Wszystkich Świętych to idealna okazja, żeby przypomnieć o sławnych osobistościach, które miały związek z Lublinem. Jedną z nich był Bolesław Prus.
Opowiemy historie o jego wczesnych latach dzieciństwa oraz te związane z latami jego nauki w Lublinie. Uczniowskie lata Prusa są bardzo atrakcyjne, jeżeli chodzi o różnego rodzaju anegdoty i być może niezbyt dobre wychowawczo dla współczesnych uczniów. Nie zabraknie także wątku miłosnego, bo to właśnie w Lublinie pisarz poślubił miłość swojego życia.
CZYTAJ: Zabytkowe nagrobki czekają na renowację. Można zgłaszać się do udziału w kweście
Spacer po lubelskim cmentarzu
Tuż przed 1 listopada zapraszamy na spacer po alejkach cmentarza na ulicy Lipowej. Już od kilku lat łatwiej nam wędrować uliczkami cmentarza, zwiedzając i odwiedzając tych, którzy mieli bardzo ważne związki z Lublinem i zapisali się także w kartach historii Polski, ponieważ przy nagrobkach mamy przewodnickie tabliczki. Możemy rozszerzyć wszystkie informacje korzystając z kodów QR.
Po cmentarzu oprowadza nas Marcin Fedorowicz, wybitny badacz związany z Ośrodkiem „Brama Grodzka – Teatr NN”, autor „Przewodnika po Lublinie Bolesława Prusa”. Podczas spaceru wspominamy osoby związane z pisarzem rodzinnie, towarzysko i literacko.
– Od 2016 roku organizujemy spacery śladami Bolesława Prusa po Lublinie. Przypominamy mieszkańcom Lubelszczyzny, a także osobom spoza regionu związki Prusa z Lubelszczyzną. Przypominamy to, że Prus, jeszcze jako Aleksander Głowacki, spędzał swoje dzieciństwo w Lublinie i można uznać, że było to trzecie najważniejsze miasto w życiu pisarza – opowiada Marcin Fedorowicz.
– Pierwszym najważniejszym miastem była oczywiście Warszawa. Drugim ważnym w życiu Prusa miastem był Nałęczów, gdzie spędzał dużo czasu na zdrowotnych turnusach. Znajduje się tam Muzeum Bolesława Prusa i jego słynna ławeczka. A trzecim ważnym miastem dla Prusa był właśnie Lublin, o czym często nawet mieszkańcy Lublina nie pamiętają. Prus spędził tu najważniejsze lata swojej młodości, czyli lata szkolne. Tutaj chodził do szkoły realnej, a później do gimnazjum. Tutaj także siedział w więzieniu, co zaważyło o jego losach i tutaj zawarł związek małżeński, co również miało swoje znaczenie. W Lublinie zresztą poznał swoją przyszłą żonę. Jeszcze jako nastolatek wymyślił sobie, że ożeni się ze swoją kuzynką Oktawią Trembińską i w końcu osiągnął cel. Warto wspomnieć, że znajomości, jakie zawarł Prus w Lublinie, przetrwały do końca jego życia, a przedstawiciele rodzin znajomych Prusa spoczywają na cmentarzu przy ulicy Lipowej – mówi Marcin Fedorowicz.
O tym jak lubelski kupiec stał się kupcem warszawskim
Nasz spacer zaczniemy od związków literackich, a dokładnie od pierwowzoru fikcyjnej postaci z „Lalki” – najsłynniejszej powieści Prusa. Jest to postać inspirowana osobą żyjącą w naszym mieście. Jego nagrobek znajduje się na początku jednej z pierwszych alejek na cmentarzu przy ulicy Lipowej i jest najstarszy na trasie. Mowa o powieściowym warszawskim kupcu, który miał sklep przy Krakowskim Przedmieściu, a pierwowzorem tej postaci był jak najbardziej lubelski kupiec, który również miał sklep przy Krakowskim Przedmieściu. Znamy nawet tę kamienicę, jest to obecnie kamienica nr 6 na tej ulicy. Chodzi oczywiście o Jana Mincla – kupca i obywatela miasta Lublina.
– Od razu wyjaśnię co oznacza słowo obywatel. W XIX wieku znaczyło to dokładnie to, że dana osoba posiadała własność, nieruchomość na terenie miasta – mówi Marcin Fedorowicz. – Jan Mincel posiadał kamienicę przy Krakowskim Przedmieściu, nie był jednak jej pierwszym właścicielem. On w istocie „wżenił się” w tę kamienicę za sprawą ślubu z wdową po Antonim Wenclu, który z kolei odziedziczył nieruchomość po swoim ojcu Józefie Antonim Wenclu – kupcu, pochodzącym z północnych Czech. Po trzecim rozbiorze Polski Lublin znalazł się w obrębie państwa cesarstwa austriackiego, co spowodowało napływ kupców z tego obszaru na nowo przyłączone ziemie. Józef Antoni Wencel pojawił się w Lublinie około 1810 roku. Kiedy odwiedził rodzinną miejscowość w północnych Czechach, powrócił do Lublina właśnie z Janem Minclem, podpisującym się wtedy jeszcze jako Johann Mincel.
Johann Mincel okazał się bardzo pilnym uczniem swojego mentora. Sam rozpoczął praktykę kupiecką, ale jeszcze nie przy Krakowskim Przedmieściu 6, tylko 12. Tam z kolei założył sklep, a po kilku latach zbliżył się do owdowiałej Tekli Wencel z Fenglerów, która odziedziczyła po swoim mężu sklep przy Krakowskim Przedmieściu 6. To zbliżenie towarzyskie doprowadziło do ślubu w 1821 roku. Zawarli związek małżeński w nieistniejącym już kościele farnym pod wezwaniem Świętego Michała na Starym Mieście. Małżeństwo okazało się bardzo udane, sądząc po liczbie dzieci, bo dochowali się aż ósemki potomstwa. Ich dzieci również są pochowane w tym grobie. Jan Mincel pod nowym adresem Krakowskie Przedmieście 6 dalej zarządzał sklepem i doprowadził go do rozkwitu. Pełnił też ważną rolę w środowisku Lublina. Był jednym z najważniejszych kupców, udzielał się także towarzysko i charytatywnie. Ta idylla trwała do 1840 roku, czyli do śmierci jego żony. Później nastąpiła pewna sensacja towarzyska, mianowicie do końca swojego życia Mincel żył w konkubinacie z Teofilą Iwanicką, która początkowo była jego służącą i ma z nią nieślubnego syna. Związek i swojego syna uznał dopiero na łożu śmierci w 1864 roku. Sklep przy Krakowskim Przedmieściu 6 przestał być własnością rodziny Minclów, ponieważ duża liczba spadkobierców powodowała brak zgody, co do dalszych losów tej kamienicy. Potomstwo postanowiło sprzedać sklep i podzielić pieniądze.
Jest to ważna kamienica jeśli chodzi o jej związek z literaturą. Współcześnie jest otwarta dla zwiedzających – mieści się tam informacja turystyczna. Wewnątrz znajduje się również upamiętnienie postaci Prusa i jego związku z tym miejscem.
Wokulski z „Lalki” również miał wiele wspólnego z Janem Minclem
– Warszawiacy bardzo niechętnie przyznają, że ich powieściowy Mincel miał swój pierwowzór w Lublinie. Jeżeli wspominają o tym, to półgębkiem – twierdzi Marcin Fedorowicz. – Natomiast wszelkie wątpliwości, co do faktycznych związków powieściowego Mincla z pierwowzorem lubelskim, rozwiała Oktawia, wdowa po Bolesławie Prusie. W jednym ze swoich ostatnich wywiadów w 1936 roku, dosłownie kilka miesięcy przed śmiercią, powiedziała, że cały opis sklepu Mincla, który jest w drugim rozdziale „Lalki”, w „Pamiętniku starego subiekta”, czyli Ignacego Rzeckiego, jest żywcem wzięty właśnie z lubelskiego sklepu Mincla. Łącznie z tym pajacem umieszczonym na wystawie, którego powieściowy Jan Mincel uruchamiał, szczególnie kiedy udało mu się złapać swoich podopiecznych na jakimś niedociągnięciu. Karał ich, a potem siadał w fotelu i włączał tego pajaca, który ruszał wtedy rękami i nogami. Mincel był zadowolony, że dał nauczkę swoim uczniom.
– Chciałem zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Bolesław Prus tworząc tę warszawską postać Mincla i postać Wokulskiego w istocie dokonał wymieszania rzeczywistych losów Jana Mincla. Proszę sobie przypomnieć. w jaki sposób Wokulski stał się właścicielem sklepu swojego dawnego pracodawcy, czyli właśnie Jana Mincla – przez to, że ożenił się z wdową po kupcu. Czyli w istocie Prus powielił losy prawdziwego Jana Mincla z Lublina, który stał się właścicielem sklepu dzięki temu, że „wżenił się” w rodzinę właścicieli. Doprowadził później sklep do rozkwitu, dokładnie tak jak Wokulski w powieści „Lalka”. Warto pamiętać o tym związku. To taka ciekawostka, mówiąca o tym, jak Prus budował swoje postaci, bo to nie jest jedyny lubelski wątek w jego twórczości – dodaje Marcin Fedorowicz..
Lubelski przyjaciel Prusa, który zadbał o metrykę pisarza
Przechodzimy teraz do grobu Aleksandra Jaworowskiego z rodziny Cymanów, który był w pewien sposób skoligacony z rodziną Prusa. Ale bardziej nas interesuje jako jego kolega szkolny z czasów gimnazjalnych. Prus po spędzeniu swojego wczesnego dzieciństwa w Puławach w 1856 roku przeszedł pod opiekę Klemensa Olszewskiego, który został jego tzw. opiekunem przydanym. Klemens Olszewski był mężem ciotki Prusa, Domiceli (z Trembińskich) Olszewskiej, właścicielki kamienicy przy ulicy Olejnej 8. Właściwą opiekunką Prusa pozostała jego babka Marcjanna Trembińska, natomiast wuj Klemens był dodatkowym przydanym. W związku z tym Prus przyjechał do Lublina i zamieszkał ze swoim wujostwem.
W 1856 roku rozpoczął naukę w szkole realnej, która mieściła się w dawnych budynkach pojezuickich, czyli w budynkach zajmowanych dziś przez Archiwum Państwowe. W szkole realnej spędzał czas aż do 1861 roku. Uczył się nawet rok dłużej, ponieważ powtarzał 2. klasę – nie przykładał się do nauki i wolał wagarować. Sam zresztą wspominał w swoich felietonach warszawskich pod koniec życia, że najchętniej spędzał pierwsze lata nauki na wagarach, łapaniu raków w Bystrzycy, tudzież w bitwach na kule błotne za rogatkami lubartowskimi. Wspomina tam również negatywne konsekwencje owych występków.
Ciekawą rzeczą jest, że w budynku, w którym mieściła się szkoła realna, było również gimnazjum, a dyrektorem obydwu szkół był Józef Skłodowski – dziadek Marii Curie-Skłodowskiej. Później zresztą był inicjatorem budowy nowego gmachu gimnazjum przy ulicy Narutowicza 12, tam gdzie jeszcze do niedawna mieścił się Wydział Pedagogiki UMCS.
Prus skończył szkołę realną, następnie rozpoczął naukę w gimnazjum już poza Lublinem, bo w Siedlcach i Kielcach. Wziął udział w powstaniu styczniowym, czego konsekwencją było uwięzienie na Zamku Lubelskim. Natomiast po uwolnieniu, dzięki wstawiennictwu ciotki Domiceli Olszewskiej, w 1864 roku rozpoczął naukę w lubelskim gimnazjum już w nowym budynku przy ówczesnej ulicy Namiestnikowskiej, dzisiejszej Narutowicza. To właśnie tam jego kolegą szkolnym był m.in. Aleksander Jaworowski. Jest to również postać zasłużona dla Lublina, lekarz, społecznik. Natomiast dla biografii Prusa najbardziej istotne jest to, że Aleksander Jaworowski był tą postacią, która upubliczniła metrykę pisarza.
Aż do 1912 roku w momencie śmierci Prusa nie pamiętano, gdzie Prus przyszedł na świat. Kiedy odbył się pogrzeb Prusa w Warszawie, w maju 1912 roku, panowało powszechne przekonanie, że Prus urodził się w Puławach. Nawet delegacja z Puław zawiozła wieniec „synowi ziemi puławskiej”. Koledzy Prusa szukali metryki w rożnych miejscach, ale nie znaleźli. Zajęło to trochę lat.
20 sierpnia 1847 roku przyszedł na świat chłopiec, który miał stać się wybitnym prozaikiem i publicystą polskiego pozytywizmu. Życie od początku nie oszczędzało Aleksandra, który bardzo wcześnie stracił oboje rodziców. Dość często był też zmuszony, aby zmieniać miejsce zamieszkania i tak przeprowadzał się do Puław, Lublina, Siedlec, Kielc, po powstaniu styczniowym wrócił do Lublina, a ostatecznie wyprowadził się do Warszawy. Prawda biograficzna mówi, że do swojego miejsca urodzenia Aleksander Głowacki nigdy nie powrócił, a tym miastem jest Hrubieszów. To właśnie Aleksander Jaworowski był tą postacią, która znalazła metrykę Bolesława Prusa w Hrubieszowie i tę metrykę upublicznił na łamach prasy, w pierwszą pośmiertną rocznicę urodzin Prusa.
– Podejrzewam, że Aleksander Jaworowski doskonale wiedział, gdzie Prus się urodził, natomiast wymagało tylko wysiłku wybranie się do Hrubieszowa i pozyskanie odpisu metryki – opowiada Marcin Fedorowicz. – Trudno uwierzyć, żeby akurat rodzina nie wiedziała, gdzie Prus przyszedł na świat. Jeśli spojrzą państwo do aktu ślubu Prusa i Oktawii, zobaczą, że jest tam wymienione miejsce urodzenia Prusa. Czyli w 1875 roku w styczniu, było wiadomo gdzie Prus się urodził, a kilkadziesiąt lat później już wszyscy o tym zapomnieli. Aleksander Jaworowski był w każdym razie osobą, która pierwsza ogłosiła i przywołała to właściwe miejsce urodzenia Prusa.
Historia pewnej wigilii
Kolejny przystanek zobimy przy nagrobku rodziny Boczkowskich. Była to bardzo znacząca rodzina dla Lublina na przełomie XIX i XX wieku za sprawą sklepu żelaznego, który prowadzili, a później rozszerzyli swój asortyment o broń. Reklamowali w prasie i kalendarzach lubelskich swój sklep z bronią strzelecką, który musiał przynieść spore dochody, skoro mieli pieniądze na wystawienie pomnika. Jest to jedyny nagrobek w Lublinie z rzeźbą Antoniego Kurzawy. Z tego powodu wymieniany jest we wszystkich opracowaniach dotyczących cmentarza przy ulicy Lipowej. Sam rzeźbiarz nie był związany z Lublinem, lecz z Małopolską i Krakowem. Jeśli Boczkowskich było stać na sprowadzenie renomowanego rzeźbiarza i wystawienie tak efektownej figury, to oczywiście sklep z bronią musiał przynosić profity. Trudno ich nazwać handlarzami bronią, ale można powiedzieć, że w małej lokalnej skali lubelskiej właśnie tym się zajmowali.
Nas interesuje przede wszystkim postać Marcjanny Eugenii z Cymanów (Boczkowskiej), ponieważ wiąże się z jednym z najwcześniejszych wspomnień Prusa z czasów dzieciństwa, akurat związanym z Puławami. W jednym z felietonów Prusa, pisanych już pod koniec życia, pojawia się wspomnienie z wigilii, z czasów, w których – jak sam Prus wspomina – był uczniem pierwszej klasy szkoły realnej i był „większy od stołowej nogi”. Podczas przygotowań do wieczerzy wigilijnej nabroił i miał zostać za to ukarany. Wigilia nie przedstawiała się dla niego zbyt optymistycznie. A mianowicie, bawiąc się ze swoimi kuzynkami, powrzucał je w zaspy i natarł śniegiem. Najwyraźniej nie spodobało się to wujowi Cymanowi. Prus opisuje, że atmosfera w rodzinie była minorowa, ponieważ akurat wujowie pokłócili się ze sobą, babka Marcjanna, opiekunka Prusa narzekała na swoje zdrowie i stwierdziła, że to już jej ostatnia wigilia. W pewnym momencie odezwał się odgłos trąbki pocztowej, który oznaczał przyjazd powozu pocztowego, czyli na nasze warunki po prostu autobusu międzymiastowego. Wtedy właśnie przemieszczano się karetami pocztowymi i był to najpewniejszy sposób podróżowania. Chwilę później w drzwiach stanął Leon Głowacki, brat Prusa, który właśnie przyjechał z Kijowa, gdzie studiował – cały w śniegu, przemarznięty w jakiejś baraniej czapie. Cała rodzina, nie wierzyła w to, że Leon przyjedzie na święta. W tym ogólnym rozgardiaszu, kiedy wszyscy zaczęli się ze sobą witać i całować, doszło do zabawnych sytuacji. Przez przypadek wycałowali się też pokłóceni wujowie, więc natychmiast się pogodzili, zdrowie babki też od razu się polepszyło, a Prus również na tym skorzystał, bo jego przewinienie poszło w niepamięć.
– Owa Marcjanna Eugenia z Cymanów to jedna z tych kuzynek, która została tamtej wigilii natarta śniegiem (miałaby wtedy 6 lat). Biografowie Prusa podają, że były to dwie Cymanówny, ale ja to sprawdziłem i okazuje się, że jest to niestety niemożliwe – opowiada Fedorowicz. – Cymanowie mieli jeszcze dwie córki w tym czasie, przy czym jedna już wtedy nie żyła (1856 rok), a z kolei ta druga była zbyt mała, żeby mogła się z nimi bawić. Natomiast Gabriela Pauszer-Klonowska podała w swojej zbeletryzowanej biografii, że tą drugą osobą miała być właśnie Oktawia Trembińska, czyli późniejsza żona Prusa. Przyznam, że tej wersji wierzę bardziej, gdyż Gabriela Pauszer-Klonowska, pisząc swoją biografię, miała jeszcze okazję rozmawiać z żyjącymi członkami rodziny Cymanów oraz ludźmi, którzy pamiętali Prusa. Możemy zaufać, że faktycznie mogła to być Oktawia. Wiemy, że później była ona już na stałe w Puławach, ponieważ została uczennicą Instytutu Wychowania Panien, gdzie pracowała babka Prusa Marcjanna.
Tropem nauczycieli Bolesława Prusa – hazard i uczniowska zemsta
– Następnym przystankiem jest grobowiec rodziny Mędrkiewiczów. Jest tu pochowany Stanisław Mędrkiewicz, właściciel Dóbr Sławinek – mówi Fedorowicz. – Na Sławinku znajdował się przez pewien czas zakład zdrojowy, który nawet dobrze prosperował. Był do niego zorganizowany transport dorożek z dworca kolejowego bezpośrednio na Sławinek. W Lublinie istniało zatem miejsce, które potencjalnie mogło się rozwinąć tak jak Nałęczów, ale niestety ten zakład potem podupadł.
Natomiast interesuje nas nie Stanisław Mędrkiewicz, ale jego ojciec Tomasz Mędrkiewicz, były nauczyciel gimnazjum lubelskiego, który pierwotnie był także nauczycielem w szkole realnej. Prus miał z nim do czynienia w latach 50. XIX wieku podczas swojej nauki. Nie uczył się dobrze. Opisywał po latach swoje wagary. Kontakt z dyrektorem Skłodowskim, dziadkiem noblistki polegał przede wszystkim na tym, że ów dyrektor wymierzał mu kary, zazwyczaj kozy, czyli aresztu dla niesfornych uczniów. Prus, wspominając o karach wymierzonych przez dyrektora, dodaje, że w istocie nie byłoby nauczyciela, z którym nie zawarłby podobnego rodzaju znajomości. Czyli – w skrócie mówiąc – Prus podpadał po kolei każdemu z nauczycieli.
Tomasz Mędrkiewicz również był jego nauczycielem, uczył języka rosyjskiego. Prus miał także lekcje języka niemieckiego z Józefem Skibowskim. I właśnie z postacią Józefa Skibowskiego wiąże się pewna sytuacja, która pokazuje, jak wyglądały realia w szkole w połowie XIX wieku i jak „grzeczni” byli wtedy uczniowie. A mianowicie jeden z uczniów, kolegów Prusa, został przyłapany na grze w karty, hazardowej oczywiście, już w szkole realnej. Został ukarany, ale nie była to dotkliwa kara. Koledzy doszli do wniosku, że poskarżył na niego nauczyciel niemieckiego Józef Skibowski, u którego ów kolega mieszkał na stancji. W drodze rewanżu postanowili zemścić się na nauczycielu po wieczornym wyjściu do teatru. Po spektaklu, zamiast udać się do domu, poszli na ulicę Rybną i tam powybijali szyby w oknach temu nauczycielowi – jak to opisano – kamieniami i ziemniakami.
Miało to poważne konsekwencje, przeprowadzono śledztwo i natychmiast ustalono osoby podejrzane. Ludziom, którym udowodniono czynny udział wymierzono rózgi, bo takie wówczas były kary. Natomiast osoby, którym nie udowodniono czynnego udziału, a jedynie spiskowanie, skazano na karę aresztu. M.in. Prus należał do tych, którym nie udowodniono wybijania szyb, co nie znaczy, że tych szyb nie wybijał. Najgorzej sprawa skończyła się dla tego ucznia, którego koledzy chcieli pomścić, ponieważ został relegowany ze szkoły z wilczym biletem. A według innych wspomnień, chociażby Hipolita Wójcickiego czy Henryka Wiercieńskiego, nie było to najgorsze postępowanie uczniów, bo ci potrafili zachowywać się jeszcze gorzej. Warto pamiętać że był tam nauczyciel Prusa zarówno w szkole realnej, jak i w gimnazjum, ale prawdopodobnie w nowym budynku gimnazjum już nie miał z nim zajęć.
Próba odwagi zakończona aresztem
Teraz zatrzymamy się przy grobie Gustawa Dolińskiego, drugiego świadka na ślubie Prusa i bodaj jego najbliższego przyjaciela. Był to najczęściej wspominany przez pisarza zarówno w listach, jak i we wspomnieniach, towarzysz różnych występków z czasów szkolnych, ale również działań jak najbardziej pozytywnych.
– W czasach gimnazjalnych Prus z Dolińskim postanowili ustalić, kto jest bardziej odważny i miarą tej odwagi miała być nocna wyprawa na cmentarz i podpisanie się na świeżo wymurowanym grobowcu, jeszcze pustym – opowiada Marcin Fedorowicz. – Każdy z nich osobno wybrał się na cmentarz w źle oświetlonym Lublinie, bo wtedy jeszcze nie było oświetlenia gazowego. Każdy z nich się podpisał, ale nie przewidzieli jednego – na cmentarzu był jeszcze ktoś inny. Również postanowił umieścić na tym grobowcu różnego rodzaju treści, pod którymi ci dwaj zdecydowanie nie chcieliby umieszczać swoich nazwisk. Raczej nie były to treści polityczne, bardziej obyczajowe, ponieważ za polityczne mieliby znacznie większe kłopoty. Policja dosyć szybko zlokalizowała osobników, którzy się tam podpisali. Żandarm przyszedł do nich do szkoły, zostali doprowadzeni do aresztu i znowu dzięki wstawiennictwu ciotki Domiceli Olszewskiej, która przez całe swoje życie zajmowała się głównie tym, żeby wyciągać swojego siostrzeńca z różnego rodzaju opresji, udało się załagodzić tę sprawę. W końcu władze rosyjskie uwierzyły uczniom, że przecież nie podpisaliby się, gdyby to oni byli autorami tych nieprzyzwoitych treści na grobowcu. Ostatecznie nie zostali ukarani. Wiemy, że mieli również inne pomysły – wspinali się na różne najwyższe budynki, jakie były wtedy w Lublinie i koniecznie musieli wspiąć się razem na Wieżę Trynitarską, co było też dla nich miarą odwagi.
Doliński zmarł wcześnie. Zaangażował się w życie polityczne, co prawdopodobnie odbiło się na jego zdrowiu, bo przypłacił to chorobą serca. Jak na ironię był lekarzem. Został świadkiem na ślubie Prusa w kościele pw. Świętego Ducha 14 stycznia 1875 roku. W biografii można znaleźć informacje, że Prus w rewanżu został świadkiem na ślubie Dolińskiego w Bychawce i jest to półprawda. Prus był na tym ślubie, ale nie pełnił formalnie roli świadka. Dlaczego? Świadkiem musiała być osoba znana proboszczowi, a Prus był w Bychawce obcym człowiekiem.
Teraz zatrzymamy się przy grobie Klemensa Junoszy Szaniawskiego. Nie tylko dlatego, że w XIX wieku był znanym pisarzem i ważną postacią dla Lublina. Był także kolegą Prusa, ale nie z Lublina, tylko z gimnazjum w Siedlcach. Otóż Klemens Szaniawski podobnie jak Prus przerwał naukę w gimnazjum, wrócił do Lublina i mieszkał przy ulicy Grodzkiej. Był to jego kolega szkolny i kolega po fachu. Był również towarzyszem Prusa w powstaniu i podczas uwięzienia na lubelskim zamku. Relacje koleżeńskie między pisarzami trwały aż do końca życia Szaniawskiego.
Przedmioty ścisłe były mocną stroną Prusa
Następnie zatrzymamy się przy grobie kolejnego nauczyciela z okresu gimnazjum lubelskiego – Aleksandra Gostkowskiego, który nauczał algebry i trygonometrii. Ci którzy zaglądali do biografii Prusa i widzieli jego świadectwo maturalne, mogli zauważyć, ze Prus miał szczególnie dobre stopnie z przedmiotów ścisłych. Przedmioty humanistyczne niespecjalnie go interesowały, co jest swego rodzaju ironią, biorąc pod uwagę jego przyszły zawód. W czasie nauki w gimnazjum widział swoją przyszłość w zakresie nauk ścisłych, zresztą późniejsze studia w Szkole Głównej w Warszawie też miały związek z przedmiotami ścisłymi. Jednym z jego nauczycieli był właśnie Aleksander Gostkowski, postać bardzo lubiana, o czym świadczy ta tablica. Prus z algebry i trygonometrii miał u niego stopień celujący. Widać, że należał do tych uczniów, którzy Gostkowkiego wspominali z wdzięcznością.
Przechodzimy do grobu następnego nauczyciela Aleksandra Tołwińskiego, który uczył chemii i historii naturalnej. Z tych przedmiotów Prus też miał na świadectwie stopień celujący. Tołwiński to postać o tyle ciekawa, że jego bratankami byli słynni architekci, którzy przenieśli się później do Warszawy.
Nasz ostatni przystanek to grób działacza niepodległościowego, ale także nauczyciela, filologa. Leon Albert Głowacki to starszy brat Bolesława Prusa, który przypłacił zdrowiem zaangażowanie w powstanie styczniowe. Leon Głowacki opiekował się Prusem od 1861 roku, kiedy ukończył studia na uniwersytecie w Kijowie i wrócił do Królestwa Polskiego. W tym samym roku wujostwo Olszewscy wyjechali z Lublina, a więc starszy brat Leon wziął swojego młodszego brata Aleksandra pod opiekę, wyjechał z nim do Siedlec, później do Kielc. Następnie po powstaniu styczniowym już do końca życia wymagał opieki medycznej. Pod koniec to właśnie Prus zadeklarował, że będzie łożył na pobyt swojego brata w szpitalu w Lublinie im. św. Jana Bożego przy ówczesnej ulicy Bonifraterskiej, czyli dzisiejszej Biernackiego. Tam Leon zmarł w 1907 roku. Wiemy, że jego pogrzeb to był jeden z ostatnich pobytów Bolesława Prusa w Lublinie. Później był tutaj tylko raz, w 1910 roku i to był jego ostatni pobyt, czego efektem były bardzo ciekawe felietony w gazetach warszawskich opisujące podroż do Lublina.
W końcu nadszedł maj 1912 roku i nieoczekiwana śmierć pisarza spowodowana gwałtowną chorobą – influenzą, jak to miał zapisane w akcie zgonu. Czyli odszedł w wyniku powikłań po grypie. Prus chorował na serce, dlatego ten zgon nastąpił niespodziewanie, choć wydawało się, że już wychodzi z choroby. Ale pozostała po nim oczywiście literatura.
CZYTAJ: Spoczywają tu artyści, powstańcy, żołnierze. Malowniczy cmentarz na wzgórzu
Artykuł powstał na podstawie audycji Magdaleny Lipiec-Jaremek, „Podróże małe i duże – Zaduszki z Panem Prusem”
POSŁUCHAJ: Podróże małe i duże – Zaduszki z Prusem
Opr. LisA
Fot. Anna Lisiecka / wikpedia.org (Bolesław Prus)