Od ponad 20 lat pracował w Polsce, po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie wyjechał do Charkowa. Dziś jest kapelanem szpitala wojskowego. Ks. Michał Prokopiw codziennie pomaga rannym żołnierzom, a także pracownikom lecznicy.
„Nic nie działało w całym mieście”
– Wcześniej pracowałem na Podkarpaciu. Ale jak się zaczęła wojna, pojechałem do Charkowa- – mówi ks. Michał Prokopiw. – Tam były bardzo zażarte walki uliczne. Kiedy przyjechałem do Charkowa na samym początku wojny, widać było zgliszcza, ruiny, wypalone budynki i auta, oberwane przewody elektryczne i wybite szyby. Wszędzie było szkło. Nic nie działało w całym mieście: banki, apteki, bankomaty, sklepy. W pierwszych miesiącach wojny, nawet jeśli ktoś miał jakieś pieniądze, to cóż mu z tego było. Przecież nie będzie ich jadł czy palił nimi w piecu. Aby przeżyć, można było liczyć tylko na pomoc drugiego człowieka, zejść do piwnic, bunkra, metra albo wsiąść do pociągu i wyjechać.
CZYTAJ: „Trzeba nieść nadzieję”. Kapelan szpitala z Charkowa o pracy z żołnierzami
– Teraz w mieście jest znowu ponad milion ludzi. Są to głównie osoby, które przyjechały z przyfrontowych wiosek i miast, gdyż tam jest wszystko zniszczone – ani jeden budynek nie jest cały. Teren jest zaminowany są ciągłe ostrzały, więc, żeby jakoś przeżyć, mieszkańcy tych wiosek i miast przyjeżdżają do Charkowa – opowiada ks. Michał Prokopiw.
Praca jak na lotnisku
– Pracuję głównie wśród żołnierzy i personelu medycznego w szpitalach. To bardzo trudny rodzaj pracy. To tak jakby prowadzić duszpasterstwo na lotnisku albo na dworcu kolejowym, ponieważ cały czas przywożą nowych rannych i ich przewożą dalej. Rzadko widuję tego samego żołnierza nawet 2-3 razy. Natomiast stały kontakt mam z personelem szpitala – mówi gość Radia Lublin.
– Ranni potrzebują przede wszystkim zrozumienia, wysłuchania, bezpiecznego miejsca, szacunku. Potrzebują nie tylko leczenia, ale też wsparcia medycznego i duchowego. Dlatego też na terenie szpitala jest kaplica prawosławna. Jest też prawosławny kapłan i wspólnie z nim pracuję – opowiada ksiądz.
Czy zabijanie w obronie ojczyzny jest grzechem?
– Żołnierze często pytają, czy wolno zabijać i czy to nie jest grzech? W Katechizmie Kościoła katolickiego papieża Benedykta XVI jest opisane, że każdy człowiek ma prawo do obrony własnej; obrony siebie samego i wszystkich, którzy są słabsi. Bronić się jest to prawo i obowiązek. Mamy prawo do obrony własnej, nawet kosztem życia napastnika. Nie wolno jedynie być okrutnym. I to jest w czasie pokoju. Kiedy trwa wojna, mamy obowiązek bronić swojego kraju, swoich bliskich, swojej ziemi. Dla żołnierzy broniących swojej ojczyzny to nie jest grzech – tłumaczy ks. Michał Prokopiw.
– Spotkałem kilku pastorów protestanckich, którzy walczą z bronią w ręku. Pytali, czy dla nas zabijanie w obronie ojczyzny jest grzechem? Jeżeli są w wojsku jako żołnierze, a nie kapelani i wzięli karabin, a nie krzyż, mają go wykorzystywać zgodnie z przeznaczeniem. I nie jest to dla nich grzech – stwierdza ks. Michał Prokopiw.
Inni żołnierze lepiej rozumieją
Czy żołnierze chętnie opowiadają o swoich doświadczeniach? – Bardzo różnie. Jeżeli kogoś znają, ufają mu albo po prostu potrzebują się wygadać, to tak. Natomiast nie można dopytywać, żeby nie utrwalać jeszcze bardziej ich ran psychicznych. Chętniej opowiadają komuś podobnemu, bo człowiek, który nie miał podobnych doświadczeń, ich nie zrozumie – odpowiada ks. Michał Prokopiw.
CZYTAJ: W Charkowie dzieci będą uczyć się w pomieszczeniach metra
– W rozmowach najważniejsze jest wyczucie, czego potrzebuje taki człowiek. Bowiem każdy z nich to inny świat, zupełnie inne emocje. Trzeba ich wysłuchać, zrozumieć. Bardzo często opowiadają rzeczy, których nie mówią żonie, dzieciom, sąsiadom. Ktoś, kto nigdy nie był na wojnie, nigdy ich nie zrozumie. Dlatego żołnierzom trudno dogadać się, kiedy wyjeżdżają na urlop, bo domowe problemy są zupełnie inne niż te z linii frontu. I żołnierzom trudno odnaleźć się w tym świecie. Trudno dogadać się małżonkom, którzy wiele lat przeżyli razem czy narzeczonym, którzy przed wojną rozumieli się doskonale. Teraz trudno im się zrozumieć, bo jedno z nich żyje w świecie bezpiecznym, cywilnym, a drugie w świecie wojny, śmierci, zabijania – wyjaśnia ks. Michał Prokopiw.
– Bardzo wielu rannych czy inwalidów chce wrócić do okopów, bo tam ich rozumieją, a oni rozumieją tamten świat. Bardzo często im jest bliżej do kolegów z frontu, niż do swoich bliskich, którzy czekają na nich w domu, bo ci pierwsi ich lepiej rozumieją. Jest taka możliwość, jeżeli dowódca jednostki zgodzi się przyjąć inwalidę, który jest w stanie wykonać takie zadanie – dopowiada ks. Prokopiw.
Chrzest polskiego żołnierza
– Spotkałem na swojej drodze rannych żołnierzy z ponad 20 krajów – także z Polski. Jednego nawet udało się ochrzcić. Był z Pomorza, zostawił w Polsce żonę i dwójkę dzieci. Walczył od samego początku wojny, ale był nieochrzczony. Dopiero na wojnie, w okopach odnalazł wiarę. Był więc chrzest dorosłego mężczyzny, Polaka w szpitalu – opowiada ks. Michał Prokopiw. – Ale spotykam więcej Polaków, którzy przyjechali tu jako cywilni wolontariusze, dziennikarze, duchowni, prywatne osoby, niż tych, którzy są żołnierzami.
– W Polsce, kiedy obserwowałem sytuacje tutaj za pośrednictwem telewizji i Internetu, odczuwałem bardzo silne emocje, wręcz czułem skurcze. Ale tam na miejscu jest spokojnie, bo wiem, co mogę zrobić. Tyle ile ode mnie zależy, tyle robię. Nie oglądam wiadomości w telewizji ani w Internecie. Nie mam na to siły ani czasu. Zupełnie wystarczy mi to, co widzę dookoła siebie. Wykonuje to, co do mnie należy, a resztę wyłączam – wyjaśnia ks. Michał Prokopiw.
„Nie jestem sam”
– Bardzo się cieszę, że nie jestem sam, że obok są ochotnicy, kapłani, siostry, wolontariusze. Przez trzy pierwsze miesiące mieszkałem w pokoju wolontariackim: kilka łóżek dla kobiet, mężczyźni spali na podłodze. Była tam jedna szafka i jedna umywalka. Do dziś z tymi ludźmi jesteśmy przyjaciółmi. Co ciekawe, część z tych kobiet to obywatelki Rosji. Mają mężów Ukraińców, którzy walczą, a one zajmują się wolontariatem. Nawet nauczyły się języka ukraińskiego i pracują dla naszego zwycięstwa – dodaje gość Radia Lublin.
Ks. Michał Prokopiw wygłosił świadectwo podczas niedzielnej mszy w parafii rzymskokatolickiej pw. Świętej Rodziny w Lublinie. Mówił o pracy z żołnierzami, codziennych wyzwaniach oraz potrzebach szpitala. Jak mówił, najbardziej brakuje podstawowych rzeczy takich jak: bandaży, strzykawki czy kroplówki.
InYa / opr. ToMa
Fot. Inna Yasnitska