Kiedy do slipcase’a mieszczącego pięć tomów serii Batman Black and White (wyd. DC) włożyłem po lekturze ostatni album, przypomniałem sobie ośmiostronicową historię otwierającą pierwszy z nich. W tej niezwykle delikatnej opowieści Ted McKeever przetwarza muskularnego Batmana naparzającego złoczyńców w człowieka, dla którego każda śmierć niewinnej osoby jest przegraną bitwą; który z namaszczeniem ofiary zabiera ją w ostatni taniec, mający na celu odkrycie jej tożsamości i oddanie szacunku. Powiedzenie, że jej życie miało znaczenie. Że była kimś. I na zawsze pozostanie w jego pamięci. Przypomniałem sobie skulonego, niezwykle ludzkiego herosa. I rzucany przez skalpel cień, przemieniony w kolejnym kadrze w cień tańczącej pary.
CZYTAJ: Czy czerń i biel służy nietoperzom?
Następnie spróbowałem przypomnieć sobie cokolwiek z tomu piątego. Bezskutecznie. Zerknąłem więc w spis treści. Nic nie zaskoczyło. Kolejnym krokiem było przewertowanie opasłego tomu – i tu jednak sukces, bo: Tradd Moore rysuje wspaniale, Andy Kubert nie jest może w życiowej formie, ale wraca do okresu, w którym najbardziej lubiłem jego prace, Greg Smallwood swoim nienachalnym realizmem sprawdza się bardzo dobrze, Bengal daje graficzny powiew świeżości, Kelley Jones w czerni i bieli to mistrzostwo wszechświata, Riley Rossmo jest odkryciem, którego kolejne perypetie w biznesie będę śledził, Daniel Warren Johnson tą ekspresją urzeknie mnie zawsze, Lee Weeks cieszy oko, Elsa Charretier i James Harren to kolejne nazwiska, które będę obserwował, a John Romita Junior osiąga chyba esencję swojej formy.
Tyle że nie ma w tym wszystkim emocji.
Nawet nie tej delikatności McKeevera, o której wspominałem, bo przecież nie wszystko musi być delikatne, subtelne i odmienne. Ale nie ma emocji. Są kompletnie nieodkrywcze puenty, jest mnóstwo klisz, posągowych póz, wyświechtanych motywów, które widzieliśmy już miliony razy. Jest produkt. Zrodzony ze świetnego pomysłu, w którym wszystko grało, a zakończony zlepkiem niepotrzebnych słów.
Batman nie jest tu skulonym herosem, ale cieszę się, że mógł nim być choć przez chwilę w pierwszym, nie bez przyczyny legendarnym tomie.
CZYTAJ: Batman w ujęciu mistrzowskim
DySzcz