Ile prawdziwego miodu jest w miodzie kupowanym przez konsumentów i co zabija rodziny pszczele – między innymi o tych tematach rozmawiają w Puławach uczestnicy 60. Naukowej Konferencji Pszczelarskiej.
Zjawisko fałszowania miodu
– Zagrożeniem, które coraz bardziej wkracza do branży pszczelarskiej, jest fałszowanie miodu – zaznacza Zbigniew Kołtowski z Zakładu Pszczelnictwa Instytutu Ogrodnictwa w Puławach. – Generalnie chodzi o to, że wraz z zastosowaniem syropów do podkarmiania rodzin pszczelich na zimę, co niektórych pokusiło, żeby mieć wyższą wydajność miodu z jednej rodziny pszczelej. Podkarmiają w trakcie sezonu i pozyskują zmieszany naturalny miód z miodem wytworzonym przez pszczoły z syropów. Można powiedzieć, że jest to prawie miód, ale nie do końca. To jest praktyka absolutnie naganna. W związku z tym nasilone są działania w kierunku analiz fizykochemicznych, jest nawet wykorzystywany rezonans magnetyczny do badania zafałszowań miodu.
Na co powinniśmy zwrócić uwagę jako konsumenci?
– Najlepiej jest kupować miód u pszczelarza, u producenta bezpośrednio – radzi Zbigniew Kołtowski. – Wtedy wiemy, kto go wyprodukował. Jeżeli mamy jakieś wątpliwości, możemy złożyć reklamację. Jeżeli okaże się, że coś jest nie tak z tym miodem, to oczywiście możemy również monitorować tę sprawę i zwracać uwagę pszczelarzowi albo już po prostu do niego nie wrócić.
CZYTAJ: Rusza bezpłatna sterylizacja kotów wolno żyjących
– Dla pszczelarzy obecnie głównym problemem jest zalegający miód w magazynach i spadek ceny hurtowej – mówi pszczelarz z Dolnego Śląska, Wojciech Kołodyński. – Trzeba przyznać, że cena hurtowa pod koniec tamtego roku wynosiła ok. 18 zł, dzisiaj mamy 12 zł za kilogram. To są ceny troszeczkę nie do przyjęcia dla zawodowców, którzy mają po 1-2 tysiące rodzin pszczelich. Zauważamy też tendencję spadku poziomu sprzedaży miodu u klientów detalicznych. Myślę, że Polak dzisiaj ogląda 2 razy złotówkę, oszczędzając na sobie, przez co my zostajemy z miodem w swoich gospodarstwach.
Pandemia a branża pszczelarska
– To między innymi skutek pandemii – wyjaśnia prezes Polskiego Stowarzyszenia Hodowców Matek Pszczelich Przemysław Szeliga. – Przez 2 lata pandemii przyzwyczailiśmy się do bardzo dużego popytu na miód. W momencie, kiedy rozpoczęła się pandemia, ludzie zaczęli spożywać więcej miodu. Potem nastąpiło takie trochę tąpnięcie. Nam podniosły się koszty, więc ten miód musi być troszeczkę droższy. Aczkolwiek nie jest wystarczająco drogi. Ta podwyżka nie zrekompensowała naszych kosztów. Z drugiej strony miód nie jest towarem pierwszej potrzeby.
CZYTAJ: Sokola saga trwa. W lubelskim gnieździe jest już drugie jajo [ZDJĘCIA]
– Nieustającym wyzwaniem są także choroby pszczół – podkreśla prof. Paweł Chorbiński z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. – W ostatnich latach jest problem, który powtarza się z różnym nasileniem. Natomiast nie mamy też zbyt wielkich możliwości, żeby na dzień dzisiejszy się temu przeciwstawić. Wynika to choćby z tego, że niektóre choroby są bardzo rozpowszechnione. W przypadku warrozy czy nosemozy jest to prewalencja praktycznie na poziome 100 procent. Wszystkie te choroby są dzisiaj wywoływane przez patogeny, które zostały zaimportowane z Azji. To nie są rodzime gatunki. To też jest na ponad 50-procentowym poziomie występowania wśród rodzin pszczelich. Jeżeli dojdzie do jakiejś dodatkowej sytuacji głodu czy dotyczącej klimatu, to wtedy następuje znaczący ubytek rodzin pszczelich. Czasami pszczelarze mają duże straty, sięgające ponad połowę stanu rodzin w ich pasiekach.
Pocieszające jest to, że mimo bardzo często zmieniającej się pogody na przełomie roku, pszczoły generalnie przezimowały ten okres dobrze i na razie pszczelarze nie zgłaszają dużych ubytków.
W dwudniowej konferencji bierze udział około dwustu naukowców i praktyków z całej Polski. Prelekcje trwają w Państwowym Instytucie Weterynaryjnym w Puławach.
ŁuG / opr. WM
Fot. pexels.com