– Ważne jest to, żeby politycy obawiali się wyborców. Jeśli politycy są przekonani, że głosują tylko twardzi zwolennicy, to komunikują się tak, jakby tylko oni ich słuchali. Mówią więc tylko to, co chcą usłyszeć ci zwolennicy. Natomiast im więcej idzie głosować takich wyborców, którzy się wahają, zwracają uwagę na szczegóły, wtedy politycy apelują do takich wyborców, to znaczy zmieniają ton – mówi Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Za nami Dzień Europy, czyli obchody 74. rocznicy deklaracji podpisanej przez sześć krajów, dokumentu dającego początek obecnej Unii Europejskiej. Przed nami wybory do Parlamentu Europejskiego, w których Polacy wskażą 53 deputowanych. Przed wyborami do Sejmu i Senatu czy samorządowymi zasypywani byliśmy prognozami wyników. Teraz jest ich zdecydowanie mniej. Przedwyborczą analizą podzielił się ze słuchaczami Radia Lublin rozmówca Jacka Bieniaszkiewicza – dr hab. Jarosław Flis, profesor socjologii na Uniwersytecie Jagiellońskim.
CZYTAJ: Witold Naturski: Największym zyskiem bycia w Unii Europejskiej jest jednolity rynek
Już od wielu lat przy okazji komentowania wyborów do Parlamentu Europejskiego profesor Jarosław Flis powtarza, że są one nieprzewidywalne. Dlaczego?
– Oczywiście wiele zjawisk znamy i są w miarę dobrze opisane. Ale jednym z takich elementów, który zostawia dozę niepewności, jest indywidualny wysiłek kandydatów. Jest też to, jak wyborcy w ogóle podejdą do tych wyborów. To jest dla nas teraz największe zaskoczenie: czy będą głosować z zaangażowania, czy będą głosować z przyzwyczajenia, czy zostaną w domu ze zmęczenia, bo już tyle razy głosowali w ciągu ostatnich miesięcy, że to może już – z ich punktu widzenia – wystarczy. Tym, co jest najmniej przewidywalne, są wyborcy i ich reakcje. Bo to, że wiemy 80 procent na temat ich zachowań, to jeszcze wcale nie znaczy, że te nieprzewidywalne 20 procent nie zmieni rezultatu – odpowiada prof. Jarosław Flis.
– Na pewno w tych wyborach nie rozstrzyga się jednoznacznie, kto będzie premierem, czy przewodniczącym Parlamentu Europejskiego. W każdym razie nie jest to tak bezpośrednie rozstrzygniecie jak wtedy, kiedy wybieramy wójtów czy Sejm, o prezydencie kraju nie wspominając. Jednak jest to cegiełka, którą dokładamy do tego ostatecznego rezultatu. Nie do końca wiemy, czy wyborcy będą się przejmować, co się dzieje w Europie. Jaki procent z nich będzie myślał o tym w kategoriach europejskich, a dla jakiej części to będzie tylko kolejna próba sił w polityce ogólnokrajowej, jaka część z nich będzie głosować, dlatego że zna czy lubi danego kandydata albo dany kandydat lub ktoś inny ich o to poprosił? – stwierdza prof. Flis.
CZYTAJ: Bogusław Liberadzki: Minusów członkostwa Polski w Unii Europejskiej praktycznie nie ma
– Bowiem jeden z amerykańskich badaczy sformułował refleksję, że wyborcy głosują, jak się ich o to poprosi. Część głosuje nieproszona, ale jeżeli chodzi o decydujących wyborców, tych, którzy się wahają, ich zachowanie zależy właśnie od tego, kto i w jakim trybie ich poprosi. Miejmy nadzieję, że tych, którzy będą ich prosić o głosowanie, będzie jak najwięcej; że każdy z kandydatów będzie to robił sam, ale też za pomocą swoich sieci społecznych, swoich zwolenników, organizacji, które za nim stoją. I to wszystko razem tworzy nieprzewidywalny element. To jest najciekawsze w wyborach, że im więcej ludzi myśli, iż wyniki są nieprzewidywalne, tym więcej osób się angażuje. A jeśli idą tylko ci, których zachowanie jest przewidywalne, wtedy wyniki wyborów są przewidywalne. Ale miejmy nadzieję, że tym razem pójdzie więcej osób, niż tylko ci, o których już z góry wiadomo, jak zagłosują – mówi prof. Jarosław Flis.
CZYTAJ: Janusz Lewandowski: Polska jest z powrotem w centrum decyzyjnym Europy
Czyli w takim razie powtarzajmy, że wynik wyborów jest nieprzewidywalny. Być może dzięki temu nasza rozmowa będzie traktowana jako działania profrekwencyjne.
– Ważne jest to, żeby politycy obawiali się wyborców. Zwykłem mawiać, że politycy są jak krowy: jak się ich spuści z oka, zaraz idą w szkodę. Jeśli politycy są przekonani, że głosują tylko twardzi zwolennicy, to komunikują się tak, jakby ich słuchali tylko twardzi zwolennicy. Mówią tylko to, co chcą usłyszeć ci zwolennicy. A wiadomo, co jest dla nich ważne: żeby obrzucić tych drugich błotem i pokazać, kto kogo „zaorał”. Natomiast im więcej osób idzie głosować, tym więcej idzie takich wyborców, którzy się wahają, zwracają uwagę na szczegóły, których „nie kręci” w wyborach to, kto kogo nie lubi, kogo trzeba „pogonić”. I wtedy politycy apelują do takich wyborców, tzn. zmieniają ton. Nie mówią tylko do twardych zwolenników, ale również do takich umiarkowanych. I tym ważniejsze jest z punktu widzenia umiarkowanych wyborców to, żeby na takie wybory chodzić. Bo jeśli wyborcy umiarkowani odpuszczą sobie wybory, nich później się nie dziwią, że politycy mówią tylko do tych radykalnych – tłumaczy prof. Flis.
CZYTAJ: Anna Fotyga: Zachód znajduje się w trudnym momencie swojego rozwoju
W języku niemieckim jest takie określenie na tych, którzy są liderami danej partii – geschäftsführer. Czyli – tłumacząc dosłownie – ten, który zarządza robieniem interesów. Czy wybory są w pewnym sensie takim interesem.
– Jednym z pomysłów na rządzenie, który ma ludzkość, jest to, że rządzenie wiąże się z jakimiś korzyściami. I wtedy przyciąga tych, których inaczej może nie dałoby się zmotywować; bardziej ich mobilizuje. Ale to jest delikatna gra, do której trzeba podchodzić z dużą dozą ostrożności. I gdy politycy starają się łączyć różne aktywności, jak mówi stare polskie porzekadło – coś jest przyjemne i pożyteczne. To jest czasami tak, że osobiste korzyści mogą być taką dodatkową motywacją. Ważne, żeby to była motywacja do silniejszych starań o dobro wspólne, a nie do życia kosztem dobra wspólnego. I jeśli te rzeczy się uzupełniają, to może nie być w tym niczego złego. Ale jeśli te korzyści osobiste są za duże i tylko one przyciągają uwagę, na pewno nie jest to coś, co poprawia życie wspólnoty. I dlatego trzeba uważnie podchodzić do polityków – stwierdza prof. Flis.
CZYTAJ: Róża Thun: Jesteśmy szalenie ważną częścią polityki światowej
– Powinniśmy pamiętać, że politycy mogą ulegać tej pokusie. I dlatego powinniśmy uważniej na nich patrzeć, bo wiara, że się sami upilnują, jest złudzeniem. Wiemy już od bardzo dawna, że władza deprawuje, a taka władza, która nie podlega żadnej kontroli obywatelskiej, jest szczególnie deprawująca. Jeśli obywatele odwracają wzrok, później nie powinni się dziwić, jeśli ci, którzy mieli być ich reprezentantami, zajmują się tylko reprezentowaniem własnego interesu – dodaje prof. Flis..
JB / opr. KrJ
Fot. Jacek Bieniaszkiewicz