To zabawne, że jeszcze nie tak dawno temat taki jak koncert Rhapsody of Fire w Lublinie wydawał się pozostawać w sferze fantasy i brzmiał co najwyżej niedorzecznie. 18 kwietnia 2023 roku ziściło się jednak marzenie wszystkich domorosłych, lubelskich rycerzy, którzy potajemnie władali w zaciszu swego pokoju własnoręcznie wyciętym z tektury Excaliburem w rytm puszczanych z wysłużonych kaset magnetofonowych „Emerald Sword” czy „Holy Thunderforce”.
Rhapsody, a w zasadzie Rhapsody of Fire, faktycznie zajechało do Lublina w ramach „Glory For Salvation Tour 2023”. Olbrzymi Nightliner którym zespół przyjechał na Obrońców Pokoju 2, przez dobrą godzinę paraliżował nocny ruch na ulicy, ku uciesze nielicznych, acz wstrząśniętych rzeczonym obrazkiem gapiów.
Alex Staropoli, głównodowodzący legendarnej, włoskiej formacji, przez cały następny dzień przechadzał się niespiesznie korytarzami Radia Lublin, podziwiając plakaty, wystawy fotografii oraz chłonąc atmosferę zbliżającego się koncertu. Kilka minut po przepysznym, tradycyjnym, polskim obiedzie, przystał na moją propozycję krótkiego wywiadu. „Jasne, zróbmy to, ale proszę, za 20-30 minut, ok? Niech to pyszne jedzonko się jeszcze ułoży„- zażartował sympatyczny muzyk. Umówione 30 minut później, siedzieliśmy już w przytulnych wnętrzach studia A3 gawędząc tak o historii jak i teraźniejszości, wzlotach i upadkach formacji z Triestu. Uwierzcie mi – moje metalowe serducho łomotało w tym momencie z całych sił, bo oto właśnie, ziszczał się sen nastoletniego mnie, fana Rhapsody który tak jak koledzy, z tekturowym Excaliburem w ręku marzył, aby kiedykolwiek uścisnąć rękę twórcom tak epickich dzieł jak „Legendary Tales”, „Symphony of Enchanted Lands” czy „Dawn of Victory”. Poniżej zapis mojej rozmowy z Alexem, tak w wersji audio (po Polsku, z nałożonym tłumaczeniem, oraz w oryginale, po angielsku) jak i w wersji do poczytania.
Wersja PL:
Wersja ENG:
Radio Lublin: Alex, dziękuję że zgodziłeś się na tę rozmowę. Na początek chciałem zapytać Cię o to, czy pamiętasz jeszcze ten czas, kiedy dopiero kształtowała się Twoja muzyczna droga? Czy był taki moment na linii czasu w którym zadecydowałeś, że zespół w którym jesteś będzie grał muzykę epicką, z symfonicznym rozmachem?
Alex Staropoli: Tak, cóż, to był czas kiedy Luca (Turilli, ówczesny gitarzysta Rhapsody – przyp. red.) i ja byliśmy totalnie zafascynowani filmowymi soundtrackami oraz stylistyką fantasy. Już sam ten fakt sprawiał że mieliśmy masę energii, masę pomysłów, zwłaszcza kiedy chcesz robić muzykę wielką, z rozmachem, pompatyczną, a do tego użyć heavy metalu jako swego rodzaju platformy do budowy czegoś bardziej złożonego. Zawsze było trochę tak, że kiedy oglądaliśmy Conana Barbarzyńcę czy Władcę Pierścieni, chcieliśmy przenieść ten klimat do muzyki którą robimy. Ta idea, ten pomysł był powodem który sprawił że to wszystko było możliwe. Pragnienie tworzenia było dla nas siłą żeby to zrobić.
RL: Czy mieliście już wtedy przeczucie, że Wasza muzyka stanie się pewnym wzorcem, zainspiruje kolejne pokolenia?
AS: Nigdy nie myśleliśmy w ten sposób, naprawdę nigdy. Zawsze byliśmy skoncentrowani na tym co chcemy zrobić, na naszej idei. Wiesz, byliśmy zespołem z Włoch, z praktycznie zerowymi szansami na to żeby cokolwiek znaczyć na mapie świata. Ale pomysł który mieliśmy, wierzyliśmy że może on konkurować z każdą kapelą którą w tym czasie lubiliśmy, mówię tu chociażby o Blind Guardian, Manowar, Yngwie Malmsteenie, Helloween i tak dalej, wiele, wiele kapel które były naprawdę dla nas wspaniałe w tamtym czasie. Nasza idea zakładała wypracowanie własnego brzmienia, własnej tożsamości i dorównanie poziomem tym kapelom które uwielbialiśmy. A potem mówiliśmy: tak, jasne, jesteśmy Włochami, więc kogo to w ogóle obchodzi? Ale wiedzieliśmy że patent jest dobry i kiedy wylądowaliśmy po raz pierwszy w studiu a nasze pomysły zaczęły nabierać realnych kształtów, usłyszeliśmy TO brzmienie: bębny, bas, gitary i tak dalej… Kiedy byliśmy w studiu mieliśmy wszystko, nie zaczynaliśmy dopiero eksperymentować, wszystko było przygotowane w najmniejszych szczegółach: brzmienia, aranżacje, orkiestracje, wszystkie pomysły były gotowe. Już 6 lat wcześniej mieliśmy gotowe numery które potem skończyły na płytach “Legendary Tales” i “Symphony of Enchanted Lands”, więc była masa materiału który mogliśmy wykorzystać. Fakt że te utwory okazały się inspiracją dla przyszłych pokoleń był dla nas swego rodzaju niespodzianką, rzeczą wręcz nieoczekiwaną.
RL: Jakby nie patrzeć, Rhapsody czy później Rhapsody of Fire wyrosło na lidera nowego nurtu, zwanego Europejskim Power Metalem czy w skrócie Euro Powerem. Jestem pewien że wiedzieliście o tym, że oto właśnie stoicie na czele swego rodzaju “ruchu”?
AS: Tak. To stało się w okolicach 1999 roku, kiedy wydaliśmy “Symphony Of Enchanted Lands”, nagrany z orkiestrą i chórem. Jasne, wiem że już w latach 70-tych powstawały rockowe albumy nagrywane z towarzyszeniem orkiestry, ale nigdy nie było to robione z konkretną intencją aby zabrzmieć w pewien określony sposób. Dobra, wiem że dla przykładu Led Zeppelin używali w swoich nagraniach fletu, ale to co zrobiliśmy my było kompletnie inne: pojawiły się elementy muzyki barokowej, muzyka instrumentalna, kwartet smyczkowy, zaangażowaliśmy dużą orkiestrę i wieloosobowy chór. Kształt jaki chcieliśmy nadać naszej muzyce, miał mieć zdecydowanie wymiar filmowy, to miał być filmowy soundtrack. Im więcej komponowaliśmy, tym mocniej w ten klimat wsiąkaliśmy – słychać to na drugiej części “Symphony Of Enchanted Lands” albo na “Triumph and Agony” gdzie pracowaliśmy z Christopherem Lee, który przecież miał prawdziwe, mocne koneksje ze światem filmu. Ale powiem Ci że dziś jedna rzecz mnie wkurza jeśli chodzi o młode zespoły – te wszystkie wspaniałe, fantastyczne nazwy które nie mają zbyt wielkiego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Po dziś dzień są zespoły które nazywają się dla przykładu Symphonica albo Orchestra-coś tam a potem włączasz ich muzykę i okazuje się że jedyne co pozostaje to swego rodzaju patos. Rhapsody of Fire natomiast zawsze chce robić najlepszą muzykę na jaką nas stać i naprawdę pracuję ciężko każdego dnia aby ta muzyka była zawsze w zgodzie z tym co zrobiliśmy w przeszłości ale zmierzała zarazem ku przyszłości. Czasem to irytujące że wiele młodych zespołów które mają elementy symfoniczne w swojej muzyce anonsuje to tak, jakby to była jakaś wielka innowacja. Ale obaj wiemy że to nie prawda.
RL: Alex zastanawiam się jak to jest z Twoimi inspiracjami. Rhapsody of Fire łączy muzykę klasyczną z metalem. Który z tych nurtów jest dla Ciebie bardziej inspirujący?
AS: Tak naprawdę to obydwa te gatunki. To też leży w moim interesie. Tak, gramy heavy metal, ale sposób komponowania zawsze był oparty na dźwiękach orkiestrowych, od samego początku. Nigdy nie było tak że najpierw komponowałem heavy metalową piosenkę a potem dodawałem do niej elementy orkiestrowe. Każdy utwór zaczyna się od pewnej idei, od elementów które się ze sobą łączą. Jasne, są zespoły które najpierw piszą metalową piosenkę a potem wzbogacają ją o orkiestrowe elementy, ale ja zwykle zaczynam od zera, wykorzystuję jakieś klasyczne tematy, jak przy pisaniu soundtracku, choć zdaję sobie sprawę że gram w heavy metalowym zespole. Ale jest to coś co robię od wielu, wielu lat, więc dla mnie jest to na swój sposób naturalne. To nie jest tak łatwo zrozumieć i wytłumaczyć, ale tak mniej więcej wygląda mój punkt widzenia.
RL: W utworach Rhapsody a później Rhapsody of Fire prócz oczywistych dźwięków symfonicznych, sporo też elementów folkowych. Jak myślisz, dlaczego folk tak świetnie uzupełnia Waszą muzykę?
AS: Nie wiem, wydaje mi się że jest to po prostu bardzo blisko świata fantasy. Jeśli posłuchasz sobie soundtracku do “Lord of the Rings”, zwłaszcza do pierwszej części która została wydana, to masz tam momenty dramatyczne, ale też tą folkową muzykę, na kształt ludowej muzyki z Shire, są skrzypce, tamburyny i tak dalej. Jest to muzyka dość popularna w tym środowisku, więc jej użycie jest sensowne w obliczu do tego do czego się odnosi. W zasadzie nie znam konkretnej odpowiedzi ‘dlaczego’, ale jest to niewątpliwe część tej całej otoczki świata fantasy.
RL: Tak swoją drogą, wielu muzyków mówi że elementy folkowe są dość naturalną częścią wielu z nurtów nowoczesnej muzyki rozrywkowej…
AS: No tak, też wydaje mi się że jest to w pewien sposób ze sobą połączone. Kiedy weźmiesz do ręki gitarę klasyczną czy akustyczną, zaprosisz do śpiewania dziewczynę a do tego ktoś zagra Ci na flecie, dzieje się magia, bo wciąż możesz do tego dodać elektryczną gitarę. Wiesz, zanim powstał heavy metal było przecież wiele różnej muzyki: muzyka średniowieczna, muzyka celtycka, muzyka irlandzka – sam czerpię z tych stylistyk dużą inspirację bo łączą się w naprawdę wspaniały sposób.
RL: Alex, Twój zespół istnieje już grubo ponad 20 lat, a w Waszej dyskografii roi się od wielu wspaniałych płyt. Pokusiłbyś się o porównanie ostatniej z nich, czyli “Glory of Salvation” z najbardziej popularną, czyli “Symphony of Enchanted Lands”?
AS: O nie, nie sądzę aby udało się to w jakiś sposób porównać. Każdy album to swego rodzaju produkt i mówi sam za siebie. “Legendary Tales” rozpoczęło sagę, “Symphony of Enchanted Lands” rozwinęło ten temat, “Dawn Of Victory” było bardziej metalowe, więc każdy album jest na swój sposób specjalny. Muszę jednak przyznać że kiedy wokalistą został Giacomo Voli, otworzyliśmy nowy rozdział. Od “The Eight Mountain” do “Glory Of Salvation” możemy zaobserwować swego rodzaju naturalny rozwój zespołu. Nowy album nad którym obecnie pracuję będzie na podobnym poziomie, choć wydaje mi się że będzie też nieco bardziej metalowy. Wracając jednak do Twojego pytania, naprawdę ciężko porównać stare albumy z nowymi. Dla przykładu na “Glory Of Salvation” nie znajdziesz zbyt wielu elementów barokowych, jak na “The Eight Mountain”, gdzie mamy chociażby “The White Wizard” który jest bardziej folkowy. To wszystko zależy, od partii gitarowych, od riffów – ten nowy materiał będzie zdecydowanie bardziej metalowy, na pewno, wszystko zmierza w tym kierunku.
RL: Wspomniałeś o Giacomo Volim, który jakby nie patrzeć podjął się bardzo trudnej misji zastąpienia za mikrofonem Fabio Lione, który ma przecież kawał głosu.
AS: Misja zaczęła się wiele lat temu. Wiesz, na początku został oczywiście ostrzeżony że będzie musiał zastąpić naprawdę dobrego wokalistę. Opowiem Ci historię jak na niego wpadłem. Oglądałem pewnego razu telewizję i skakałem po kanałach. I wtedy zobaczyłem gościa jak śpiewa. Zapytałem: “co to jest za program?” i okazało się że był to “The Voice Of Italy”. Stwierdziłem wtedy że facet jest świetny. Co prawda wtedy Fabio wciąż był w zespole, ale zawsze rozglądałem się za solidnymi wokalistami do chóru. Więc skontaktowałem się z facetem. Ten powiedział że to super, że ma też wielu zdolnych studentów z których może zbudować chór. Przyjechał do nas do studio w Trieście, gdzie nagrywaliśmy album “Into The Legend” i nagraliśmy wtedy naprawdę sporo partii chóru, pamiętam że sam nagrał wtedy naprawdę dużo ścieżek. Po jakimś czasie, kiedy z zespołu odszedł Fabio, od razu zapytałem Giacomo czy nie zechciałby spróbować zostać członkiem zespołu. Zaakceptował moją ofertę i nagraliśmy wtedy “Legendary Years” i od tego zaczęliśmy. I tak to właśnie było, pracujemy razem od jakichś 7 lat. Oczywiście jestem bardzo dumny z naszej przeszłości, z tej historycznej części, bardzo ją lubię i szanuję, ale teraz mamy już inne czasy.
Fot. Autor z zespołem Rhapsody of Fire
RL: W Waszej aktualnej setliście koncertowej nie brak starych numerów, ale nie jest też tak że skupiacie się jedynie na hiciorach, odcinając kupony, bo jednak gracie też sporo nowych kawałków…
AS: Cóż, wiele zainwestowaliśmy w nowe piosenki i nową produkcję, ale prawda jest też taka że to wszystko jest zależne od tego ile mamy czasu na scenie. Normalnie, na poprzedniej trasie graliśmy seta na jakieś 2 godziny. Jeśli grasz 2 godziny, możesz wrzucić do seta naprawdę sporo kawałków z przeszłości. Na tej trasie gramy jakieś półtorej godziny, więc siłą rzeczy mamy ograniczony czas na to co jesteśmy w stanie zagrać. Więc to prawda że gramy teraz nieco mniej “historycznych” utworów. Niemniej jednak świetnie jest zobaczyć reakcję publiczności kiedy gramy nowe kawałki na początku naszego seta, pierwsze 3 numery to kawałki z nowej płyty a fani i tak je znają i tak je z nami śpiewają, tak samo jak kawałki z przeszłości – to naprawdę świetne uczucie i dobry znak, dający nam naprawdę dużo motywacji. Staramy się jednak być fair i tak ułożyć stare kawałki z nowymi żeby grały obok siebie. Myślę że fani rozumieją nas i wiedzą że nie robimy tego ze względu na jakąś modę czy coś, ale robimy to bo to po prostu kochamy.
RL: Alex, gracie dzisiaj w nietypowym miejscu, bo jest to radiowe studio. Założę się, że nie zdarza się to Wam często?
AS: Bywałem w takich miejscach parę razy w przeszłości, ale faktem jest że to bardzo unikalne środowisko, przede wszystkim dlatego że dźwięk tutaj jest bardzo suchy i bardzo czysty i muszę przyznać że to jest naprawdę fantastyczne! To czyni całą naszą pracę łatwiejszą – tak dla zespołu jak dla dźwiękowca. Muszę przyznać że cały dzisiejszy dzień przebiega naprawdę wspaniale, przywitaliście nas tu bardzo życzliwie, sala jest kapitalna, scena jest świetna i na pewno jest to jeden z najlepszych obiektów w jakich ostatnio grałem, naprawdę!
RL: Mam nadzieję że nie mówisz tak tylko dlatego, że akurat ze mną rozmawiasz?
AS: Zobaczysz, fani przyjdą dzisiaj i usłyszą jak świetny jest dźwięk! W końcu to radiowa sala! Ostatni raz byłem w podobnym miejscu w Sofii, w Bułgarii, było naprawdę bardzo podobnie jak tutaj. Założę się że robicie tu również sesje nagraniowe – to miejsce jest najlepszym jakie możesz sobie wymarzyć, naprawdę! Pozostaje mi podziękować osobie która wymyśliła sobie nasz koncert w tym miejscu, to naprawdę świetna rzecz. Jeśli moglibyśmy grać w takim miejscu każdego wieczora, to by dopiero było życie!
Rozmawiał: Marcin Puszka
Zdjęcia: Kinga Hendzel