Trwa koniunkcja Jowisza i Wenus. Obie planety ustawiają się w jednej linii. Miłośnicy astronomii zjawisko to mogą obserwować gołym okiem.
„Niezwykły taniec dwóch planet”
Co jakiś czas z pewnością warto spojrzeć w niebo, bo ostatnio sporo się na nim dzieje. Obecnie wszyscy możemy zaobserwować, jak mówią niektórzy, niezwykły taniec dwóch planet – Wenus i Jowisza. – Chodzi o to, że obie te planety pozornie zbliżają się do siebie – mówi popularyzator astronomii i autor bloga „Z głową w gwiazdach”, Karol Wójcicki. – Od kilku tygodni nad zachodnim horyzontem tuż po zachodzie Słońca możemy dostrzec dwa jasne punkty. Ten jaśniejszy to Wenus, a ten nieco ciemniejszy – Jowisz. Dwie jasne planety widoczne na naszym niebie. Przez ostatnie tygodnie powolutku się do siebie zbliżały, co było wynikiem nałożenia się ich ruchu własnego i przemieszczania się Ziemi dookoła Słońca. Możemy zobaczyć, że w ostatnich dniach te planety były wyjątkowo blisko siebie. W środę (01.03) i wieczorem w czwartek (02.03) dystans dzielący je wynosi zaledwie ok. 40 minut kątowych. To tylko nieco więcej niż średnica Księżyca w pełni.
CZYTAJ: Jasne obiekty na niebie. Wiemy, czym są [ZDJĘCIA]
Takie zjawisko nazywamy właśnie koniunkcją. Ta obecna – zdaniem specjalistów – jest jedną z najbardziej atrakcyjnych koniunkcji tego roku. Dlaczego? Ze względu na jasność obu planet będzie ona widoczna gołym okiem. – Mimo wszystko prawdziwi zapaleńcy mogą uzbroić się na przykład w lornetkę, lunetę czy teleskop – dodaje Karol Wójcicki. – Te planety przy powiększeniu pozwalają nam dostrzec odrobinę więcej. W przypadku Jowisza zobaczymy pasy na powierzchni tej planety. W rzeczywistości to układy chmur w górnych partiach atmosfery tego gazowego giganta. Ale dostrzeżemy tam też cztery największe księżyce tego króla planet, czyli Europę, Ganimedesa, Io i Callisto, które w ciągu kilku kolejnych godzin zmieniają swoje położenie względem tarczy planety. W przypadku Wenus będziemy mogli zobaczyć jej fazę, bo – podobnie jak Księżyc krążący dookoła Ziemi – planety wewnętrzne układu słonecznego, takie jak Merkury czy Wenus, z naszego punktu widzenia zmieniają swoje fazy. Teraz Wenus jest prawie w pełni, ale jeszcze trochę jej brakuje. Przy większym powiększeniu można to dostrzec.
Aplikacje astronomiczne i transmisje online
Chętni podczas obserwacji mogą też skorzystać ze specjalnych aplikacji na telefon – o czym mówi prezes lubelskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Miłośników Astronomii Marcin Jarski. – „Sky Map” – Mapa nieba automatycznie pokazuje nam, co widzimy. Kierujemy telefon na niebo i aplikacja pokaże nam, co widzimy. Osoby, które czasem widzą coś na niebie i nie wiedzą, co to jest, mogą zainstalować darmową aplikację i mieć takie domowe planetarium.
Jeżeli astronomiczny spektakl przysłonią nam chmury, mamy dwie możliwości. – Jedna to wsiąść w samochód i poszukać miejsca z lepszą pogodą – wskazuje Karol Wójcicki. – Sam wielokrotnie ratowałem się tym rozwiązaniem, gdy nad moim domem zalegały chmury. Czasami trzeba było przejechać setki kilometrów, żeby zobaczyć jakieś wyjątkowe zjawisko astronomiczne. Wszystko zależy od poziomu determinacji obserwatora. Druga opcja to odpalić Internet. Chociażby na moim profilu facebookowym „Z głową w gwiazdach” prowadzę transmisje o różnych zjawiskach astronomicznych. Jeśli tylko u mnie dopisuje pogoda, to takie zjawiska można zobaczyć na żywo podczas transmisji online. Wtedy można siedzieć na kanapie, pod kocykiem, z kubkiem ciepłej herbaty lub kawy i delektować się widokami nocnego nieba na ekranie smartfona, tableta czy komputera.
Koniunkcję Wenus i Jowisza można obserwować tuż po zachodzie Słońca. A obie planety są z nami do ok. godziny 19. Jak mówią specjaliści, Wenus i Jowisz to obecnie jedne z dwóch najjaśniejszych punktów na niebie. Jaśniejsze są jedynie Księżyc i Słońce.
Zbliżanie się Jowisza i Wenus to zjawisko pozorne. W rzeczywistości obie planety dzielą setki milionów kilometrów. W ciągu kolejnych tygodni Jowisz i Wenus będą się od siebie oddalać. Według astronomów kolejna koniunkcja tych planet nastąpi 2025 roku.
MaTo / opr. WM
Fot. Krzysztof Radzki; Czytelnik Marcin