Przyczynił się do uratowania między innymi Szczerbca i arrasów wawelskich – dziś (18.04) został uhonorowany odznaką “Zasłużony dla kultury Polskiej”. Mowa o stulatku z Karmanowic, w gminie Wąwolnica, Julianie Karczmarczyku, który po wybuchu II wojny światowej uczestniczył w ewakuacji skarbów wawelskich z naszego kraju. Miał wtedy niespełna 17 lat.
“Nie wiedziałem co wiozę”
– Wtedy nawet nie wiedziałem, co wiozę. Sołtys mówił, żeby jechać, więc się jechało – wspomina bohater dzisiejszej uroczystości. – Nie mówili, co będziemy wieźli. Poprosili, żeby pojechać do lasu, bo trzeba coś przewieźć. Pojechaliśmy z ojcem. Były tam załadowane wozy. Ojciec dał mi konie, żebym jechał, a on wrócił do domu. Miałem na wozie jakieś skrzynie. Okryliśmy je kocami i pojechaliśmy na Wąwolnicę.
Niemcy szykowały inwentaryzacje zabytków
– Pan Julian wtedy miał 16 lat. Widać więc ofiarność, poświęcenie i patriotyzm – mówi Dariusz Kopciowski, wojewódzki konserwator zabytków w Lublinie. – Wiemy, że Niemcy przed napaścią na Polskę we wrześniu 1939 roku szykowały inwentaryzacje zabytków, również tych najcenniejszych zgromadzonych na Wawelu.
POSŁUCHAJ: Mariusz Kamiński „Śladami skarbów wawelskich”
– Pamiętamy 1 września 1939 roku, kiedy Niemcy bez wypowiedzenia wojny napadły na Polskę – mówi Sławomir Snopek, prezes Regionalnego Towarzystwa Przyjaciół Wąwolnicy. – To był początek gehenny narodu, ale też exodusu wielu skarbów kultury polskiej. Niektóre z nich zostały zrabowane przez okupantów – niemieckich i sowieckich. Część skarbów została uratowana. Ta uroczystość nawiązuje do świetlanej historii uratowania bezcennych skarbów wawelskich. To przede wszystkim Szczerbiec – miecz koronacyjny królów polskich, ale też cała przepiękna kolekcja arrasów XVI-wiecznych fundowanych dla Wawelu przez króla Zygmunta Augusta czy też chorągwie zdobyte pod Wiedniem, uzbrojenie, część regaliów, które ostały się z pruskich grabieży. Te skarby były zabezpieczone i przygotowane do ewakuacji, ale nagłość niemieckiego ataku i jego skala spowodowała to, że zabrakło środków transportu, żeby wywieźć je czy to koleją z Krakowa (bo linie kolejowe były bombardowane), czy to samochodem (bo te były wykorzystywane przez wojsko).
CZYTAJ: Walka w mieście. Terytorialsi ćwiczyli w Małaszewiczach [ZDJĘCIA]
Arrasy pamiątką po najważniejszych władcach
– Dla nas jest to bardzo ważna historia, ponieważ arrasy są najważniejszą pamiątką po najważniejszych władcach, czyli Zygmuncie Auguście, synu Zygmunta Starego – mówi Maciej Tomczak z działu edukacji Zamku Królewskiego na Wawelu. – Jest to największa taka kolekcja. Pewien plan ewakuacji był przygotowany, ale nie wypalił. Dzięki takim ludziom mogliśmy je uratować. Dzięki ich prywatnym staraniom, a nie systemowi, który niestety zawiódł w tym właśnie momencie.
Najcenniejsze skarby kultury polskiej były wywożone węglarką
– Paradoksalnie najcenniejsze skarby kultury polskiej były wywożone jedną z najbiedniejszych form transportu – galarem wiślanym, węglarką, którą przewożono węgiel z Górnego Śląska do Krakowa. I tak dotarły do okolic Kazimierza Dolnego. Podróż trwała do 3-9 września 1939 roku z różnymi perypetiami, z ostrzeliwaniem przez Niemców – opowiada Sławomir Snopek. – W Kazimierzu nawiązano kontakt z Dowództwem Okręgu Korpusu w Lublinie. Uzyskano potwierdzenie, że przyjedzie transport następnego dnia, czyli 10 września. Niestety 10 września okazało się, że ten transport został ostrzelany i zniszczony po drodze, więc naczelnik poczty (w Kazimierzu Dolnym – red.), Leopold Pisz, który osobiście się w to zaangażował, pomógł zorganizować transport pod nadzorem wojska, ale złożony z furmanek, z chłopskich prostych wozów. W nocy z 10 na 11 września anonimowi rolnicy z okolic Kazimierza i Bochotnicy przewieźli skarby do lasu karmanowickiego, gdzie zostały złożone.
– Tu właśnie zaczyna się udział mieszkańców Karmanowic. O całej sprawie został powiadomiony sołtys. Pan Walenty Kaczmarczyk, ojciec pana Juliana, był mężem zaufania we wsi i wspólnie z sołtysem zgromadzili osiem parokonnych wozów, żeby przewieźć skarby dalej. Jeszcze nie wiadomo było gdzie. Wieczorem dowiedzieli się, że trzeba jechać do lasu, załadować i pojechać do Wojciechowa. Ten transport został przewieziony przez Wąwolnicę. Dotarli tam nad ranem 12 września – mówi Sławomir Snopek.
Pan Julian jest wzorem dla naszych uczniów
– Pan Julian jest mieszkańcem naszej miejscowości i to jest dla nas niezmiernie ważne – mówi Małgorzata Robak, dyrektor Szkoły Podstawowej im. Stefana Żeromskiego w Karmanowicach. – 17-letni Julek z 1939 roku jest wzorem dla naszych uczniów. U nas w szkole jest uczennica, która specjalnie dla pana Juliana na tę okoliczność napisała wiersz.
– Jak się dowiedziałam, że będzie wielka uroczystość w szkole, to pomyślałam, żeby pochwalić go za te wielkie zasługi; żeby przekazać wzór dla młodzieży, żeby oni poznawali historię naszego kraju. – mówi Aleksandra Szczepaniak ze Szkoły Podstawowej im. Stefana Żeromskiego w Karmanowicach.
“Ratowałeś skarby narodowe z Wawelu,
ratujących z Karmanowic było niewielu.
Pomimo wojennej grozy wielkiej,
patriotyzm przejawiał się w postawie wszelkiej.
W skrzyniach arrasy i skarby narodowe jechały,
aby ocalone zostały,
by wróg ich nie odebrał,
by polskiej tożsamości nie zebrał.”
– Ciężko sobie wyobrazić. To był początek wojny – mówi Ewelina Rusinek, wnuczka Juliana Karczmarczyka. – Dziadek opowiadał, że jak wrócił z tej akcji, to zaraz Niemcy pojawili się we wsi. Ludzie na pewno się bali, ale nie myśleli o tym strachu. Adrenalina też robiła swoje. Jeżeli chodzi o tamte wydarzenia, to jak się dziadka zapyta, bardzo chętnie o tym opowiada, ale niekoniecznie mówi na ten temat sam z siebie.
CZYTAJ: Na UMCS powstał pierwszy w Polsce kierunek studiów z geoarcheologii
Historia, która nadaje się na film
– Skarby wawelskie do Polski wróciły dopiero w 1961 roku, ale wróciły. To jest najważniejsze i to zasługa m.in. pana Juliana, chociaż tych osób było więcej. Stawiam tutaj w jednym rzędzie tych historyków sztuki, konserwatorów, którzy ratowali skarby wawelskie i takie osoby jak pan Julian, który ma w to ogromny wkład. Trzeba to po prostu docenić. Dla mnie jest to historia, która nadaje się z całą pewnością na film – dopowiada Dariusz Kopciowski.
– Dowiedziałem się, co wieźliśmy, jak nas zabrano do Krakowa na wycieczkę. Arrasy były przewożone z powrotem do Krakowa, bo były wywiezione za granice. Tam zobaczyliśmy dopiero co wieźliśmy. Te arrasy były w długich, okrągłych rulonach. Ich było trzy na jednym wozie. A ja miałem na wozie cztery skrzynki – opowiada Julian Karczmarczyk.
Dodajmy, że głównym organizatorem dzisiejszej uroczystości było Regionalne Towarzystwo Przyjaciół Wąwolnicy.
ŁuG / opr. AKos
Fot. Lubelski Wojewódzki Konserwator Zabytków Facebook