Na terenie byłego niemieckiego, nazistowskiego obozu pracy w Budzyniu – dziś części Kraśnika – rozpoczynają się badania archeologiczne – poinformował Społeczny Opiekun Zabytków Powiatu Kraśnickiego dr Dominik Szulc.
To pierwsze w historii badania w tym miejscu, obejmą one obszar około 8 arów. Sam obóz funkcjonował od lata 1942 do lata 1944 roku, w ostatnim okresie jako podobóz obozu na Majdanku. Przebywający w Budzyniu więźniowie stanowili siłę roboczą dla przeniesionych tu niemieckich zakładów lotniczych. O funkcjonowaniu tego miejsca opowiada kierownik działu historii Państwowego Muzeum na Majdanku Wojciech Lenarczyk w rozmowie z Magdaleną Kowalską.
Budzyń to dziś niewielka część Kraśnika zlokalizowana między dzielnicami Fabryczną a Starą, tzw. Lubelską. To też miejsce, gdzie latem 1942 roku powstał obóz pracy przymusowej. Niemcy wybrali to miejsce nieprzypadkowo. Z jednej strony jeszcze przed II wojną światową polskie władze rozpoczęły w Budzyniu budowę zakładów zbrojeniowych, więc istniała tu odpowiednia infrastruktura, z drugiej to miejsce znajdowało się poza zasięgiem alianckiego lotnictwa, więc tutaj przeniesiono zakłady lotnicze Ernsta Heinkla, a nieopodal fabryki stworzono obóz pracy.
Co wiemy o tym miejscu? Jaka była jego historia?
– Mówiąc o Budzyniu, trzeba rozgraniczyć pomiędzy fabryką zlokalizowaną na terenie wcześniejszej fabryki amunicji (nad którą prace rozpoczęto w 1937 roku i nie zdążono jej tak naprawdę uruchomić do 1939 roku, do wybuchu walk) i obozem więźniarskim, który był właściwie zlokalizowany w dwóch miejscach. Pierwotnie był to kompleks baraków, położony ok. 3 km od fabryki. W ostatniej fazie okupacji niemieckiej więźniów przeniesiono bezpośrednio w pobliże fabryki. Początki działań Niemców skupionych wokół fabryki to jest lato 1942 roku, kiedy faktycznie kierownictwo zakładów Heinkla szukało nowej lokalizacji pod fabrykę, będącej poza zasięgiem lotnictwa alianckiego. Przedstawiciel Heinkla w Mielcu znalazł ciekawe z punktu widzenia Heinkla zabudowania dawnej fabryki militarnej w Budzyniu. Uznano, że jest to dobre miejsce pod fabrykę samolotów czy części do samolotów. Wobec tego w sierpniu 1942 roku została podpisana stosowna umowa. Przystąpiono do reorganizacji tych zakładów, jednocześnie do budowy zaplecza – chodzi o siłę roboczą – na potrzeby tej fabryki. Bo wiadomo, warstwę kierowniczą stanowić mieli Niemcy, fachowcy sprowadzeni z Rzeszy. Zakwaterowano ich na terenie osiedla mieszkaniowego, które zbudowano jeszcze przed wojną na potrzeby fabryki amunicji. Niemcy nazywali to „Siedlung”, czyli osiedle. Drugą warstwę robotników czy pracowników mieli stanowić Polacy, których znowu zakwaterowano w barakach w pobliżu fabryki. Trzecią grupę robotników czy pracowników Heinkla mieli stanowić Żydzi. Dla nich wybudowano baraki otoczone drutem kolczastym, odpowiednio zabezpieczonym. Niemcy nazywali to obozem więźniarskim – 3 km od samej fabryki.
CZYTAJ: Archeolodzy wkroczą na teren dawnego obozu pracy pod Kraśnikiem
Skąd pochodzili więźniowie żydowscy?
– W kolejności chronologicznej: ok. 200, może 300 polskich jeńców wojennych pochodzenia żydowskiego, których sprowadzono z Lublina i Końskowoli. To była stosunkowo nieduża grupa, ale ważna dla funkcjonowania obozu. Druga grupa to byli Żydzi miejscowi, a więc z Kraśnika i okolic, których wyłączono z deportacji do obozów śmierci, konkretnie do Bełżca, i zatrudniono w charakterze taniej siły roboczej. Kolejna duża grupa to Żydzi warszawscy, których deportowano do Budzynia. Wiosną 1943 roku, w ramach likwidacji getta warszawskiego, to była grupa ok. 900 osób. Oczywiście były też mniejsze grupy – Żydzi białoruscy, niemieccy, była grupa Żydów z Bełżyc, których deportowano wiosną 1943 roku z likwidowanego getta w Bełżycach.
Jakie były warunki bytowe więźniów, którzy byli w tym obozie pracy?
– Tak jak zwykle w obozach pracy dla Żydów, warunki były bardzo trudne. Chociaż zdecydowanie lepsze niż w obozach koncentracyjnych, nie mówiąc już o obozach zagłady. A więc trudne warunki mieszkaniowe, marne wyżywienie, oczywiście brutalne traktowanie. Ale ponieważ ci ludzie byli potrzebni do pracy, wobec tego stworzono im warunki, które dawały możliwość przetrwania. Warunki były bardzo trudne, wielu z nich przecież nie przetrwało pobytu w obozie, ale istniał cień możliwości przetrwania pobytu w obozie.
Powiedział pan, że ci ludzie byli potrzebni do pracy w niemieckich zakładach. Jakie znaczenie dla niemieckiego przemysłu miały te zakłady lotnicze i obóz pracy, z którego czerpano siłę roboczą do pracy w tych zakładach?
– Plany były szeroko zakrojone, ale nie zostały zrealizowane. Wiemy, że do wczesnej jesieni 1943 roku żadna produkcja nie została uruchomiona. Na przełomie 1943/44 roku można mówić o jakiejś produkcji w fabryce, natomiast ona odbiegała od tego, co Niemcy planowali. Trzeba pamiętać, że w tym czasie fabryka znalazła się w zasięgu lotnictwa radzieckiego, a więc sens utworzenia tej fabryki przestał istnieć i w lutym 1944 roku zaprzestano działalności produkcyjnej i przystąpiono do likwidacji fabryki lotniczej. Na terenie fabryki uruchomiono zakład naprawy sprzętu wojskowego, pancernego, samochodowego i do tej pracy skierowano zgromadzonych w obozie więźniarskim. Chronologicznie zbiega się to z przekazaniem administracji obozu koncentracyjnego w Lublinie. Bo początkowo władzą zwierzchnią dla obozu w Budzyniu był dowódca SS i policji w Lublinie – Globocnik. Od późnego lata 1943 roku planowano przekazanie obozu w gestię Majdanka, ale z różnych powodów to nie dokonało się jesienią 1943 roku. Chodzi głównie o operację Erntefest, kiedy większość obozów, które miały stać się podobozami Majdanka, przestało istnieć, bo zamordowano wszystkich więźniów. Oszczędzono więźniów Budzynia. Prawdopodobnie dlatego, że uchodzili za pracowników ważnego militarnie przedsiębiorstwa i dlatego, że lokalne władze SS musiały liczyć się ze stanowiskiem Heinkla. To jednak była firma, która realizowała centralne plany zbrojeniowe. Wobec tego oszczędzono tych ludzi, a do pomysłu przekazania Budzynia Majdankowi powrócono na początku 1944 roku. Przekazywanie obozu to nie punkt, tylko proces, który według mojej opinii – nie znamy dokładnej daty – zakończył się w połowie lutego 1944 roku. Czyli nowy komendant, nowi wartownicy. Ten proces przekazywania Budzynia Majdankowi zakończył się wraz z przeniesieniem obozu więźniarskiego w bezpośrednią bliskość fabryki.
W lutym 1944 roku miało też dojść do dużej egzekucji. W miejscu zbiorowej mogiły zaczynają się badania archeologiczne. Czy wiemy, kto i dlaczego został wtedy stracony?
– Egzekucji w Budzyniu było więcej. Ta mogiła czy ten masowy grób, o którym pani mówi, istniał według mojej wiedzy już od wiosny 1943 roku. Tam grzebano zmarłych i zamordowanych więźniów Budzynia. Jeśli chodzi o wspomnianą egzekucję, prawdopodobnie chodzi tutaj o spontaniczną próbę ucieczki więźniów obozu na wieść, że w Budzyniu stawiła się duża grupa funkcjonariuszy z Majdanka. Więźniowie Budzynia wiedzieli, że 3 i 4 listopada miała miejsce wielka egzekucja w obozach na terenie Lubelszczyzny. Byli przekonani, że także oni zostaną zamordowani, tylko z bliżej nieznanych im powodów, ich śmierć została odroczona. Przypuszczali, że tę egzekucję przeprowadzili funkcjonariusze z Majdanka. Uznali więc, że ci ludzie przyjechali po to, żeby ich zabić. Część z więźniów Budzynia podjęła się desperackiej próby ucieczki. Próbowali przedostać się przez ogrodzenie. Oczywiście zostali zastrzeleni i pochowani w grobie masowym – tam, gdzie spoczęły już ciała wielu ich towarzyszy niedoli. Ci ludzie nie znali przecież decyzji wokół obozu, które bezpośrednio dotyczyły ich losu. Nie wiedzieli, że dokonuje się proces przejmowania obozu przez administrację czy komendanturę KL Lublin. Paradoksalnie wraz z przejęciem obozu przez Majdanek sytuacja bytowa więźniów polepszyła się. Przeniesiono ich do baraków w pobliżu fabryki. Te baraki wcześniej zajmowali polscy robotnicy. Tam panowały lepsze warunki sanitarne, polepszyło się wyżywienie. Kontrola była ściślejsza, druty były naelektryzowane, ale faktem jest, że śmiertelność wśród więźniów zmalała. To pewien paradoks, że w momencie, kiedy Majdanek, który jest kojarzony z miejscem masowego zadawania śmierci, a jego funkcjonariusze mieli ogromne doświadczenie w mordowaniu więźniów, przybywając do Budzynia, przynoszą lepszą fazę w ich egzystencji, która dawała im realną perspektywę przetrwania okupacji.
Historycy szacują, że w tym obozie życie mogło stracić do 1000 więźniów. W pierwszym etapie prace archeologiczne będą polegały na badaniach magnetycznych, następnie wykonane zostaną odwierty geologiczne.
MaK / opr. WM
Fot. archiwum