Nowojorski Gogol Bordello to grupa, którą śmiało można uznać za ikonę punk rocka w folkowym wydaniu. Założona przez urodzonego w Bojarce koło Kijowa Eugena Hütza formacja od wielu lat przełamuje kolejne bariery i ustanawia nowe granice łączenia muzycznych stylów. Tuż przed ich występem w ramach festiwalu Kazimiernikejszyn w Kazimierzu Dolnym, udało mi się porozmawiać z dwoma muzykami formacji: wspomnianym liderem grupy oraz multiinstrumentalistą ekwadorskiego pochodzenia, Pedro Erazo.
Wersja audio:
Radio Lublin: Eugene na początek takie oto pytanie: Gogol Bordello jest obecne na scenie prawie 25 lat i jakby nie patrzeć, osiągnąłeś z tym zespołem naprawdę wiele. Zastanawiam się, czy jest na osi czasu taki moment, który wskazałbyś jako jeden z najwspanialszych chwil w swojej karierze?
Eugene Hütz: Nie zastanawiałem się nad tym dopóki nie zacząłem pracować nad swoją książką. To zabawne, bo ludzie wciąż prosili mnie o coś takiego, zwłaszcza jedna oficyna wydawnicza ciągle namawiała mnie żeby spisać swoje wspomnienia, robili to nieprzerwanie od 2005 roku! Wydawało im się że mam tak wiele wspomnień, a ja zawsze im mówiłem że nie jestem piłkarzem! Wiesz, ci goście mogą spisać swoje wspomnienia kiedy są jeszcze młodzi, rozumiesz, jest w tym jakiś głębszy sens. Odpowiadałem więc ciągle: nie, słuchajcie, żeby coś takiego zrobić musiałbym jeszcze kilka razy objechać świat dookoła. Ale teraz, kiedy już faktycznie nad tym pracuje, mam jakąś podstawę żeby na to spojrzeć nieco z innej perspektywy. I na przykład teraz mogę powiedzieć że takim kluczowym momentem była przeprowadzka do Nowego Jorku, sam fakt spojrzenia na to miasto, miasto samo w sobie no i oczywiście powrót do niego, bo przecież przez 7 lat mieszkałem w Brazylii. I wiesz, to wszystko może świadczyć o pewnego rodzaju awansie, to ciągłe życie w ruchu, ciągłe przemieszczanie się. Nie chodzi w tym wszystkim o pojawienie się na tym czy tamtym festiwalu, to właśnie Nowy Jork jest swego rodzaju magnesem. Manhattan dla przykładu ma w sobie coś takiego, co ładuje ludzi energią.
RL: Widzisz, to ciekawe, bo na przykład z mojej perspektywy, jednym z takich największych highlightów w Waszej karierze była współpraca z legendarnym Rickiem Rubinem. I tu kolejna kwestia o którą chciałbym Cię zapytać: dlaczego to wszystko skończyło się na jednej płycie? Dlaczego nie kontynuowaliście tego wątku na kolejnych płytach?
EH: Ależ kontynuowaliśmy! Drugi album po tej płycie, czyli “Pura Vida Conspiracy” został nagrany z prawą ręką Ricka, gwiazdą na własnych prawach, Andrew Shepsem. Na płycie znajdował się materiał który był stworzony w stosunkowo podobnej dyrektywie, wciąż mieliśmy ochotę na swego rodzaju symfo-punk-disco, wiesz? Symfo-punk-gypsy-disco, nazywaj to jak chcesz, można budować tą sentencję wciąż i wciąż. Andry Sheps to niesamowity producent i inżynier dźwięku, zrobił wszak całą masę świetnych płyt które pokochali fani na całym świecie, np. System of a Down, Red Hot Chilli Peppers, oni byli technicznie obsługiwani przez Andrew. Tak więc praca z Andrew to kontynuacja tej samej ścieżki, którą zaczęliśmy z Rickiem Rubinem.
RL: Tak swoją drogą, jak porównuje takie płyty “Trans-Continental Hustle” czy “Pura Vida Conspiracy” z najnowszą, “Solidaritine”, to wydaje mi się, że porzuciliście większe, jak to nazwałeś “symfoniczne” aranże kosztem nieco bardziej brudnego, hardcore’owego grania. Mam rację?
EH: Tak, zdecydowanie. Tu właśnie pojawia się największa ironia jeśli chodzi o Gogol Bordello. Album “Solidaritine” musiał zostać stworzony i nagrany, ponieważ ludzie… Inaczej. Jestem jedyną osobą która rozumie trajektorię lotu Gogol Bordello. Dlaczego? Dlatego że przed Gogol Bordello byłem w trzech kompletnie innych zespołach i wielu niezliczonych projektach, które często były wypełnione po brzegi elektroniką, syntezatorami, wiesz, to było coś bardziej w kierunku klimatów a’la Alan Vega Suicide, ale też był tam hardcore, mam tu na myśli naprawdę agresywny, thrashowy hardcore w nowojorskim stylu czy rzeczy, które brzmiały wręcz industrialowo. Ale wszystkie te style tańczyły gdzieś nieopodal punk rocka – to fundament. Więc kiedy wystartowałem z Gogol Bordello, to był to post punk, post industrial, post hardcore, post elektronika, post wszystko! W moich oczach, w mojej muzycznej trajektoriii. To było post-post-post-post wszystko. Pamiętam, wziąłem wtedy do ręki instrument którego nigdy w życiu nie używałem – akustyczna gitara! I zacząłem wszystko od początku. Miałem wtedy jakieś 26-27 lat. Przedtem byłem w zespole od kiedy miałem 13 lat, zrobiłem masę albumów. Ironią jest że ludzie postrzegają mnie jako kompozytora z akustyczną gitarą, który niejako z nią już się urodził, który taki już spadł z drzewa. Ale tak nie było. Kiedy startowałem z Gogol Bordello, mój elektroniczny projekt wciąż istniał, choć był nieco wyciszony, ale wciąż byłem mega wkręcony w scenę electronic-hardcore, w rzeczy pokroju Alec Empire czy cały ten klimat dj’ski. Gdyby to wtedy wypaliło, wszyscy znaliby mnie jako zwariowanego dj’a sceny hardcorowo syntezatorowej, ale cóż, sprawy potoczyły się inaczej, ale możesz być pewny że wciąż daje z siebie 1000 procent. Tak czy inaczej, zrobienie płyty hardcore’owo punkowej było dla mnie bardzo ważne. “Solidaritine” to album który jest oparty na fundamentach Gogol Bordello. Na pierwszych albumach Gogol Bordello grałem w zasadzie na akustycznych instrumentach, ale to nie jest fundament Gogol Bordello. Wiem, to trochę zwodnicze, ale tak to wszystko właśnie wyglądało. W tamtych czasach wszystko działo się szalenie szybko, każdego tygodnia pojawiał się jakiś nowy styl muzyczny.
RL: Tak swoją drogą, w jednym z wywiadów powiedziałeś, że Gogol Bordello to grupa która nie grywa regularnych prób w sali prób, grywacie raczej spontanicznie, gdziekolwiek się da. Nadal tak jest?
EH: Oczywiście czasem bywa tak że gramy zwykłe próby, niezbyt często, ale to się zdarza. Zwłaszcza jeśli przygotowujemy nową płytę. Wiesz, jeśli spojrzysz na ludzi z zespołu na backstage… Być może zabrzmi to trochę jak przechwałka, nie wiem, w zasadzie mam to gdzieś. Tak czy inaczej jest takie śmieszne słówko w języku angielskim, które ich określa. “Carni”. Tak mówi się na człowieka, który podróżuje przez świat w taki sposób, jakby urodził się podczas karnawału. Ktoś, kto jest w zasadzie zawsze gotów do akcji, czeka aż będzie okazja by wystąpić, coś zagrać. Większość ludzi w zespole taka jest. Tacy właśnie jesteśmy. To dokładnie ten typ osobowości. Nie każdy się do czegoś takiego nadaje, musisz mieć odpowiedni układ nerwowy. Musisz być naprawdę silny aby podążać tą ścieżką.
RL: Chciałem Cię jeszcze zapytać o płyty. Wiem że w zeszłym roku, podczas pobytu w Warszawie, zajrzałeś do pobliskiego sklepu płytowego i kupiłeś parę ciekawych rzeczy. Zdradzisz, co to było?
EH: Tak, w zeszłym roku znalazłem “Aerolit” Czesława Niemena na winylu. Moi przyjaciele z Dezertera sprezentowali mi też wtedy kilka swoich winylowych albumów. Ogólnie to jestem kolekcjonerem, zwłaszcza jeśli chodzi o polski punk, to był nurt bardzo inspirujący, zwłaszcza w Europie wschodniej. Wiesz, zespoły takie jak Siekiera, Tilt, to wspaniała tradycja, oldschoolowy punk rock. I znów – to jest akurat moja osobista opinia – uważam że punk rock to najfajniejsza rzecz jaka kiedykolwiek wydarzyła się w historii kultury. Wiesz, kiedy miałem 20 lat, wydawało mi się: ej, punk jest już stary, ja się rozwijam, jara mnie techno, drum’n’bass czy jungle, to wszystko mnie interesowało, wsiąkałem w rave, nowym punkiem stał się hip-hop. I to jest super, wszystkie te muzyczne style są wspaniałe. Ale… Ale! Ale jeśli spojrzysz wstecz, zorientujesz się że rzeczą która spaja te wszystkie style jest… punk rock! I to jest rzecz która jest niczym klej, trzyma te wszystkie rzeczy w kupie, razem. Dla przykładu ludzie którzy są gwiazdami sceny elektronicznej doskonale to wiedzą i szanują, czują się z punk rockiem związani. Oczywiście są na scenie IDM również idioci, to zwykle goście którzy gadają że elektryczna gitara to rzecz z XVII wieku i tak dalej. Jest ich coraz więcej. Ale goście którzy wiedzą o co chodzi w radykalnej muzyce elektronicznej, to są zawsze fani Motorhead i Sex Pistols! Uwielbiam tych gości!
RL: Eugene, ostatnie pytanie ode mnie będzie pewnie nieco trudne, ale żyjemy w dość specyficznych czasach. Gogol Bordello to zespół, w którym na jednej scenie występuje rodowity Ukrainiec z rodowitym Rosjaninem, Siergiejem Rabcjewem…
EH: … tak, z Rosjaninem który żył na Ukrainie i który niemal przez całe życie miał za żonę ukraińską aktorkę. Który już dawno temu zrozumiał sytuację, więc… Ale oczywiście to nie jest jedyna osoba która urodziła się Rosji i rozumie co się dzieje. Ale tak, facet jest po Ukraińskiej stronie. Więc nie ma mowy o żadnym ideologicznym konflikcie w naszym zespole. Co więcej, wszyscy jesteśmy po tej samej stronie. Wiesz, to jest w zasadzie ewidentna, zero-jedynkowa, sytuacja. Wydaje mi się że ludzie którzy nie mają na ten temat zdania, czy… Powiem inaczej. Czytałem o tym niedawno. O pochodzeniu słowa “idiota”. Wywodzi się ono ze starożytnej greki. “Idiota” to osoba która nie jest kompletnie zainteresowana sprawami społeczeństwa i sprawami politycznymi. To właśnie jest “idiota”. I ja się z tym zgadzam. Jeśli to faktycznie prawdziwa etymologia tego słowa, totalnie ją kupuję. Ludzie którzy nie ogarniają co się dzieje, wywodzą się właśnie z tej kategorii. Tak czy inaczej, jest kompletnie jasne co się aktualnie dzieje i nie ma co do tego żadnych wątpliwości. W swoim imieniu dziękuję bardzo wszystkim ludziom z Polski którzy wspierają swoich braci i siostry z Ukrainy, któż jak nie Polacy mieliby zrozumieć najlepiej to co się teraz dzieje?
RL: Pedro, płyta “Trans-Continental Hustle” to album który był dla Was swego rodzaju game-changerem – weszliście nim na totalnie inny etap niż w przypadku poprzednich płyt, aranżacje były bogate, brzmienie bardzo klarowne a same kompozycje jeszcze bardziej rozrywkowe. Domyślam się że warunki sprzyjały?
Pedro Erazo: Cóż, w okresie kiedy przyszło nam nagrywać “Trans-Continental Hustle” było w nas wiele rozrywkowego, festiwalowego klimatu, zwłaszcza w domu w którym wtedy mieszkaliśmy. To jest jeden z powodów dlaczego tak to wszystko brzmi. Drugi z nich jest taki, że po raz pierwszy w historii zespół wspólnie, w jednym pomieszczeniu tworzył coś niejako “w locie”, starając się jednocześnie poprawić swoje brzmienie. I słusznie zauważyłeś, że pomiędzy pierwszym albumem a “Trans-Continental Hustle” jest wyraźny bardzo duży postęp jeśli chodzi o nasze brzmienie.
RL: Z racji tego że pochodzisz z Ekwadoru a “Trans-Continental Hustle” aż kipi od latynoskich brzmień, zgaduję że jest to płyta bliska Twojemu sercu?
PE: Tak, to prawda. Co istotne, to był moment w którym zacząłem uczyć się grać na brazylijskich instrumentach perkusyjnych, które niby znałem, ale było to jednak dla mnie interesujące wyzwanie z którym musiałem się zmierzyć podczas nagrywania tej płyty. Poza tym muzyka brazylijska, zwłaszcza kiedy żyjesz w Ekwadorze, nie jest dla Ciebie zbyt odległa. Połączenie muzyki Ekwadoru i muzyki Brazylii jest bardzo intensywne, bardzo głębokie. Więc to wszystko było mi bliskie i tak, “Trans-Continental Hustle” ma specjalne miejsce w moim sercu właśnie ze względu na te wszystkie odniesienia do muzyki latynoskiej.
RL: Ty sam, zwłaszcza w wersjach koncertowych, pododawałeś sporo od siebie, zwłaszcza jeśli chodzi o krótkie odezwy do publiczności czy dodatkowe wokale…
PE: Tak, tak, potwierdzam. Wiesz, zaczęliśmy trochę improwizować wokół niektórych pomysłów i w ten sposób wykreowaliśmy trochę przestrzeni dzięki której mogliśmy dodać elementy które pozwoliły nam wejść w interakcję z publicznością ale też pomiędzy członkami zespołu wewnątrz. To był na pewno bardzo interesujący ruch który w tamtym czasie poczyniliśmy. Tak swoją drogą, jakie są Twoje ulubione kawałki z tej płyty?
RL: Złapałem się na tym, że najbardziej wchodzą mi te numery typowo “taneczne”: “In The Meantime In Pernambuco” czy “Uma Menina”.
PE: No cóż, nie jest to jakaś bardzo rock’n’rollowa płyta, ale rock’n’roll jest tam wciąż podstawą. Ta płyta jest bardziej eksperymentalna. Ma w sobie wiele dźwięków, których nie używaliśmy w zasadzie nigdy wcześniej. Oczywiście poprzednie płyty też mają różne elementy z innych stylistyk, ale na “Trans-Continental Hustle” chcieliśmy pokazać, jak muzyka brazylijska może zostać przetłumaczona na język świata Gogol Bordello! Ta płyta ma bardzo emocjonalny charakter, bo otworzyliśmy wtedy drzwi, których nigdy wcześniej nie otwieraliśmy.
RL: No właśnie, ta płyta jest dla mnie jak gotująca się w wielkim garze zupa, do której każdy coś od siebie dodaje…
PE: Tak, to jest pewien rodzaj kreatywności który Eugene jako ten naczelny członek zespołu, przyniósł nam do przetrawienia. Pamiętam że kiedy pracowaliśmy nad wersjami demo, nie szło to zbyt dobrze, nie do końca wiedzieliśmy w którą stronę mamy iść, jeden kawałek szedł w tą, inny w tamtą i tak dalej. Staraliśmy się pójść w tę stronę, w której czuliśmy się najbardziej komfortowo. Ale w studiu, wiesz, dzieje się magia. Dla mnie ten album to rzecz która idealnie pokazuje, jak powinno wyglądać skrzyżowanie stylów i kultur w obrębie jednego zespołu. I powiem szczerze, że cieszę się że nawet Polacy odebrali ten album w pozytywny sposób, zwłaszcza że z Brazylii do Polski jest jednak kawał drogi!
Tekst i zdjęcia: Marcin Puszka