– Pogoda oraz zbyt niska wysokość wykonywanych manewrów mogły mieć wpływ na wypadek na lotnisku wojskowym w Gdyni, w którym zginął pilot samolotu M-346 Bielik – uważa senator Józef Zając, prorektor Państwowej Akademii Nauk Stosowanych w Chełmie i ekspert lotniczy.
CZYTAJ: Pilot z Dęblina zginął w czasie ćwiczeń. Nie żyje major Robert Jeł
W piątek (12.07), podczas wykonywania lotu treningowego, samolot uderzył w płytę lotniska w Gdyni. Zginął major Robert „Killer” Jeł, instruktor z 41 Bazy Lotnictwa Szkolnego w Dęblinie.
CZYTAJ: Rozbił się samolot z Dęblina. Pilot nie żyje [WIDEO, AKTUALIZACJA]
– Ostateczne przyczyny wypadku ustali Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego – zastrzega prof. Józef Zając. – Zagadką dla mnie jest, że manewry był zbyt nisko wykonywane. Mogło zadziałać też to, iż nad lotniskiem było dość rzadkie powietrze, co jest związane z temperaturą. Ale mogło zadziałać coś jeszcze, bo wyglądało na to, że były dwa przeciągnięcia (gwałtowny spadek siły nośnej samolotu, któremu towarzyszy często chwilowa utrata sterowności – red.). A tego typu samolot trudno wyprowadza się z przeciągnięcia. Oczywiście można wyprowadzić, ale wtedy trzeba stracić 1-1,5 km wysokości. A pilot tej wysokości nie miał.
Przyczyny katastrofy wyjaśnia Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego.
Samolot, który rozbił się na lotnisku, był nowy – został oddany do użytku 2 lata temu. Był wyposażony w sprawne systemy bezpieczeństwa. Robert Jeł przyleciał tym samolotem z Dęblina do Gdyni, bo miały się tam odbyć pokazy związane ze świętem Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. Do wypadku doszło podczas prób do pokazu.
PaSe / EB / opr. ToMa
Fot. PAP/Andrzej Jackowski