„Jam jest Ghost Rider, bóg zemsty” i „żadna niewinna osoba nie zostanie tu dziś skrzywdzona” – w latach 90. te słowa po wielokroć wypowiadane przez głównego bohatera serii o Duchu Zemsty, przyprawiały czytelników o rechot i ciarki żenady, po latach działają podobnie. Nie zmienia to jednak faktu, że Ghost Rider (wyd. Mucha Comics) w latach swojego powstawania, czyli latach 90. to była mroczna i rewelacyjnie rysowana seria, ze scenariuszowymi mieliznami, na które jednak po 30 latach możemy nieco przymknąć oko.
Ale o co tu chodzi? Otóż Dan Ketch staje się Duchem Zemsty, zmotoryzowanym gościem z ognistą czachą, który wymierza sprawiedliwość i dba o niewinne dusze. Tli się w nim demon Zarathos – ten sam pazuzu, który wcześniej opętał duszę byłego cyrkowca Johnny’ego Blaze’a. Działa to tak, że – uwaga – gdy tylko Dan dotyka świecącego korka wlewu paliwa swojego motoru, jego ciało spowijają mistyczne opary, no i siup, przemienia się w tytułową postać, sypiącą przepełnionymi patosem sentencjami jak z rękawa.
Scenariusz pisał fachowiec – Howard Mackie, który ma tu lepsze i gorsze momenty, ale w historiografii Ghost Ridera jest artystą, który dla tej postaci zrobił najwięcej. Jeśli chodzi o rysunki, to na ołówku występuje Javier Saltares i on wymieniony jest jako główny artysta tej serii, ALE nie tak cichym bohaterem jest tu Mark Texeira, którego dynamiczna, szorstka kreska zawładnęła tym albumem. Texeira tuszuje tu zarówno Saltaresa, jak i Larry’ego Stromana czy Rona Wagnera, ale zdarza się, że to on szkicuje i jest tuszowany przez innych – z lepszym lub gorszym skutkiem, lecz zawsze z pazurem. To nie jest artysta tworzący od linijki. Bywa, że ucieka z kadru. Ma swoją stylówę i jest w niej mistrzem.
Ghost Rider ery Howarda Mackie i Marka Texeiry tuż po dwudziestu zeszytach opublikowanych w tym sentymentalnym tomie, przemienia się w Ghost Ridera ery Howarda Mackie i rodziny Kubertów – Adam, Andy i Joe na łamach regularnej serii o przygodach Płonącej Czachy oraz spin-offowego serialu Spirits of Vengeance wykonują kawał naprawdę świetnej roboty, a mroczne rysunki to delikatesy i esencja lat 90. Pięknie ogląda się ten album, bo Texeira to mistrz i fani takiej poszarpanej kreski na pewno docenią jego sztukę. Scenariuszowo jest tak, że gdybym był nastolatkiem, to pewnie czytałbym z wypiekami, a dzisiaj – hm, doceniam warsztat i pomysłowość.
DySzcz