Każda dekada ma swoich bohaterów. Dwaj główni wydawcy na amerykańskim rynku, odpowiedzialni za produkcję komiksów z ich udziałem, co jakiś czas muszą odświeżać i restartować swoje uniwersa i wprowadzać na arenę zdarzeń odmłodzone wersje postaci, istniejące w aktualnych realiach polityczno-społecznych. Bo pieniądz musi się zgadzać. I choć przede wszystkim chodzi tu o cwane podejście przedsiębiorców komiksowych, to czasem gdzieś w matrycy danej dekady trafiają się perełki.
CZYTAJ: Punisher Epic Collection, tom 3
Punisherowe Epiki (wyd. Egmont Polska) to właśnie taka perełka, ale nie dla wszystkich – głównie dla tych, którzy z sentymentem wspominają lata 90., kiedy to część z tych historii zaczęła ukazywać się po polsku w erze wydawnictwa TM-Semic. No i najnowszy album Punishera to mnóstwo powrotów do przeszłości. Idę o zakład, że wielu fanów TM-Semic, czytając te komiksy po raz pierwszy w wersji nieokrojonej i w odpowiedniej kolejności, wielokrotnie uśmiechnie się pod nosem. Albo wąsem. Słynna okładka Rona Wagnera i Andy’ego Kuberta, drapieżne rysunki Marka Texeiry, wieloodcinkowa historia Układanka Jigsawa ze scenariuszem Mike’a Barona i rysunkami Billa Reinholda. Jest też koślawy i pokraczny Hugh Haynes, którego Pustynna burza w latach 90. wywoływała drgawki u wielbicieli przygód Pogromcy.
Wspomnień czar? Zdecydowanie. Coś dobrego dla współczesnych odbiorców? Chyba trochę też.
Punisher tej ery to wersja bardzo wypośrodkowana – nie jest to już parasuperbohater, biegający w bialutkich skarpetach; nie jest to też skrajnie brutalny antybohater, któremu przysłowiowa linia mocno się zatarła. Zaprezentowane w tym tomie historie to dość proste, choć jak na swoje czasy także mocne, opowieści z gatunku sensacyjnych thrillerów drogi, narysowane stylistyką tak zwaną realistyczną, poza szaleństwem Marka Texeiry, który w tej kategorii raczej nie daje się ujarzmić.
Czwarty tom Punishera to jak esencja VHS-owego dobra z filmami klasy B, dzięki rysunkom sprawiająca jednak wrażenie klasy A.
DySzcz
Fot. materiał wydawcy