Kiedy spotykaliśmy się po raz pierwszy, podczas ich koncertu na festiwalu HelloFolks! w Lublinie, byli praktycznie nieznanym bandem: jedna płyta na koncie wydana własnym sumptem, raptem kilka koncertów zagranych za granicą. To był 2010 rok. Ponad 12 lat później Paddy and the Rats to już uznana marka na świecie, prowadzona przez poważną wytwórnię, koncertująca z powodzeniem po całej Europie.
Z okazji wydania szóstego albumu w ich dyskografii zatytułowanego “From Wasteland To Wonderland”, miałem okazję porozmawiać ze starym dobrym kumplem, Joeyem McOnkayem. Sympatyczny gitarzysta jak zwykle, był bardzo rozgadany i z zaplanowanych 30 minut, zrobiły się prawie 2 godziny rozmowy… Wywiad okazał się słodko-gorzki, bo Paddy i jego szczury to już nie ci sami rock’n’rollowi piraci co przed dekadą. Zespół, choć rósł w siłę każdego roku, zaliczał też swoje wzloty i upadki, które siłą rzeczy stały się również przedmiotem naszej rozmowy. Niektóre odpowiedzi mogą wydać się delikatnie nieaktualne, ale kiedy rozmawialiśmy, “From Wasteland…” nie było jeszcze dostępne na rynku. Najważniejsze wątki znajdziecie poniżej.
Wywiad oryginalnie ukazał się w audycji “Kołowrót” 13 grudnia 2022 roku.
Radio Lublin: Cześć Joey! Jak się miewasz?
Joey McOnkay: Ogólnie? Jak się miewam? To dość skomplikowane pytanie i nie ma na nie prostej odpowiedzi… Ja ogólnie miewam się… dobrze. Tak mi się wydaje. A zespół… Jesteśmy trochę starsi, może nawet bardziej niż to się może wydawać. Zaczynaliśmy w 2008 roku, teraz jest 2022, to 15 rok działalności zespołu. To szmat czasu i w zasadzie wszystko się zmieniło. Zespołem ostatnio wstrząsnęła ogromna tragedia, zmarł nasz akordeonista, Bernie. To było na dzień przed nowym rokiem, w zasadzie to pierwszego dnia nowego roku, ale nie znamy przecież dokładnej godziny… Na początku wydawało mi się że to jakiś żart albo coś w tym stylu, no ale tak nie było, to naprawdę się stało, więc była to bardzo przykra wiadomość. Ale teraz jest już ok. W zeszłym roku weszliśmy do studia aby zarejestrować nowe piosenki na nowy album. Wszystkie partie akordeonu nagrał jeszcze Bernie i w zasadzie kiedy zmarł, wszystko było już gotowe. Wydaje mi się że zrobiliśmy na tym albumie coś zupełnie nowego, w pewien sposób zmieniliśmy kierunek rozwoju zespołu, próbując czegoś innego. Zaczęliśmy tworzyć nieco inaczej, wiesz, od długiego czasu gramy ten irlandzko-celtycki klimat i czuliśmy po prostu, że musimy zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, coś zmienić, znaleźć swego rodzaju ścieżkę którą moglibyśmy dalej podążyć. Od naszego ostatniego albumu minęło ponad 5 lat, od tamtego czasu nagraliśmy kilka singli które znacząco różniły się od tego co robiliśmy dotychczas. Myślę że na nowym albumie który ukaże się pod koniec kwietnia staraliśmy się pogodzić coś co już fani dobrze znają, stare, dobre brzmienie Paddy and the Rats z pewnego rodzaju nowym brzmieniem, nieco mroczniejszym, cięższym niż kiedykolwiek. Mimo to chcieliśmy też pozostawić to co dla nas charakterystyczne: melodie, ten flow, to wszystko co zdecydowało o sukcesie zespołu.
RL: Jestem zdania że to jest najbardziej dojrzały album Paddy and the Rats w karierze i że na tym albumie nie chcieliście napisać fajnych celtyckich piosenek, tylko po prostu napisać najlepsze piosenki jakie mogliście i jedynie zagrać je w obrębie tego instrumentarium które aktualnie w zespole posiadacie. Mam rację?
JM: O tak, zdecydowanie! Wiesz, to ciekawe, bo przecież wielu naszych fanów to ludzie którzy są z nami od początku i są przyzwyczajeni do pewnego rodzaju brzmienia i pewnie chcieliby abyśmy nagrywali za każdym razem nową wersję “Ghost from the Barrow”. Ale my raczej nie lubimy powtarzać samych siebie, więc siłą rzeczy to wcale nie jest proste pojąć jaki powinien być Twój następny krok. Powiedziałeś że to jest nasz najbardziej dojrzały album i masz rację. Rację masz też mówiąc że chcieliśmy po prostu napisać dobre kawałki – tak było, bo to dla nas najważniejsza rzecz. Wiesz, to jest jeszcze tak że ok, wiemy że fani oczekują od nas pewnych rzeczy, ale prawda jest też taka, że sami oczekujemy od siebie wielu rzeczy i to jest dla nas jeszcze ważniejsze. Jesteśmy muzykami, artystami, więc chcemy zrobić coś co nam samym będzie się podobać, co będziemy lubić. Ok, wiem, że są różni ludzie i ciężko każdego zadowolić i że w zasadzie na każdej poprzedniej płycie są kawałki które uwielbiam, ale są też takie które lubię znacznie mniej. A ten album to taka kolekcja piosenek które wszyscy lubimy, nie ma ani jednej piosenki która komuś by się nie podobała. Wytwórnia – Napalm Records – spytała się nas swego czasu o to, jakie 3 piosenki powinny być singlami z tej płyty. Spędziliśmy chyba z 2 tygodnie na myśleniu o tych piosenkach, które wybrać, które tytuły będą najodpowiedniejsze. To była naprawdę ciężka misja, wybrać jedynie 3 kawałki. W końcu powiedziałem do chłopaków, że powinniśmy chyba w tym przypadku polegać na ludziach z wytwórni płytowej – jeśli będą sądzić że dany numer może okazać się sukcesem, powinniśmy po prostu zaakceptować ich opinię, bo przecież są profesjonalistami. Wiesz, musimy się liczyć z tym że to także biznes, dla nas to muzyka, dla nich to także pewne sumy, mogę lubić jakiś kawałek, ale nie mam pojęcia czy będzie on dobry pod kątem biznesowym. To oczywiście zupełnie naturalne że chcą sprzedać jak najwięcej płyt, więc siłą rzeczy mogą wiedzieć lepiej który numer ma taki potencjał żeby pociągnąć całą sprzedaż.
RL: Jasne, to w pełni zrozumiałe.
JM: Wiesz, po pierwsze to tak jak mówiłem, chcieliśmy nagrać po prostu dobre piosenki. Rzecz jasna że najważniejszą częścią naszej pracy jest napisać chwytliwy numer – to bardzo ważne. Inna sprawa to to, że wciąż używamy tego samego instrumentarium co wcześniej: skrzypce, pianino, akordeon – ten fakt sprawia, że te kawałki wciąż brzmią jak Paddy and the Rats. Wydaje mi się że przez te wszystkie lata wypracowaliśmy coś na kształt własnego stylu, własnego brzmienia. Tak więc mam nadzieję że wielu ludzi to doceni, nawet jeśli gramy nowe kawałki, to wciąż brzmimy tak jak powinniśmy.
RL: To ciekawe co mówisz, bo prawdopodobnie gdyby zamienić trochę Wasze instrumenty, dodać więcej elektroniki, to założę się że taki “Heartbreaker” byłby hiciorem w niejednej stacji radiowej.
JM: To zabawne że wspominasz akurat o tym numerze. Mieliśmy z Paddym taką dwudniową sesję, był z nami jeszcze producent który wspomagał nas podczas nagrań tego albumu. I kiedy robiliśmy ten numer, był to chyba jedyny kawałek przy którym stwierdziłem, że nie bardzo pasuje do naszego stylu. Oryginalna idea była taka, żeby nawiązać do tych wielkich hiciorów z lat 80-tych, do zespołów pokroju Bon Jovi czy coś w tym stylu. Kiedy zaczęliśmy go nagrywać, nie było jeszcze wtedy folkowych instrumentów i faktycznie, brzmiało to jak jakiś hit z epoki, tylko że z nowoczesnym brzmieniem. Swego czasu sporo oglądaliśmy klipów Beast in Black i chyba mocno nas one zainspirowały. Wiesz, mamy oczywiście teraz do czynienia z renesansem kultury lat 80-tych, więc dużo dyskutowaliśmy nad singlem w tym stylu. Lata 80-te to moja ulubiona epoka, ale w końcu doszliśmy do wniosku że ten numer mimo całego swojego potencjału, dość mocno odbiega od naszego stylu. Oczywiście z tyłu głowy mamy gdzieś fakt, że prócz tego numeru i singla który już się ukazał, czyli “After the Rain”, mamy jeszcze 2 single i 10 pozostałych kawałków na płycie. Do 2 z nich jeszcze powstaną klipy – na przykład myślimy o kawałku “Matador”. W ogóle nie mam pojęcia skąd nam się w ogóle taki numer wziął w głowach, wiesz, te wszystkie trąbki i inne, głupawe, meksykańskie wtręty. Co ciekawe, na początku ten numer był bardzo ‘heavy’, jeśli wsłuchasz się w ten kawałek, usłyszysz obniżony strój gitary, ale razem z tymi odlotami tworzy coś nietypowego, może nawet nieco dziwacznego. Jestem pewien że to także będzie singel, nie wiem, może czwarty z kolei? Mamy plan żeby nakręcić do tego również wideo, ale… Yyy ok, to chyba miał być sekret. (śmiech).
RL: W końcu jednak stanęło na tym, że drugi singel to “Everybody Get Up”…
JM: To też w sumie zabawna historia. Jak wiesz, byliśmy w dość konkretnym dołku przez ostatnie miesiące, wszystko kręciło się wokół tematu biednego Berniego, więc klimat był dość smutny. Ale prawda jest taka że dotychczas byliśmy bardzo wesołym bandem, z dużym poczuciem humoru, wiesz o czym mówię? Bernie też był bardzo pozytywną osobą, bardzo zabawnym kolesiem, wesołym i na pewno nie chciałby abyśmy smucili się do końca naszego życia. Tak więc stwierdziliśmy że następny singel musi być inny, bardziej wesoły, bardziej na luzie. Więc stworzyliśmy wideo w stylu Beastie Boys czy Run DMC, musieliśmy znaleźć jakieś oldschoolowe dresy, zwariowane ubrania przywodzące na myśl przełom lat 80-tych i 90-tych. Jeśli widziałeś fotki na facebooku to wiesz mniej więcej jak to może wyglądać. Oczywiście chcieliśmy pokazać fanom że wciąż lubimy poszaleć, ale rzecz jasna znaleźli się też tacy, którzy zaczęli krakać jak te stare wrony: uu, to nie jest celtyckie, ale słabo. Przykro mi z ich powodu, ale ludzie muszą po prostu zrozumieć że robimy po prostu to na co mamy ochotę, chcemy mieć z tego dużo funu – to nasz priorytet, to część naszej pracy. Możliwe że trzeci singel to będzie właśnie “Party Like a Pirate”, kto wie? Na pewno za dwa tygodnie lecimy na Teneryfę żeby kręcić kolejne wideo, albo i dwa. Potrzebujemy morza i dobrej pogody, dlatego postanowiliśmy polecieć właśnie tam. Także sam widzisz że niebawem nasi fani dostaną naprawdę dużo od nas. Wracając jeszcze na chwilę do Berniego i całej tej sytuacji w której się znaleźliśmy. Wiesz, na Węgrzech Bernie był dość popularną osobą. Prócz tego że grał z nami, brał też udział w telewizyjnym show oraz grywał jako aktor w teatrach, więc sporo ludzi go kojarzyło. Zauważyłem, że kiedy zmarł, wielu ludzi postanowiło sprawdzić także nasz zespół, dowiedzieć się z kim grał Bernie. Także aktualnie na Węgrzech jesteśmy w centrum zainteresowania, co jest oczywiście dość ważną rzeczą dla nas. Dobrze się składa, bo mamy naprawdę dużo nowego materiału do zaprezentowania wszystkim, którzy dopiero co nas poznali.
RL: Pandemia koronawirusa uziemiła sporo zespołów w tym także też i Wasz. Tęskniliście za koncertami? Za fanami, w tym także i Polskimi?
JM: Bez wątpienia Polska to nasz ulubiony kraj jeśli chodzi o granie koncertów, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Kiedy wybuchła pandemia koronawirusa, nie mogliśmy zagrać nigdzie, a musisz wiedzieć że ponad połowa koncertów jakie graliśmy w roku, odbywała się zwykle za granicą: Niemcy, Polska, ponad 20 krajów w całej Europie. Tymczasem nie mogliśmy pojechać w tournee, nie było szansy wyjazdu za granicę, a nawet na Węgrzech nie było łatwo zorganizować jakikolwiek koncert, bo przecież regulacje sanitarne nakazywały ograniczyć liczbę osób do naprawdę małej liczby. W lecie niby było trochę lepiej, ale prawda jest taka że połowa letnich festiwali na Węgrzech i tak została odwołana. Normalnie graliśmy jakieś 50-60 koncertów rocznie, tymczasem w zeszłym roku zagraliśmy ich może maksymalnie 20. I powiem Ci szczerze, strasznie tęsknimy za wyjazdami, za Polską, za Lublinem, gdzie przecież byliśmy przyjmowani bardzo entuzjastycznie i dawaliśmy naprawdę niesamowite koncerty. Mam jednak nadzieję że wszystko powoli wróci do normy. Oczywiście zależy to od organizatorów, promotorów którzy będą zainteresowani sprowadzeniem Paddy and the Rats do siebie. Tak czy inaczej, bylibyśmy bardzo szczęśliwi móc znowu ruszyć w drogę.
RL: Było fajnie w końcu, po tylu latach, zobaczyć Was w Lublinie, zwłaszcza że to właśnie po lubelskich koncertach staliście się rozpoznawalni w Polsce.
JM: O tak, to prawda. Zwłaszcza że Polscy fani zaglądali na nasze koncerty za granicą, widziałem przecież sporo Polskich flag podczas naszego koncertu w Budapeszcie, co było wspaniałe. Fani przychodzili do nas po koncercie, rozmawiali z nami. To było naprawdę super wiedzieć że nie zapomnieli o nas.
RL: No tak, myślę że po takich koncertach trudno jest o Was zapomnieć. Joey, jeśli pozwolisz, chciałem jeszcze na kilka chwil wrócić do Waszej nowej płyty. Zastanawiam się jaka historia stoi za tą płytą. Domyślam się, że jej tytuł to nie tylko luźne nawiązanie do pierwszego i ostatniego tytułu?
JM: Tak, no tak. Myślę że mogę powiedzieć że to oczywiście pewnego rodzaju koncept. Ale rzecz jasna używamy tu wielu symboli które przenikają się przez cały czas trwania płyty. Wiesz, nie jesteśmy już tak młodzi jak byliśmy, większość ma już własne dzieci, więc myślimy o świecie w nieco inny sposób niż te 10 czy 15 lat temu. Tak jak już to zostało powiedziane, album jest bardzo dojrzały, ale to nie tylko kwestia muzyki, ale właśnie naszego sposobu myślenia, który także jest znacznie bardziej dojrzały niż to bywało wcześniej. Naprawdę chcę wierzyć w to, że to na swój sposób naturalna kolej rzeczy, że ludzie dojrzewają, stają się lepsi, ewoluują. Wiele nowych rzeczy jest aktualnie dla nas ważnych, rodzina, dzieci. Wiesz jak to jest: jesteś młody i liczy się dobra zabawa, nie zwracasz uwagi na prawdziwe problemy, politykę, tematy rodzinne i tak dalej. Pijesz, bawisz się, wokół same piękne dziewczyny, wiesz jak jest. To oczywiście nic złego kiedy jesteś młody, to normalna rzecz. Ale kiedy robisz się bardziej dojrzały, dostrzegasz inne rzeczy, ważna staje się dla Ciebie samorealizacja, zaczynasz bardziej dbać o siebie. Nie wiem czy znajdę odpowiednie słowo aby wyrazić o co mi chodzi, ale świat, przynajmniej dla mnie, jest zbyt materialistyczny, wszyscy myślą tylko o pieniądzach. Ludzie naprawdę sądzą, że najważniejsze to mieć duży dom, dobry samochód i że ogólnie nie da się być szczęśliwym nie mając materialnych rzeczy. Idąc tym tropem, moja osobista opinia i wytłumaczenie nazwy naszego albumu jest taka, że jeśli chcesz znaleźć swój własny Wonderland, musisz najpierw odnaleźć go w sobie. Możesz robić małe rzeczy aby uczynić swój świat weselszym, ale będą to duże rzeczy dla Ciebie, które to właśnie Ciebie będą czynić szczęśliwszym. Dla przykładu, skupianie się na rodzinie i dzieciach da Ci więcej radości niż butelka wódki. Ja dajmy na to, jakkolwiek zabawnie to nie zabrzmi, jestem fanem środowiska. Uwielbiam te wszystkie zielone akcje, nowe technologie sprzyjające środowisku. Ale mam wrażenie że ludzie, zawsze kiedy dochodzi do rozmów o środowisku, zmianie klimatu i tak dalej, zaczynają mówić: nie, to nie nasza sprawa, to temat dla rządu i polityków, dla ludzi bogatych i zamożnych, to oni mają realny wpływ na zmianę klimatu i środowisko. Ale przecież to nie prawda. Prawda jest taka że każdy pojedynczy człowiek, rodzina, produkuje masę odpadów, masę śmieci, tak samo ja czy Ty i ktokolwiek, cała masa plastiku. Może to zabrzmi dość patetycznie, ale taka jest prawda. Więc zmiana jeśli ma się dokonać, zaczyna się od Ciebie, wierz mi lub nie, ale wszystkie małe rzeczy których dokonasz w dniu dzisiejszym, wieczorem, zebrane, mogą stać się wielką rzeczą. I w tym przypadku to nie tylko kwestia środowiska, ale nawet Twojego zdrowia mentalnego. Młodzi ludzie, generacja w której dorastają – moja córka na przykład ma aktualnie 4 latka… Wiem że nie da się zatrzymać postępu technologicznego, całej tej ekspansji, ale trochę z przerażeniem obserwuję to co się dzieje. Dajmy na to całe zjawisko VR, naprawdę nie chciałbym aby moja córka spędzała całe dnie w wirtualnej rzeczywistości, z okularami VR nałożonymi na głowę. Nie jest to złe, jeśli używasz tego przez krótki czas, ale jeśli zaczynasz tego nadużywać, cóż, to jest jak narkotyk. Wiesz, oczywiście nie chcę trzymać mojej córki z dala od technologii, ale chcę to zrobić na tyle mądrze, żeby mieć poczucie tego limitu, potrzeby ograniczania tego wszystkiego. To tak jak z kawą: jeśli pijesz 3 filiżanki dziennie, to nie jest to nic złego, ale jeśli pijesz ich 8 w ciągu dnia, to już nie jest dobrze, na pewno nie wpływa to dobrze na Twój organizm, na Twoje ciało. Takie samo jest przełożenie na picie, palenie papierosów czy właśnie używanie technologii. Moi rodzice zawsze mi powtarzali, że niektóre rzeczy trzeba wypośrodkować. To nasza węgierska bolączka, zwłaszcza w polityce, jest za dużo skrajnych lewic i skrajnych prawic, totalnie radykalnych środowisk które na pewno nie są dobre. Dlatego staram się trzymać siebie i swoją rodzinę po środku, mieć otwarty umysł. To kolejne przesłanie: bądź otwarty. Rozmawiaj, nie upieraj się jedynie przy swoim stanowisku. Ludzie nie są po to aby przyswajać Twoje opinie, ale żeby wyrazić swoją i tu zaczyna się zwykle problem. I to wszystko właśnie składa się na koncept naszego albumu: zacznij od siebie, znajdź swój Wonderland zaczynając podróż od swojego Wasteland.
RL: Miałem w zasadzie pytać też o nostalgiczną aurę całego Waszego albumu, która świetnie współgra z konceptem. Mam wrażenie że częściej niż kiedykolwiek nawiązujecie do Waszych muzycznych fascynacji, już nie tylko folkowych, ale też popowych i rockowych, lat 80-tych i tak dalej…
JM: Wydaje mi się że starsi muzycy zawsze jakoś podświadomie próbują nawiązać do swoich ulubionych wykonawców i nurtów z przeszłości. Wydaje mi się że dla każdego najważniejsza muzyka, najważniejsi wykonawcy to ci, których słuchałeś kiedy byłeś młody, kiedy dorastałeś. I sądzę że rzeczy których słuchałeś jako nastolatek, w wieku 14 czy 15 lat, to potem wracasz do nich kiedy masz tych lat 40 albo 50. Oczywiście nie uważam że należy słuchać i inspirować się tylko i wyłącznie starociami z przeszłości, to chyba nie jest za dobre, ale jeśli starasz się to zmiksować z tematami nowoczesnymi, z całą dostępną obecnie technologią, cóż, jest to wartością dodaną do twojej twórczości. Zdaję sobie sprawę że wiele nowych zespołów, jak dajmy na to Beast In Black które uwielbiam, nawiązuje do swoich korzeni, właśnie do lat 80-tych, kopiują wiele z tamtych klimatów, ale dodają też wiele nowoczesnych brzmień i robią to naprawdę dobrze. I wydaje mi się że my zrobiliśmy aktualnie dokładnie to samo.
RL: Tak swoją drogą muszę przyznać że na Waszej nowej płycie, mimo wielu nowych motywów i urozmaiceń, wciąż jest ten stary, dobry rockowy ogień które zawsze mieliście. Wciąż łatwo Wam jest go wykrzesać?
JM: Taaak, pewnie…To znaczy…. To w zasadzie dobre pytanie. W zasadzie to wszystko słychać, w muzyce. Wiesz, zbieramy się w sali prób czy studio, gramy razem przez dłuższy czas. Studio, technologia też robią swoje, wiele się jednak zmieniło. Kiedyś przy nagraniach musieliśmy iść do dużego studia i tam robić robotę, teraz technologia umożliwia pracę nad nagraniami za pośrednictwem własnego laptopa, kilku zabawek i jakichś klawiszy. Mając te rzeczy możesz zrobić w zasadzie wszystko. Wiesz, prawda jest taka że zwykle zespół nigdy nie jest razem podczas sesji nagraniowej, jest tylko kilku z nas. Dla przykładu, nigdy nie byłem w studiu w tym samym czasie z Samem. Partie gitarowe i partie skrzypcowe są nagrywane w kompletnie innym czasie, więc tak naprawdę nie spotykamy się w studiu. Może to dziwne, ale cóż, to technologia. Natomiast to co jest w tym fajne to to, że kiedy coś jest już zrobione, może to po prostu sobie wysłać i wtedy stwierdzić: ok, tu mógłbyś dodać trochę więcej, a tu z kolei wydaje się że jest trochę pusto. Była na przykład taka partia w pierwszym kawałku, w której czułem że w środku jest nieco pustawo. Zasugerowałem że można tu dodać nieco więcej skrzypiec i Paddy zmienił to na moją prośbę i uważam że wyszło znacznie lepiej, pojawiło się tu więcej energii. Zawsze staramy się polegać na opiniach i pomysłach innych.
RL: Kilka razy już powtarzałeś, że jesteście teraz znacznie dojrzalszym zespołem. No właśnie, a pokusiłbyś się o porównanie Paddy and the Rats z 2010 roku i Paddy and the Rats z 2022.
JM: Myślę że mógłbym tu skupić się na różnicach. Tak jak już mówiłem, gramy ciężej niż dotychczas. Jesteśmy bardziej dojrzałym zespołem i cięższym, w sensie że nasze brzmienie jest cięższe. Wydaje mi się że to dzięki technologii ale też brzmieniu gitary, które znacznie się poprawiło. Wiesz, gitara gra teraz zupełnie inaczej niż te 10 lat temu. Jeśli dokonasz porównania, usłyszysz że gitara, bas i perkusja brzmią znacznie lepiej, znacznie bardziej profesjonalnie. Kiedy słucham sobie naszego pierwszego albumu albo drugiego, to czasem chce mi się płakać, dźwięk jest taki kiepski. Oczywiście energia była super a folkowe instrumenty grały tak jak grają zawsze, ale mimo wszystko całość uległa znacznemu polepszeniu. Ale zdecydowanie najbardziej poprawiło się brzmienie gitary, basu i perkusji. To oczywiście sprawia że brzmimy ciężej, ta nasza baza jest znacznie mocniejsza.
RL: Mi z kolei wydaje się że największy postęp w Waszym zespole jest taki, że jesteście znacznie lepszymi kompozytorami.
JM: No tak… Dobrze pamiętam te pierwsze próby, kiedy fascynowaliśmy się takimi kapelami jak Flogging Molly czy Dropkick Murphys, to było dla nas całkiem nowe i wiedzieliśmy że oni są najlepszymi kapelami z tego nurtu. Wiedzieliśmy też że jeszcze kilka bandów gra takie klimaty, ok, na Węgrzech byliśmy pierwsi, w Niemczech czy gdziekolwiek indziej na świecie było tych kapel także dość mało. To było oczywiście 10-15 lat temu, ale wiedzieliśmy że ten nurt nie jest zbyt popularny, więc kiedy zaczynaliśmy, po prostu uczyliśmy się jak to robić. Na początku było nas w zasadzie tylko 3, Paddy – wokalista, ja i Vince, basista. Nie było z nami wtedy żadnych folkowych muzyków, więc niektóre brzmienia takie jak dudy generowaliśmy z keyboardu. Oczywiście brzmiało to fatalnie. Dlatego właśnie zaczęliśmy szukać muzyków którzy obsługują takie instrumenty i chcieliby z nami pograć. Wtedy też zastanawialiśmy się jak to zrobić, żeby uzyskać celtycko rockowy sound? Jak właściwie powinniśmy to zrobić? To nie było łatwe. Siadaliśmy więc przy stole i mówiliśmy sobie: dobra, posłuchajmy teraz Flogging Molly albo Dropkick Murphys i dowiedzmy się jak to się powinno robić. Dopiero potem nauczyliśmy się jak komponować kawałki nie inspirując się innymi. Ok, wciąż słuchamy mnóstwo muzyki, ale teraz słuchamy różnych zespołów, w tym tych z lat 80-tych, co mocno przyczyniło się do zmiany naszego stylu. Dla przykładu Paddy to facet który bardzo lubi pop, jest bardzo nastawiony w stronę popowych klimatów. Ja wolę mocniejsze klimaty, co nie znaczy oczywiście że nie lubię popu. Uwielbiam Prince’a, uważam że ten gość był geniuszem i miał wspaniałe kawałki. Lubię więc melodyjne kawałki, melodyjny pop, ale jestem jednak kolesiem od heavy metalu, lubię ten oldschoolowy heavy metal z lat 80-tych. Wracając więc do głównego wątku: w pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że nie istniejemy po to żeby robić całe życie celtycką muzykę. Więc zaczęliśmy robić po prostu swoje piosenki, które – tak jak powiedziałeś – są po prostu chwytliwymi, melodyjnymi numerami, z tym wyjątkiem, że gramy je na skrzypcach, akordeonie, dudach czy pianinie, co czyni je znacznie bardziej kolorowymi. Czasami bywa tak że coś co słyszysz wydaje Ci się być celtyckie, ale nie jest tak naprawdę w celtyckiej piosence, bo to tylko kwestia instrumentu. Dajmy na to skrzypce grają melodię, która wydaje się być folkowa bo grają ją skrzypce, a nie gitara. I tak jest z nami, to właśnie zmieniło się w naszym graniu.
Rozmawiał: Marcin Puszka
Fot. Paddy and the Rats / Sandor Bikaly