Ziemia niczyja, czyli Walka o Gotham (wyd. Egmont Polska) to album, który dla standardowych wielbicieli przygód Batmana może okazać się materiałem dość świeżym. Pod koniec lat 90. ubiegłego wieku, czyli w czasie, kiedy publikowane były kolejne jego odcinki, superbohaterskie opowieści polegały przeważnie na okładaniu się po maskach i przerzucaniu zabawnymi inwektywami. Tymczasem tutaj – co widać już po okładce publikacji – dostajemy coś w rodzaju dramatu bądź thrillera politycznego, w którym główny bohater incognito musi bronić praw swojego miasta przed sądem.
Tak, Bruce Wayne staje przed ławą przysięgłych i wygłasza przemowę podobną do tej, jaką w Dniu niepodległości wygłosił Bill Pullman, ale bardziej w stylu mrocznego rycerza mrocznego miasta. Miasto jest tu właściwie bohaterem nie tyle tej historii, co całego długiego cyklu, w trakcie którego staje się miastem doświadczonym – najpierw pandemią, następnie trzęsieniem ziemi, aż wreszcie knowaniem zaborczych postaci z piekła rodem. I choć jest tu miejsce na trykociarstwo, to jest ono całkiem niezłej próby, i wciąż pozostaje w tle tego miasta, które przecież tętni życiem.
CZYTAJ: Batman i Joker na wspólnym obiedzie. Gaiman nadał sztampie poziom
Autorzy skupiają się tu na postaciach drugo, a nawet trzecioplanowych, dając im do odegrania kilka ważnych kwestii, są też mniej i bardziej udane próby psychologizowania i odczarowywania reputacji zatwardziałych przestępców. Wszystko to czyta się całkiem sprawnie, bo i twórcy dopisali. Alan Grant, Dennil O’Neil i Chuck Dixon to jedni z najbardziej błyskotliwych scenarzystów tamtego okresu, a Greg Rucka to talent, który właśnie wtedy zaczynał ustanawiać swoją pozycję.
Graficznie także mamy tu miks starych i młodych – to wyraźna próba pogodzenia na jednych łamach odchodzących mistrzów i młodej krwi. Dlatego ogromną role w tym albumie odgrywa od lat związany z postacią Nietoperza Jim Aparo, a towarzyszy mu na przykład Mark Buckingham, znany głównie z pozycji Vertigo. Jeśli chodzi o tusz – tutaj także mamy wagę ciężką, bo swoich umiejętności użyczają Sal Buscema i Bill Sienkiewicz.
Nie ma co się oszukiwać – komiksowe tasiemce często przynudzają jak najgorszej jakości opery mydlanej – i tej także się to zdarza, tu jednak nastąpiła zwyżka formy, więc jeśli ktoś lubi historie ciągnące się latami, w których obok nadnaturalnych sytuacji zaobserwować można również namiastkę codzienności, to ten katastroficzny tom jest jak znalazł.
DySzcz
Fot. materiał wydawcy