Tegoroczny Open’er miał prawdziwie letni klimat – nie dość, że pogoda w większości dopisała, bo festiwalowicze zmokli tylko jednego wieczoru, to dodatkowo na terenie lotniska Gdynia-Kosakowo organizatorzy rozstawili sztuczne, kolorowe palmy. Dołączamy do tego strefy z propozycjami rozrywkowymi i tanecznymi, a przede wszystkim kilkadziesiąt koncertów, i nic dziwnego, że wśród ok. 130 000 uczestników imprezy trudno było znaleźć kogoś nieuśmiechniętego. Zapraszam na relację z festiwalu!
Wejście na teren festiwalu – zdjęcie zrobione chwilę przed otwarciem bram 1. dnia imprezy
Część terenu festiwalu – po prawej stronie widoczny namiot Alter Stage
Zacznijmy od głównych gwiazd każdego z 4 dni festiwalu.
Foo Fighters zrobili rockowy show z prawdziwego zdarzenia, bawiąc publiczność przez aż 2,5 godziny. Jak to w przypadku Foo Fighters bywa, serca zgromadzonych skradła nie tylko muzyka, ale także niepowtarzalna osobowość Dave’a Grohla, który momentami nieco się droczył, innym razem doceniał, a kolejnym żartował z publicznością. Były covery rockowych klasyków podane we fragmentach, były utwory przy których skakał chyba każdy, były ballady, były także dedykacje – dla obecnego na koncercie Toma Morello czy zmarłego w 2022 roku perkusisty Foo Fighters, Taylora Hawkinsa. Każdy mógł znaleźć w tym koncercie coś dla siebie. Kwintesencją podejścia lidera grupy do koncertowania i kontaktu z publicznością było zamknięcie koncertu: do sceny w tym roku dołączono wybieg przygotowany specjalnie na koncert innej gwiazdy, ale obecny był on przez całą imprezę. Dave Grohl w trakcie koncertu żartował, że Foo Fighters nie zdarza się mieć scen z wybiegiem dla modelek. A na koniec występu, po pożegnaniu się z publicznością przeszedł przez wybieg… udając modelkę i rozbawiając tym samym publiczność.
[dalsza część tekstu pod zdjęciem]
Foo Fighters rozpalający Main Stage Open’era
Dua Lipa dotarła po 2 latach od słynnej ewakuacji spowodowanej „apokaliptyczną pogodą”, jak sama artystka określiła to podczas tegorocznego występu. Albańsko-brytyjska wokalistka nie ma jednak szczęścia do pogody w Gdyni, bo to właśnie podczas jej koncertu padał deszcz. Nie przeszkodziło to jednak ani jej, ani jej tancerzom, ani publiczności w dobrej zabawie. Dua Lipa zaprezentowała perfekcyjnie wyprodukowany show, w któym każdy ruch był przemyślany i wyważony. I muszę przyznać, że… było to wręcz aż zbyt perfekcyjne i troszkę odebrało to duszę temu występowi. Niestety w nieco dalszych strefach pojawiały się także chwilowe problemy z dźwiękiem co nieco psuło odbiór i wybijało z koncertowego klimatu. A przede wszystkim mimo powyższych uwag absolutnie nie można ujmować temu, co Lipa zaprezentowała na scenie – był to występ na światowym poziomie. A do tego urocza i pełna wdzięczności wokalistka każdą swoją wypowiedzią rozkochiwała w sobie zgromadzonych. Wisienką na torcie było porywające wykonanie utworu „Houdini”, zakończone pokazem fajerwerków. Naprawdę trudno o lepsze zamknięcie koncertu.
[dalsza część tekstu pod zdjęciem]
Dua Lipa i finał jej gdyńskiego koncertu
Doja Cat postawiła na spektakularność wizualną. O ile jej strój – będący tak naprawdę jedynie bielizną – oraz jakość jej wokalu wzbudzają bardzo skrajne opinie pośród uczestników tego koncertu, tak wszystkie pozostałe elementy muszą budzić tylko zachwyt. Były wiszące (i przemieszczające się!) platformy, mnóstwo efektów pirotechnicznych, wśród których Doja Cat poruszała się zupełnie swobodnie i naturalnie, pokazując że na scenie czuje się jak ryba w wodzie. Na wyróżnienie zasługuje jednak przede wszystkim zespół, który towarzyszył wokalistce. Utwory zagrane były równo, miały piękną głębię brzmienia, a doskonały gitarzysta pokazujący się co jakiś czas na opisywanym wcześniej wybiegu porywał publiczność swoimi solówkami.
[dalsza część tekstu pod zdjęciem]
Doja Cat w Gdyni
Hozier natomiast niczym profesor pokazał, że najważniejsza jest muzyka i odpowiednie jej wykonanie, i jeśli te elementy będą miały wysoki poziom, to koncert porwie nawet bez pirotechniki i tancerzy. Irlandczyk potwierdził, że jest Artystką przez wielkie „A”. Muzyk wraz ze świetnym zespołem (wielkie brawa dla wokalistki Melissy McMillan, która w „Nina Cried Power” świetnie zaśpiewała wersy Mavis Staples) zaprezentował przekrój utworów ze wszystkich wydanych przez siebie płyt, okraszając wszystko pięknymi wizualizacjami wyświetlanymi na telebimie w głębi sceny. Niektóre z nich były po prostu ozdobami graficznymi, inne niosły za sobą głębsze przesłania. Podobnie jak wypowiedzi Hoziera, który podkreślał m.in. jak istotne jest protestowanie i głośne wyrażanie swojego zdania, kiedy czujemy, że na świecie dzieje się źle. Wokal Irlandczyka był tak czysty, że aż trudno było uwierzyć, że można tak perfekcyjnie śpiewać, a swego rodzaju popisem był przeciągnięty na kilkanaście sekund jednostajny, nieskazitelnie czysty, głęboki dźwięk, co wzbudziło ogromny aplauz publiczności. Koncert zamknęło wykonanie „Take Me To Church” – świetnie zaaranżowane na potrzeby koncertu z najpotężniejszym brzmieniem nie tylko na tym koncercie, ale w całej historii polskich występów Hoziera. Warto wspomnieć, że podczas tego utworu ni z tego, ni z owego zerwał się silny wiatr, który rozwiewał długie włosy artysty wyśpiewującego poruszające wersy i sprawił, że całość wyglądała po prostu majestatycznie.
[dalsza część tekstu pod zdjęciem]
Hozier na Open’erze
Oprócz głównych gwiazd na 4 scenach Open’era zaprezentowało się jednak jeszcze sporo artystów, o których zdecydowanie należy pamiętać, bo niektórzy z nich z całą pewnością zaskarbili sobie spore grona nowych fanów dzięki jakości swoich występów.
Rok 2024 przyniósł nową przestrzeń: Flow Stage – malą, zadaszoną scenę, gdzie prezentowali się dość dobrze znani polscy wykonawcy (np. Julia Pośnik, Daria ze Śląska, Tomasz Makowiecki, Lordofon) oraz mniej znani w Polsce zagraniczni wykonawcy. Wśród tych ostatnich świetne wrażenie zostawiły po sobie yune pinku, brytyjska solistka, która na żywo odgrywała swoje elektroniczne brzmienia i carowała swoim wokalem, oraz Nieve Ella, która porwała energią swoją, oraz tą bijącą z jej rockowo-popowych utworów.
Na Tent Stage można było wsłuchać się w niezwykły wokal i pięknie brzmiącą gitarę Michaela Kiwanuki, odpłynąć razem z francuzami z AIR czy formacją Slowdive, a także wyluzować się przy delikatnie bujających brzmieniach doskonałego Loyle’a Carnera, który z całą pewnością zyskał swoim występem nowych fanów. Wielkie grono istniejących już fanów wypełniło słynny namiot na koncert Otsochodzi. Na Tent Stage wyróżniłbym jednak 3 artystów: to Mabel, która zagrała krótki (45 minut) koncert, ale miała bardzo dobry kontakt z publicznością, śpiewała czysto, pięknie poruszała się po scenie, a dodatkowo brzmienie jej utworów doskonale wpisywało się w klimat sceny pod namiotem; to także Two Feet, którego połączenie elektronicznych, połamanych dźwięków z soczystymi solówkami gitarowymi przyprawiało o ciarki; a przede wszystkim to Charli XCX, która piosenkami ze swojej najnowszej płyty oraz przygotowanymi efektami świetlnymi zamieniła namiot w klub rave’owy z Londynu lat ’90, a do tego sama doskonale bawiła się na scenie, z niespożytą energią skacząc, tańcząc i śpiewając.
[dalsza część tekstu pod zdjęciami]
Mabel oczarowująca publiczność w Tent Stage
Maneskin i fani zespołu na Main Stage
Sporo do zaoferowania miał w tym roku również Alter Stage, czyli średnia scena Open’era pod zadaszeniem. Bardzo ciepłą, radosną atmosferę przy tanecznych, elektronicznych brzmieniach stworzyła tam Sofia Kourtesis. Tom Morello popisywał się grą na gitarze i wracał do hitów nagranych ze swoimi zespołami – część publiczności ucieszyła się na piosenkę Audioslave, ale absolutnie wszystkich porwał legendarny numer Rage Against the Machine „Killing in the Name of”, o którego odśpiewanie, żartując że za chwilę zagra polską folkową piosenkę, Tom Morello poprosił… publiczność. Benjamin Clementine pokazał, że minimalizm i alternatywa idą w parze i dają świetne efekty koncertowe. Formacja Modeselektor zabrała publiczność do zupełnie innego świata, wypełniając przestrzeń połamanymi elektronicznymi dźwiękami. Natomiast bez dwóch zdań Alter Stage należał w tym roku do formacji L’imperatrice. Francuzi wyglądali i brzmieli jak muzyczne dziecko Daft Punk i zespołów klasycznego funku i disco z lat ’70 ubiegłego wieku. Srebrzyste, kosmiczne stroje z lampkami na ramionach, perkusja usadowiony na wysokości kilku metrów, elektroniczno-taneczne piosenki i show świetlny, a do tego urocza osobowość wokalistki, która na samym początku przywitała publiczność kilkoma zdaniami w języku polskim sprawiły, że wiele osób nie było w stanie go opuścić (w tym autor tego tekstu) i na koncert Duy Lipy dotarło w ostatniej chwili (koncert L’imperatrice kończył się w okolicach 22:00, na scenie oddalonej o kilka minut spaceru od sceny głównej).
[dalsza część tekstu pod zdjęciem]
Widok z wnętrza Alter Stage
L’imperatrice i ich porywający występ na Alter Stage
Poza głównymi gwiazdami na Main Stage fantastycznie zaprezentował się Masego, który wystąpił w pełnym słońcu, dzięki czemu jego utwory zyskały zupełnie nowy wymiar, a publiczność wyluzowała się jak podczas wypoczynku na plaży. Sporo w tym także zasługi jego naturalnego, pełnego uśmiechu kontaktu z publicznością, rzucania jej piłek, róż i sztucznych banknotów. Niesamowitą dyskotekę pod sceną główną stworzyli bracia Lawrence, czyli formacja Disclosure. Stół DJski, gra świateł i… to wystarczyło, żeby każdy w wielkim tłumie tańczył, wkładając w to całe serce. Wielką rzeszę fanów, a przede wszystkim fanek, zebrali Włosi z Maneskin, którzy dzielili się charakterystyczną dla nich energią z rozentuzjazmowanym tłumem, a do tego ku uciesze fanów wykonali utwór „Gossip” wspólnie z Tomem Morello, który grał swój koncert tego samego dnia.. Świetnie zaprezentował się Krzysztof Zlewski, zaskakując przepiękną oprawą wizualną sceny, coverem Kate Bush czy chórkiem dzieci pomagającym przy jednym z utworów, a także… zaproszeniem na scenę Darii Zawiałow. Na Main Stage miała zagrać także Tyla, ale kilka dni przed występem odwołała koncert ze względu na chorobę. Jej miejsce zajął Taco Hemingway, tym samym stając się rekordzistą występów na Main Stage Open’era. Nie był to jednak jedyny raz podczas tej edycji, kiedy Taco pojawił się na scenie – artysta pojawiał się gościnnie u różnych wykonawców każdego dnia festiwalu (m.in. Otsochodzi czy OKI). Przede wszystkim jednak serca festiwalowiczów skradł Sam Smith. Skromność, klasa, doskonały wokal, swoboda na scenie i niezwykła radość z tego, co się robi – tak można scharakteryzować występ Sama Smitha. Brytyjczyk zupełnie nie krył wdzięczności za to, że może koncertować na całym świecie, i był niezwykle poruszony faktem że o 00:30 na jego koncercie zebrał się aż tak duży tłum – a zebrał się ogromny. Morze ludzi sięgało horyzontu, a operator drona z kamerą miał problem, by stworzyć ujęcie, które obejmowałoby całą publiczność. „Jesteśmy tu dla Was. Jesteśmy tu, żebyście Wy się świetnie bawili” – powiedział Sam Smith na początku swojego występu. I bawiliśmy się doskonale.
[dalsza część tekstu pod zdjęciami]
Niesamowity Sam Smith na koncercie w Gdyni
Disclosure rozkręcający imprezę na Main Stage
Oprócz koncertów organizatorzy i sponsorzy przygotowali moc innych atrakcji. Strefy sponsorskie często wzbogacone były o parkiet taneczny i stanowisko DJskie, co w efekcie dało aż 10 przestrzeni dyskotekowych, a do tego doliczyć należy jeszcze Silent Disco – czyli w sumie potańczyć można było w 11 różnych miejscach. Chętni mogli także wcielić się w Axela Foley przywdziewając jego kurtkę i wskakując do samochodu identycznego jak ten, którym porusza się w najnowszym filmie z serii „Gliniarz z Beverly Hills”. Na odważnych czekały metamorfozy – zmiany fryzury u barbera, tymczasowe tatuaże, doczepiane kolorowe włosy czy wymyślne makijaże. Były także fotobudki, interaktywne przestrzenie do zabawy, namiot Fashion Stage ze sklepikami niezależnych projektantów oraz pokazami mody, muzeum, panele dyskusyjne, teatr, poranna joga dla tych, którzy spali na polu namiotowym, oraz mnóstwo Food Trucków dla spragnionych przeróżnych światowych kuchni.
Organizatorzy potwierdzili już kolejną edycję – przyszłoroczny Open’er odbędzie się w dniach 02.-05. lipca 2025.
Autorem wszystkich fotografii zawartych w artykule jest Filip Janowski.