się za oborą. I tam, w tej drewutni, dziadek w podziemiu zrobił dla nich kryjówkę, a na wierzchu, żeby to wszystko w jakiś sposób zabezpieczyć, była duża suka. Ten pies był uczepiony na wejściu do tej kryjówki. To miało sens, bo często były rewizje i Niemcy chodzili z psami. I jak ten pies podchodził do suki, to już zapach ginął.
Kogo ukrywał pani dziadek?
– Ukrywał sześć osób: dwie kobiety oraz czterech mężczyzn. Kobiety często razem z nami były w domu. Pomagały przy gotowaniu, praniu. Jeżeli chodzi o żywność, dziadek zawsze to ukrywał przede mną. W różny sposób, czasem w wiadrach zanosił im przez oborę, do drewutni. Zresztą myśmy wszyscy to samo jedli, także to nie było oddzielnie.
CZYTAJ: Pisali listy do Henia. Żydowski chłopiec był jedną z ofiar Holokaustu
Jakie wspomnienie najbardziej utrwaliło się w pani pamięci, kiedy pani rodzina ratowała Żydów?
– 9 lipca 1943 roku urodziła się moja siostra, także nas było dwie. Na jesieni tego samego roku Żydzi już u nas byli. Rankiem zobaczyliśmy, że z dwóch stron zbliża się ogromna ilość wojska z psami. Z dwóch stron szły kolumny wojska i zbliżały się tutaj do wsi. Ja, mamusia, malutka Marysia i babcia oglądałyśmy się przez okna, że zbliżają się Niemcy, a tutaj jest tych sześciu Żydów… jak wejdą z tymi psami, to już dla nas koniec. Mamusia wzięła mnie do obrazu i mówiła „Chodź, chodź, módlmy się, bo to nasze ostatnie minuty”. Trochę rozumiałam, trochę nie, bo wtedy miałam 7 lat. Modliłyśmy się i bardzo przeżywałyśmy te ostatnie minuty, ale wreszcie te samochody zaczęły przesuwać się w inną część wsi. One przejechały dalej i do nas na podwórko nikt nie wszedł. A wszędzie – tam dwa domy spalone, dwóch mężczyzn zastrzelonych, osiem osób zabranych do Auschwitz. Wszędzie były rewizje, ale tam ludzie nie przechowywali Żydów. A u nas oni byli, i to było najgorsze.
Czy Pani jako mała dziewczynka zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie wam grozi za ukrywanie Żydów?
– Raczej tak, bo to było cały czas we mnie wpajane, że jeżeli zobaczę jadących ludzi, a nasz dom był pierwszy, to jak najszybciej mam dać znać. Bo te kobiety były przeważnie u nas w domach. Trzeba było dać szybko znać. Nikomu z dzieci, z którymi się bawiłam, nie mogłam powiedzieć, że ktoś u nas jest.
POSŁUCHAJ: Karolina Ryniak „Jutro będzie lepiej”
Czy sąsiedzi wiedzieli, ze Pani rodzina ukrywa Żydów?
– Raczej wiedzieli, tylko że tam, w Romanowie, ludność to tak jak jedna rodzina. Nie było możliwości, żeby ktoś kogoś zdradził czy wydał.
Żydzi, którzy byli ukrywani, przeżyli wojnę. Był z nimi kontakt?
– Wszyscy przeżyli i po wojnie był kontakt z nimi. Oni byli bardzo wdzięczni, a szczególnie dla naszego dziadka. Oni nazywali mojego dziadka „tatko”. To był ich „tatko”. Jak wyjechali to cały czas byli wdzięczni. Uważali nas za najbliższą rodzinę. Kilka razy przyjeżdżała Perla z mężem.
A możemy przeczytać jeden fragment listu?
– To będzie 1984 rok: „Kochana Jadwigo i cała twoja rodzino. Dojechaliśmy na miejsce. Jesteśmy szczęśliwi, że was wszystkich widzieliśmy, ale nie było czasu nawet porozmawiać. Mam nadzieje, że mnie zrozumiecie. Jak przyjeżdżam do Polski, to staje się chora i nerwowa. Wspomnienia nie odchodzą. To jest stara rana, która zawsze krwawi. Ale jak widzę swoja kochaną rodzinę Iwaniuków, to warto to cierpieć. Takich ludzi nie ma dużo, a nasz kochany tatko był święty. Nigdy go nie zapomnimy”.
POSŁUCHAJ: Małgorzata Sawicka „Wiersze czytane umarłym”
Pani Jadwigo, w ostatnim czasie w niektórych mediach pojawiają się takie opinie, że Polacy byli obojętni na los Żydów. Jak Pani odbiera takie przekazy?
– To przykre, przecież to są ludzie. Kto tylko mógł, to wspierał. Tak jak ja pamiętam ze swoich przeżyć, my wszyscy byliśmy w zgodzie. Przed wojną Żydzi jako sąsiedzi nie byli dla nas wrogami.
Spisuje Pani swoje wspomnienia z czasów II wojny światowej. Czy jest szansa, że będą opublikowane?
– Jest trochę tego spisane, żeby pamiątka pozostała. Chciałabym, ale nie wiem, czy mi się to uda, póki jeszcze żyję. Wiek mam już spory. Gdyby ktoś był tym zainteresowany, to bardzo chętnie. To, co mam tutaj spisane, te moje przeżycia, to co ja pamiętałam, to chętnie. Niechby to pozostało dla potomnych i pamięć nie zaginęła.
Członkowie rodziny pani Jadwigi za ratowanie Żydów zostali uhonorowani medalem „Sprawiedliwy wśród narodów świata”.
CZYTAJ: Dzięki niemu ocalały Szczerbiec i wawelskie arrasy. Stulatek z Karmanowic odznaczony [ZDJĘCIA]
MaT / opr. AKos
Fot. Małgorzata Tymicka