Ukraiński żołnierz po leczeniu w Ukrainie trafił na rehabilitację do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Kardynała Wyszyńskiego w Lublinie. Miał złamanie żebra, złamanie kości ramiennej, a także obrażenia klatki piersiowej. Po ponad miesiącu codziennych ćwiczeń udało się częściowo odbudować sprawność jednej uszkodzonej ręki.
– Zostałem ranny w wyniku wybuchu miny – mówi Vitalij Szmarko z 113. Samodzielnej Brygady Obrony Terytorialnej Ukrainy. – Miałem ciężką ranę, ale nie straciłem przytomności. Od innych żołnierzy otrzymałem pierwszą pomoc medyczną, w międzyczasie sam wezwałem pojazd ewakuacyjny. Dopiero potem trafiłem do szpitala. Na początku przestałem czuć rękę, popatrzyłem na nią, a ona leżała obok. Myślałem, że ją straciłem. Potem spróbowałem poruszać palcami i wtedy zrozumiałem, że nie straciłem ręki, jednak nie mogłem wykonać większych ruchów. Straciłem ponad 60 procent sprawności kończyny.
W pierwszych minutach zapewne odczuwał pan duży ból?
– Akurat wtedy nie czułem bólu. Miałem uszkodzone nerwy, dlatego bólu nie było. Doszła także adrenalina, więc nie czułem praktycznie niczego. Nawet nie zgadzałem się na leki przeciwbólowe, nie potrzebowałem ich – odpowiada Vitalij Szmarko. – Najpierw byłem w szpitalu w Kijowie, tam mnie obejrzał lekarz. Nie zalecił zrobienia operacji. Postanowiłem więc wyjechać do Polski. Wolontariusze pomogli mi z przyjazdem, pomogli także znaleźć tu szpital. Lekarze obejrzeli mnie i zaproponowali rehabilitację. Dzięki nim teraz się czuję dobrze, nie czuję bólu. Mogę już poruszać ręką.
Na czym polegała rehabilitacja?
– Traktowali mnie bardzo dobrze. Podczas rehabilitacji chodziłem na masaże, na specjalne zabiegi stymulujące mięśnie. W rehabilitacji chodziło głównie o ćwiczenia fizyczne. Rehabilitanci mówili mi co mam robić, czasem sam wymyślałem sobie ćwiczenia – mówi Vitalij Szmarko.
Jaka była sprawność ręki, gdy trafił pan do szpitala?
– Ręką nie mogłem nawet kurtki zapiąć. Po rehabilitacji jest o wiele lepiej, mam wrażenie, że wszystko co lekarze mogli zrobić – zrobili. Reszta zależy tylko ode mnie – stwierdza ukraiński żołnierz.
Czy ma pan teraz uczucie, że nie warto było iść na front?
– Nie myślę tak. Gdybym mógł, teraz wróciłbym na front. Kiedy jeszcze byłem w Zaporożu, czekałem na autobus, przyjechali żołnierze na obiad – widać było, że są z pierwszej linii frontu. Czułem wstyd, że jestem w cywilnej odzieży – mówi Vitalij Szmarko.
Z czego wynika chęć powrotu na front? Wiele osób przecież stara się raczej unikać tego miejsca.
– Nie wiem, chyba mam to w krwi. Oczywiście, jest strach, ale mogłem go kontrolować – stwierdza Vitalij Szmarko. – Najgorzej jest, kiedy na wojnie pojawia się paniczny strach. U nas były takie osoby. Staraliśmy się je wspierać, czasem przerzucaliśmy na inne pozycje, gdzie było lżej. Później już czułem tylko strach o swoją rodzinę; martwiłem się co będzie z nią, jeśli zginę. Martwiłem się o córkę. Strasznie przeżyła moją ranę. Kiedy przyjechałem, wpadła w histerię. Nie wiedziała, co robić. Ale my wiemy, dlaczego to robimy – tłumaczy Vitalij Szmarko.
Co było najcięższe w całej sytuacji: ranni żołnierze, zniszczone budynki czy zmasowane ataki?
– Zrujnowane budynki można odbudować, a życia rodziców, dzieci, ojców nie da się przywrócić. Najgorsze jest, kiedy widzisz, że obok ciebie giną ludzie. Dziś jeszcze piliście razem herbatę albo paliliście tego samego papierosa, a za godzinę tej osoby może już nie być. Ale każdy z nas wiedział, gdzie idzie i jak to się może skończyć. Każdy był przygotowany – ktoś bardziej, ktoś mniej. Jest dużo osób jest, które walczyły od 2014 roku. A młodzi którzy przyszli i którzy nigdy wcześniej nie trzymali broni w rękach, nauczyli się walczyć. Wszyscy wiedzą, czego bronią.
Witalij Szmarko został ranny w obwodzie zaporoskim. Do szpitala pierwszy raz trafił we wrześniu 2022 roku. Natomiast w listopadzie już zaczął rehabilitację w Lublinie.
Jak przekazał, cała jego rodzina jest bardzo wdzięczna lekarzom i rehabilitantom Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Kardynała Wyszyńskiego w Lublinie.
InYa / opr. ToMa
Fot. Inna Yasnitska