Hotel na skraju lasu (wyd. kultura gniewu) ma okładkę godną plakatu zapowiadającego film, horror, slasher, coś krwawego i nieoczekiwanego, co wystraszy nas do szpiku kości i sprawi, że nic już nigdy nie będzie takie samo. Charakterystyczna czcionka nawiązuje do klasyki filmowego gatunku, mroczny drewniany budynek potęguje nastrój, a zastosowane na okładce efekty specjalne naprawdę każą wierzyć, że w środku czeka nas przerażająca rzeźnia. Tymczasem wnętrze tego albumu, a właściwie – co warto podkreślić – wnętrze pierwszej części tej historii – to nie slasher, w którym ktoś lub coś rozprawia się z grupką nastolatków, a raczej podszyty grozą traktat o naturze, przyrodzie, zwierzętach.
Choć w pewnym momencie na początku tej historii pojawia się tajemnicza walizka, której zawartości nie poznajemy, nie czuć tu wpływów Tarantino, a raczej Michaela Hanekego. Tytułowy hotel to punkt wyjścia – to w nim, od pierwszych stron albumu, jesteśmy świadkami historii opowiadanych przez lokatorów, to w nim pojawia się tajemniczy mężczyzna z walizką i to także w tym hotelu jego mieszkańcy słyszą dziwne odgłosy – odgłosy dobiegające z lasu, znad rzeki, ze strony przyrody, z którą do tej pory ludzie żyli za pan brat. Dźwiękom towarzyszy ryk niedźwiedzia i skowyt wilków, deszcz pada nieustannie, a pewnego dnia pojawiają się pierwsze ofiary… Wymyślony przez autorów świat, chociaż wygląda jakby był przerysowaną rzeczywistością, jaką znamy, w pewnym momencie skręca w strony nieoczywiste – na zewnątrz pierwsze kroki stawiają przedziwne stworzenia, a wewnątrz hotelu pojawiają się niepokoje. Oswojona przestrzeń, w której dotychczas poruszali się ludzie, staje się nagle na powrót dzika. Las staje się nieprzyjazny, w wodzie nie można już czuć się bezpiecznie, konie są niespokojne – a to przecież mądre zwierzęta i zawsze wiedzą, że coś się święci.
Nastrój budowany jest przez chropowate, węglowe rysunki, czasem na granicy czytelności i zawsze spowite mrocznymi barwami. Autorzy snują sobie tę fabułę niespieszne. Sporo plansz poświęcają na ukazanie tego mrocznego klimatu, na tajemniczość lasów i pól, ale świat przedstawiony budują także bogatymi w informacje opisami narracyjnymi. Znakomicie wykorzystują kwestie dialogowe – bohaterowie co chwila siedzą sobie w karczmie i rozprawiają o tym, czy zjeść grzybową czy żurek. Nieważne informacje? A skąd. Nie ma tu detektywa prowadzącego czytelnika za rączkę. Samemu trzeba powiązać ze sobą kilka, a może nawet i kilkanaście faktów i wybrać to, co ważne w powodzi zaprezentowanych tu rozmów.
Magdalena i Michał Hińcza pierwszym tomem Hotelu na skraju lasu zaliczają naprawdę udany debiut. Ich komiks jest tajemniczy, przepełniony niedopowiedzeniami, niegłupi i stanowi intelektualną zagwozdkę dla czytelnika. Uszami wyobraźni słyszę narzekania na warstwę graficzną – że to szkice, że nic nie widać i tym podobne. Dla mnie jest to wartość tego komiksu – odejście od popkulturowej plasteliny. Dzięki temu czytelnik jest też trochę jak bohaterowie tego komiksu, którzy zaryglowali się w budynku i przez szczelinę obserwują przerażające kształty na zewnątrz, zachodząc w głowę co to za przedziwne stworzenia. Hotel na skraju lasu to komiks, po lekturze którego poczułem się trochę tak, jakbym został poczęstowany zakaszmem z Morfołaków Skutnika i Skrodzkiego, a trochę postapokalipsą w wykonaniu Michaela Hanekego. Nietypowa rzecz, świetnie zrealizowana. Dalszego ciągu wypatruję bardziej niż lata.