Od jutra (20.02) rolnicy zaostrzają protest w całym kraju. W samym województwie lubelskim ma się odbyć 31 protestów, które spowodują blokadę dróg ekspresowych, krajowych i wojewódzkich w regionie.
Protestujący nie zgadzają się na niekontrolowany napływ towarów rolno-spożywczych z Ukrainy, ponieważ to zaburza rynek i ceny takich produktów w całej Unii Europejskiej.
O kryzysie w rolnictwie w kontekście strajku generalnego rolników z Tomaszem Solisem ze Związku Sadowników RP rozmawia reporterka Radia Lublin Karolina Ryniak.
CZYTAJ: Rolnicy zablokują drogi. Ponad 30 protestów w regionie [MAPY, LISTA]
Rolnicy powiedzieli: „mamy dość”. Mamy protesty, to już generalna forma strajku. Chodzi o nieograniczony napływ towarów z Ukrainy. W czym jest problem, jeżeli chodzi o te towary z Ukrainy?
Problem dotyczy całej branży rolniczej. Jako sadownicy przerabialiśmy to już od dawna. Na przykład półlegalnie produkty sadownicze czy półprodukty, półfabrykaty wpływały na polski rynek i od dawna mieliśmy z tym problem. Jako Związek Sadowników protestowaliśmy bodajże osiem lat temu. Pojawiły się u nas pierwsze mrożone maliny z Ukrainy, koncentrat jabłkowy, co zaburzało nasz rynek. Teraz mamy do czynienia z taką rzeczą na skalę ogólnounijną, a nie tylko ogólnopolską. Czego dotyczy główny problem? Ja bym przyłożył to do sytuacji, kiedy my wchodziliśmy do Unii Europejskiej, to jest koniec lat 90., początek lat 2000, kiedy jesteśmy krajem stowarzyszonym, kiedy mamy klauzulę najwyższego uprzywilejowania, kiedy mamy kontyngenty bezcłowe na nasze produkty. Dlaczego o tym mówię? Dlatego, że w tym momencie UE panowała nad całą sytuacją. Jako kraj stowarzyszony, z klauzulą najwyższego uprzywilejowania, czyli kraj, który mógł ze swoimi produktami wchodzić na rynek unijny, mieliśmy wyznaczone limity, z jakimi mogliśmy się pojawić w ramach specjalnych kontyngentów na rynku Unii Europejskiej. Było to spowodowane tym, że Unia nie chciała zaburzyć swojej gospodarki, która wtedy miała określoną produkcję i była w pewien sposób kontrolowana. A z racji tego, że produkcja żywnościowa jest produkcją strategiczną, myślę, że możemy ją spokojnie porównać do obronności kraju – bo jeśli kraj jest w stanie sam się wyżywić, to znaczy jest niezależny, a jeżeli nie jest się w stanie wyżywić, to znaczy, że jest zależny od importu żywności i grozi mu głód w ekstremalnej sytuacji, to polscy rolnicy domagają się tego typu regulacji i kontroli tego rynku. Myślę, że to jest dokładnie ten moment, w którym zarówno rząd polski, jak i przedstawiciele rządów innych krajów, władze unijne, powinny usiąść i zrewidować swoje poglądy, z pełną świadomością tego, że jeżeli zabijemy produkcję rolną na terenie Polski, na terenie Unii Europejskiej, to będzie równoznaczne z tym, jakbyśmy się kompletnie rozbroili i otworzyli swoje granice w obecnej sytuacji tego, co dzieje się za naszą wschodnią granicą.
CZYTAJ: Strajk generalny rolników przed przejściem w Dorohusku [ZDJĘCIA]
Rozumiem, że taką sytuacją był też wybuch wojny w Ukrainie i pozwolenie na to, by towary, właściwie bez ograniczeń, stamtąd przepływały, bo tam nie ma pewnych regulacji.
Dokładnie tak. My jesteśmy krajem frontowym, buforowym, i w sumie, w tej całej sytuacji chciałbym być dobrze zrozumiany. Z całą troską patrzę na tę sytuację, ponieważ my jesteśmy krajem, który doświadczył wielu wojen, zaborów, i patrzenie wyłącznie na czubek własnego nosa nie prowadzi do niczego dobrego. Jako Polacy wykazaliśmy się otwartością i wrażliwością na tę trudną sytuację, ale za tą wrażliwością nie może dojść do takiej sytuacji, że w pewnym momencie my poniesiemy takie konsekwencje, że nie będziemy w stanie utrzymać na odpowiednim poziomie własnej gospodarki. Bo trzeba mieć świadomość tego, że jeśli wycofamy się z jakąś produkcją rolną, jaka ona by nie była, a myślę, że najbardziej wrażliwe są na przykład tak zwane stada podstawowe – mówię tu na przykład o krowach mlecznych, plantacjach wieloletnich, to wtedy gospodarkę można zniszczyć jednego roku. Odbudowywać będziemy dziesiątkami lat. Musimy mieć więc świadomość tego, że to jest ta wrażliwa część gospodarki. Jeżeli popatrzymy na krzywą cen produktów rolnych czy rolno-spożywczych w starych krajach Unii Europejskiej, to ta sinusoida jest dość płaska. Jeżeli popatrzmy na ceny w Polsce, to ta sinusoida jest z tak mocnymi wychyleniami, że praktycznie drugiego takiego przykładu w cywilizowanych krajach ja nie znam. A swoją branżę znam dosyć dobrze – myślę, że na całym świecie począwszy od Europy, przez Amerykę Południową czy Północną.
CZYTAJ: Ogromne kolejki na granicy. Ciężarówki czekają nawet ponad 10 dni
Jak szybko trzeba zadziałać, i to na poziomie unijnym, żeby mówić o ratowaniu sytuacji?
Symbolicznie powiem, że powinno to być zrobione miesiąc temu. Dzisiaj my praktycznie gasimy pożar. Nie mamy czasu na to, żeby podchodzić do tego w jakiś programowy sposób. Na razie musimy zarządzać kryzysem i trzeba nim zarządzać w rozsądny sposób. Natomiast równolegle musimy usiąść i spokojnie, kompleksowo, popatrzeć na całą gospodarkę rolną w UE, żeby stała się jak najbardziej jednolita, żeby znikły kontrasty między krajami Unii, żeby dochody były jak najbardziej ujednolicone i jak najbardziej stabilne. Musimy mieć świadomość tego, że w najbliższym czasie najprawdopodobniej nieuniknioną rzeczą jest powiększanie się Unii Europejskiej. W kolejce czekają Serbowie, którzy mają bardzo dużą produkcję rolną. W kolejce jest Ukraina, o której mówi się, że tam jak się widelec w ziemię wsadzi, to zielone puści, czyli koszty produkcji nasze w porównaniu z Ukrainą, może wyłączywszy rejon okolic Hrubieszowa, gdzie mamy ten kawałek ukraińskiego czarnoziemu w Polsce, to są te rejony, które są rzeczywiście bogate. Natomiast w takiej normalnej konkurencji ekonomicznej musimy mieć świadomość tego, że albo musimy iść w kierunku wysokich technologii rolniczych, albo nie wytrzymamy konkurencji z tymi, którzy te koszty produkcji będą mieli zdecydowanie niższe. Poza tym, jak popatrzymy na powierzchnię gospodarstw – nie chciałbym, żeby ktoś mnie źle zrozumiał – ale w Ukrainie mamy latyfundia, nie gospodarstwa. To są gospodarstwa, które mają tysiące hektarów. Konia z rzędem temu, kto znajdzie mi podobne gospodarstwo w Polsce.
A jak pan ocenia dotychczasowe działania i mówienie o tym, że wzmagamy kontrole na wschodniej granicy?
Po pierwsze, taka kontrola jest bardzo trudna. Nie mamy systemu prawnego, który umożliwiłby władzom czy służbom pracującym na granicy taką ciągłą kontrolę. To jest wręcz fizyczną niemożliwością. Jeżeli przejeżdża przez granicę 500 czy 1000 samochodów z różnymi asortymentami, to trzeba by było otworzyć każdy samochód, z każdego pobrać próbkę, zatrzymać ten samochód na granicy, poczekać, aż wyjdą wyniki z tej próbki i albo go zawrócić, albo przepuścić dalej. Kolejną rzeczą jest sprawdzanie kontrahentów. Jest takie stare mądre powiedzenie, że „papier wszystko przyjmie”, w związku z tym na listach przewozowych kontrahenci mogą być bardzo różni – bo to może być kontrahent w Holandii, Niemczech, we Francji, a ten towar i tak wyląduje w Polsce. Myśmy to przerabiali na własnej skórze. Śledziliśmy pewne transporty, pilnowaliśmy pewnych rzeczy. Jest to rzeczą niemożliwą w sytuacji funkcjonowania gospodarki globalnej. Dlatego, że jak popatrzymy na polski przemysł rolno-przetwórczy, to są to córki spółki dużych koncernów, europejskich i światowych. Nie jest tajemnicą, że na przykład chińskie mrożone owoce czy chiński koncentrat jabłkowy ląduje na europejskim rynku i po kilku dniach czy nawet po kilkunastu, kilkudziesięciu godzinach, staje się koncentratem unijnym, mrożonką unijną. I jest to w świetle prawa. Cały system jest tak skonstruowany i myślę, że trudno go będzie zmienić ze względu na to, że lobbing i finanse tych dużych koncernów są tak duże, że mają bardzo duży wpływ na decyzyjność i system prawny, który funkcjonuje w UE, ale nie tylko, żebyśmy mieli jasność – również na świecie. Musimy stworzyć pewien system, moim zdaniem oparty o system certyfikacji, ponieważ jesteśmy jednym z największych eksporterów na przykład produktów rolno-spożywczych w sektorze owoców i warzyw, a nie mamy ani jednego systemu certyfikacji naszego krajowego. Nie możemy w ten sposób kontrolować tego, co wpływa na nasz rynek.
Poza certyfikacją nie widzi pan innego rozwiązania, które mogłoby w jakiś sposób zaradzić teraz?
Rozwiązań doraźnych jest mnóstwo: bezpośrednie kontrole, pilnowanie tego rynku, pilnowanie kanału dystrybucji. Będzie to rzeczą bardzo trudną, bo przerabialiśmy to w momencie, kiedy zaczęło się konwojowanie zboża, na przykład na terenie Polski, które wjeżdżało z Ukrainy, miało dotrzeć do portu, żeby nigdzie indziej nie dotarło. Służby celne dostały mnóstwo pracy. Nie moją rzeczą jest w tej chwili wydawanie wyroków, więc nie podejmuję się dzisiaj powiedzieć: zróbmy to, czy tamto, i to rozwiąże sytuację. Bo zrobienie jednej czy dwóch rzeczy, na przykład uszczelnienie granicy czy wzmożenie kontroli rozwiąże sytuację z dnia na dzień. To są rzeczy, które są konieczne do zrobienia na już, ale musimy je potraktować jako okres przejściowy do momentu, dopóki sprawnie nie stworzymy w miarę szczelnego systemu, który będzie funkcjonował nie tylko dziś i jutro i w sytuacjach kryzysowych, ale będzie funkcjonował w normalnym okresie prosperity – lepszego czy gorszego – w rolnictwie. Musimy do tego podejść odpowiedzialnie i spokojnie. Moim zdaniem siła dyplomacji może, i mam nadzieję, że zapobiegnie, takiemu światowemu konfliktowi.
Jutrzejsze protesty rozpoczną się o godzinie 9.00 i potrwają do 17.00. Nad bezpieczeństwem protestujących i kierowców będzie czuwać policja. Z kolei wojewoda lubelski zapowiedział zapewnienie sanitariatów i ciepłych napoi w miejscach protestów.
Policja apeluje do rolników o zapewnienie korytarzy życia oraz nie wjeżdżanie na drogi ekspresowe bez wcześniejszego zablokowania drogi przez funkcjonariuszy.
RyK/ opr. DySzcz
Fot. archiwum