24 lutego 2022 roku o godzinie 4.00 Rosja zaatakowała Ukrainę. Prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin ogłosił rozpoczęcie „specjalnej wojskowej operacji”. Dla Ukraińców to oznaczało czołgi na ulicach, śmigłowce nad głowami oraz spadające na cele cywilne i wojskowe rakiety. Dziś jesteśmy w przededniu drugiej rocznicy wybuchu wojny – pierwszego zbrojnego konfliktu w Europie od zakończenia II wojny światowej.
CZYTAJ: „Dusha Niepodległości” na obrazach. Ukraińska młodzież uczciła ofiary wojny [ZDJĘCIA]
„Nikt nie wiedział, co będzie dalej”
– Rankiem 24 lutego teściowa zadzwoniła do nas i powiedziała: „Wstawajcie, dzieci. Zaczęła się wojna”. Następnie zadzwonił ojciec chrzestny i powiedział: „Jedziemy do mojej babci do Lwowa”. Wtedy byłam w 39. tygodniu ciąży i powiedziałam, że nigdzie nie pojedziemy, bo nie wiem, jak sobie poradzę w podróży. Zostaliśmy. Wszyscy pojechali zatankować samochód, zrobić zakupy, nikt nie wiedział, co będzie dalej. Dni mijały, ciągnęły się jak miesiące. 1 marca w nocy zaczęłam mieć skurcze. Zadzwoniliśmy po karetkę kilka razy. Powiedziano nam, że karetka nie przyjedzie, ponieważ ostrzały nie ustają. Mama, mój mąż i mąż mojej mamy podjęli decyzję, że będę rodzić w domu. Nie mieliśmy innego wyjścia.
– W momencie, gdy wybuchła wojna byłem akurat we Lwowie – mówi prezes Fundacji Kultury Duchowej Pogranicza, ks. Stefan Batruch. – Pierwsza reakcja organizmu, psychiki, osobowości była taka, że rzeczywiście takie totalne spięcie, uczucie zagubienia, w sensie „co robić?”. Poczucie bezradności, że ja jako jednostka nie jestem w stanie temu zapobiec. To z czasem opadło, ten stan, i przyszła jak gdyby poczucie, że trzeba wspierać, trzeba w miarę swoich możliwości, bo oczywiście tutaj nie można sobie zakładać zbyt dużych oczekiwań, które są ponad nasze siły, bo później przychodzi zmęczenie, wypalenie, wyczerpanie. Jesteśmy w stanie tyle dać z siebie, ile też mamy wewnętrznie energii. Jeżeli tę energię wyczerpiemy, to samo przekonanie intelektualne już nie wystarczy. Organizm nie jest w stanie dać więcej z siebie. I to, że społeczeństwo ukraińskie, naród ukraiński znosi to wszystko, to jest w ogóle nieprawdopodobne. To jest coś, co przerasta wyobraźnię i to jest właściwie niewytłumaczalne w tej chwili.
CZYTAJ: „Problem na dziesięciolecia”. Coraz więcej ukraińskich dzieci z wojennymi traumami
„Na jego pogrzebie było ok. 400 osób”
– Wojna się rozpoczęła i tata powiedział, że my musimy wyjechać do jego rodzinnego domu. On nie mógł być obojętny, więc zgłosił się do obrony terytorialnej. Na początku był pod Kijowem, potem w Charkowie, później pojechał na Donbas. Kiedy poszedł ze zwiadem, by sprawdzić teren, na to miejsce nadleciał dron. Zginął. Od razu zacząłem myśleć, co mam robić. Czułem, że teraz jestem jedynym mężczyzną w rodzinie i teraz wszyscy będą opierać się tylko na mnie. Kiedy odprowadzaliśmy tatę w ostatnią drogę ulicami Kijowa, wszyscy się zatrzymywali. Na jego pogrzebie było ok. 400 osób.
CZYTAJ: Lublin: specjalne centrum wspiera dzieci z Ukrainy
– W perspektywie czysto racjonalnej to nie powinno było mieć miejsca – mówi ks. Stefan Batruch. – Ale przypuszczam, że w społeczeństwie ukraińskim jest coś takiego, że ono przez stulecia doświadczało poniżenia, upokorzenia, prześladowań, gnębienia, zakazów wszelkich na własną tożsamość, na istnienie, że wytworzył się jakiś wewnętrzny siła przetrwania, bo to, że tak znaczna część społeczeństwa ukraińskiego zmuszona była do tego, by przeżywać wielki głód, to z jednej strony jest trauma, ale z drugiej strony, u tych, którzy przeżyli też wypracował się pewien mechanizm wewnętrzny, może i genetyczny, który powoduje, że są w stanie wytrwać w trudnych, ekstremalnych warunkach.
„Mam głębokie poczucie niesprawiedliwości”
– Mam takie głębokie poczucie niesprawiedliwości. Myślę, że tak po prostu robić nie wolno. Kiedy wróg atakuje twój kraj, naturalną reakcją jest zrobić krok do przodu i uderzyć go. Oczywiście mówię to bardzo metaforycznie. Wiemy z historii, że Federacja Rosyjska rozumie tylko język siły, dlatego najbardziej naturalnym zachowaniem, chociaż zupełnie nieoczywistym, bo mamy XXI wiek, jest wziąć broń do ręki i pokazać im właściwe miejsce.
W materiale został wykorzystany fragment wypowiedzi ukraińskiego żołnierza, który zginął na wojnie. Kilka miesięcy przed swoją śmiercią Mykoła Miałkowskij udzielił wywiadu redakcji Radia Lublin.
Inne nagrania pochodzą z internetowego muzeum „Głosy Ludzi Pokoju”.
CZYTAJ: „W tych warunkach dzień liczy się jak miesiąc”. Ratownik medyczny o sytuacji na froncie w Ukrainie
InYa/ opr. DySzcz
Na zdj. obwód charkowski – życie w pobliżu frontu. Fot. PAP/Yevhen Titov