Rio (wyd. Non Stop Comics), którego autorami są Louise Garcia (scenariusz) i Corentin Rouge (rysunki) to album, który ukazał się w sprzedaży jeszcze w minionym roku, ale wracam do niego, bo to naprawdę solidne kino akcji w komiksowej wersji. Rzecz rozgrywa się w brazylijskiej faweli, gdzie kwitnie bieda, grasują gangi, a przekupna policja robi regularne czystki. Autorzy najpierw pokazują czytelnikowi namiastkę tego świata, a następnie oprowadzają go po nim w towarzystwie osieroconego rodzeństwa, dorastającego z albumu na album. Kameralna opowieść stopniowo się rozrasta. To zresztą komiks, ukazujący wiele progresów – od mikropowieści o zemście po rozbuchaną wizualnie wojnę systemu z lokalną społecznością; od trudno rozpoczętej przyjaźni po balladę o wierności; od doświadczenia biedy po próbę jej zapobieżenia na zaniedbanych dzielnicach.
Świat w Rio jest bezlitośnie okrutny. I nawet kiedy autorom udaje się wykrzesać jakąś iskierkę nadziei, to gaśnie ona dość szybko w natłoku przekupstwa, przemocy i mordu. Niemal każdy z bohaterów Rio ma swoją osobistą wendettę, lecz sytuacja przedstawiona w albumie to nie komiks, a życie. A w życiu zemsta nie zawsze wypala. I choć na początku lektury wydaje się, że ta zemsta będzie motorem napędowym całego tomu, to jednak akcja dość szybko skręca w znacznie bardziej rozbudowane rejony, głęboko wchodząc w kontekst polityczny i kulturowy.
Miejskie zakamarki, rozdźwięk między biedotą w faweli a garniturami w pałacach z krwi rysowane są tu w sposób niezwykle realistyczny, ale też charakterystyczny. Rysunki pozornie wyglądają na taśmową produkcję, lecz tak naprawdę mają w sobie to coś – widoczne zwłaszcza w ewolucji twarzy głównych bohaterów, z naciskiem na jedną z wiodących postaci, ze ściągniętymi brwiami niemal na każdym kadrze. Z tych grafik kipi gniew, z całego komiksu także. To wyraz buntu i walki z nieprawością ale też kolejne świadectwo tego, że nic nie jest czarno-białe, a w szarościach można się pogubić.
Dość mocno trzymający się ziemi komiks ma w sobie także element metafizyczny, religijny, który właściwie jest fundamentem tej historii i powraca w każdym albumie, składającym się na tę imponującą całość. Choć rozumiem zasadność jego wprowadzenia, to mam wrażenie, że bez niego komiks mógłby się obronić nawet lepiej, stając się jeszcze bardziej surowy. Ale to taka drobna uwaga, absolutnie nie wpływająca na końcową ocenę tej pozycji. Rio to świetna, trzymająca w napięciu, wielowątkowa opowieść, która swoją bezlitosną surowością robi wrażenie.
Fot. GM