Parker, edycja Martini: Ostatni dzwonek (wyd. Nagle!) to drugi zbiorczy tom kultowej wersji adaptacji groszowych powieści sensacyjnych Donalda Westlake’a w interpretacji jego wiernego fana i artysty Darwyna Cooke’a. To album, który poza komiksami zawiera sporo materiału dodatkowego, czyniącego całość niezwykle rodzinnym przedsięwzięciem stworzonym z głębi serducha.
Przewija się tu kilka nazwisk – poza wspomnianymi jest na przykład duet Brubaker/ Phillips, który w swoich kryminalnych opowieściach graficznych garściami czerpał i wciąż czerpie zarówno z Westlake’a, jak i Cooke’a. Autorzy, twórcy i redaktorzy dają czytelnikom wgląd w kuluary nie tylko powstawania komiksów o Parkerze. Album napakowany jest mnóstwem anegdotek dotyczących Cooke’a – o tym, jak potrafił się wydrzeć na współpracowników, ale także o tym, jak podczas cichych dni przeradzających się w lata, wciąż żywo interesował się tym, co porabiają jego koledzy z branży. Te anegdoty, rozmowy, wstępy i zakończenia to elementy składające się na potężny pomnik wystawiony pośmiertnie Cooke’owi. Pomnik zasłużony. A czymże sobie ten artysta zasłużył?
Wszelkie dowody i poszlaki znajdziemy w parkerowej edycji martini. Cooke zaadaptował Westlake’a wiernie, ale też z własną inwencją. Nie ma tu romantyzowania bandyterki, bo przecież o złodziejach igrających z policjantami traktuje ten komiks. Cooke wszystko rozgrywa na zimno, każda scena jest skalkulowana, każde słówko wyważone, a każda niema sekwencja – niezbędna. Wspomagany ograniczoną gamą kolorystyczną rysuje te przestępcze historyjki, pełne twardzieli i ciamajd, ekstrawaganckich planów rabunkowych i spektakularnych wtop organizacyjnych. Jest taka scena w rozdziale „Łup”, gdzie grupka bandziorków spotyka się w celu omówieniu następnego skoku. Padają pytania czy trzeba będzie czterech ludzi czy dziesięciu, co to będzie za akcja, i tym podobne. W pewnym momencie główny zleceniodawca pokazuje kolegom makietę miasteczka, pięknie opracowaną, z zaznaczonymi najważniejszymi miejscówkami i oznajmia, że to właśnie to calutkie miasteczko muszą obrobić w jedną noc. I Westlake pewnie też robił sobie takie makiety, które służyły mu do opanowania wszystkich swoich parkerowych pomysłów i nadania im realizmu. Cooke też tak rozpracowywał sobie rysowanie tego, co Westlake napisał – nie dość, że narysował makietę stworzoną przez bohatera, to jeszcze wgłębił się w każdy jej szczegół, bo przecież akcja dzieje się w prawdziwym komiksie – zajrzał więc do banku, na komisariat policji, ale też w zwykłe uliczne zaułki, a później wszystko to narysował.
Fascynacja Cooke’a Westlake’iem widoczna jest tu na każdej planszy. I pewnie gdyby autor książek o Parkerze pożył nieco dłużej, wraz ze słynnym rysownikiem dokonaliby niezwykłych rzeczy. Bo warto podkreślić, że Westlake nigdy nikomu nie pozwolił na wykorzystanie nazwiska Parkera w adaptacjach jego prozy – a okazji ku temu było sporo, bo na bazie jego dzieł powstało sporo filmów. Cooke był pierwszą osobą, która to pozwolenie otrzymała. Co więcej, Westlake miał nawet czynnie włączyć się w działania promocyjne wokół komiksu. Plany te pokrzyżowała jego śmierć w 2008 roku. Cooke zmarł osiem lat później i zostawił po sobie pomnik wystawiony Westlake’owi.
Ta edycja Parkera to z kolei pomnik wystawiony Cooke’owi. Dwa pomniki w jednym. Dużo o fascynacji twórczością tych panów w Ostatnim dzwonku pisze Ed Brubaker. Jest nawet stworzony specjalnie na tę okazję krótki komiks z rysunkami Seana Phillipsa. Historyjka jest całkiem zgrabna, choć spokojnie można by ją ściąć o kilka plansz bez straty dla jakości, ale graficznie widać jednak różnicę poziomów. Cooke rozumiał Westlake’a i komponował plansze pod niego, a Phillips po prostu rysuje tak jak zwykle. Trudno, zdarza się.
Na koniec słówko o okładce – Parker doczekał się już u nas edycji małoformatowej, ta jest dość spora, a rysunki Cooke’a w każdej odsłonie wyglądają imponująco. Gdybym jednak dostał edycję w której na jednej wielkoformatowej planszy byłby jeden kadr wzięty z komiksu, też bym odczuwał satysfakcję. Grafika na okładce jest świetnie soczysta, nasycona, ten wielki błękit wydrukowany na odpowiednim papierze wygląda imponująco. Świetna okładka, o wiele lepsza od pierwszej części.
DySzcz
Fot. GM