Marsz milczenia pod hasłem „Miała na imię Liza” przeszedł przez centrum Warszawy. Kilka dni temu w klatce schodowej kamienicy przy ul. Żurawiej została brutalnie zgwałcona 25-letnia Białorusinka Lizawieta. Zmarła w szpitalu w ubiegły piątek (01.03).
CZYTAJ: Nie żyje 25-letnia kobieta zgwałcona w Warszawie
Organizująca manifestację aktywistka Maja Staśko mówi, że chodziło przede wszystkim o upamiętnienie Lizy. – To jej historia i robimy to dla niej – powiedziała, zaznaczając, że marsz był także wyrazem sprzeciwu wobec przemocy, zwłaszcza wobec kobiet.
Uczestnicy manifestacji spotkali się przed bramą kamienicy, w której doszło do tragedii. Palili znicze i składali kwiaty. Potem przeszli w milczeniu przed Pałac Kultury, gdzie białoruski chór zaśpiewał żałobne pieśni.
– Przyszłam, bo nie jestem obojętna. To mogłam być ja – mówi Białorusinka Alesia Karolik. – Nie mogłam zostać w domu. Trzeba było wyjść i zaprotestować – dodaje.
Pan Edward na manifestację przyszedł z transparentem „Nie dotykam, gdy kobieta mówi nie”. – To jasny komunikat – kwituje. – Chce, żeby moja żona czuła się na ulicy bezpiecznie, nieważne o której godzinie – podkreślał.
Maja Staśko zwraca uwagę, że ofiary gwałtu najczęściej nie krzyczą, bo są sparaliżowane strachem: – Nie są w stanie wołać. To my – jak społeczeństwo – powinniśmy krzyczeć za nie, reagować, dzwonić na 112 – dodała.
Podejrzany o gwałt na Lizawiecie 23-letni Dorian S. jest w areszcie śledczym. Grozi mu dożywocie.
IAR / RL / opr. AKos
Fot. PAP/Paweł Supernak