Brak zaopatrzenia ukraińskich żołnierzy powoduje coraz więcej rannych – mówił Polskiemu Radiu Lublin kapelan szpitala wojskowego w Charkowie, ks. Michał Prokopiw. Jak wskazuje duchowny, motywacji wojskowym nie brakuje, jednak odczuwalny jest brak amunicji, broni oraz dronów.
– To jest coś, co widzimy na co dzień – mówi kapelan szpitala wojskowego w Charkowie, ks. Michał Prokopiw. – Widzimy to codziennie: jest więcej rannych, a linia frontu cały czas się przybliża, zamiast się oddalać. Tracimy teren, tracimy żołnierzy. To są realia wojny. Nie walczy się mieczem, dzidą czy łukiem. Potrzebny jest sprzęt. Mamy ludzi, ale sprzętu nie posiadamy, a bez niego nie da się współcześnie walczyć na wojnie.
CZYTAJ: Ukraina: zmasowany rosyjski atak dronami na Odessę
Dochodzą do mnie głosy od żołnierzy z frontu, że nie chodzi nawet o bardzo zaawansowany sprzęt, tylko podstawowy; że brakuje nawet amunicji…
Fabryki albo są niszczone albo zamknięte albo ledwo działają. Rosjanie mają ogromny potencjał. Pracują na trzy zmiany i produkują dużo amunicji plus dostają pomoc od niektórych krajów. A tu brakuje wszystkiego – amunicji, broni i wielu innych rzeczy.
Może będzie to daleko idąca interpretacja, ale czuję w księdza głosie rozpacz, kiedy wspomina ksiądz o braku amunicji…
Tak rzeczywiście jest, bo jeżeli widzę żołnierzy, którzy nie żałują zdrowia, życia i swojego kalectwa, a niektórym szkoda sprzętu, to czuję, że coś tu mocno nie gra. Szkoda mi tych ludzi, którzy przypłacają to swoją krwią i kalectwem.
CZYTAJ: „Dusha Niepodległości” na obrazach. Ukraińska młodzież uczciła ofiary wojny [ZDJĘCIA]
Ksiądz wspomniał też, że front się przesuwa. Pojawiają się też informacje, że będzie rosyjska ofensywa na Charków. Wiele osób po pierwszej fazie wojny najpierw wyjechało, potem wróciło do miasta. Jakie nastroje w mieście są teraz?
Oficjalnie podaje się, że jest ok. miliona 300 tysięcy osób w mieście, podczas gdy na początku liczba mieszkańców spadła do 300-400 tysięcy. To bardzo dużo. Część wróciła, jednak wojskowi podkreślają, że to nie jest jeszcze czas na powrót. Tu cały czas jest niebezpiecznie. Armia rosyjska wybiórczo ostrzeliwuje miasto. Na szczęście nie każda rakieta trafia w cel, nie każda do nas dolatuje. Nigdy nie wiadomo, gdzie trafi. Każdy dzień może być tym ostatnim w życiu każdego z nas. Dużo osób przyjechało z wiosek przyfrontowych – tam już wszystko jest zniszczone, ocalało może kilka budynków. Rosjanie strzelają, gdy widzą światło, gdy zauważą dym, ruch. Nie patrzą, czy są to wojskowi czy cywile – jeżeli widać jakieś oznaki życia, zaczynają strzelać. Nie ma tam żadnych warunków do życia, dlatego bardzo dużo osób przyjeżdża do miasta. Często stracili wszystko, teraz ratują swoje życie. Psychika ludzka działa tak, że potrafimy przyzwyczaić się do wszystkiego. Niestety Rosjanie codziennie mordują ludzi i bombardują Ukrainę. Przyzwyczailiśmy się do tego. Teraz jedynie denerwuje mnie to, ze nie mogę spać. A rano przecież trzeba iść do pracy.
CZYTAJ: „Problem na dziesięciolecia”. Coraz więcej ukraińskich dzieci z wojennymi traumami
Aktualnie armia rosyjska prowadzi intensywne ataki na pozycje ukraińskie w obwodzie donieckim, charkowskim i częściowo zaporoskim. Ostrzeliwuje także cele cywilne. Wczoraj przez rosyjski atak dronów shahed w Odessie zginęło 12 osób, w tym pięcioro dzieci.
InYa/ opr. DySzcz
Fot. PAP/Alena Solomonova