Jest to komiks niemy, zatem nie będzie problemem jeśli przeczytam jedyne ujęte w nim teksty, poza stronami redakcyjnymi (gorzej byłoby milczeć o komiksie bogatym w słowa). Tył okładki głosi: „W krwawych górach, byłem tylko pasterzem. O zemsto, prowadź moje kroki, pewnego dnia zostanę królem”. Zaś na froncie i grzbiecie widnieje tytuł, który brzmi Długi żywot (wyd. timof comics). Zapowiada się zatem wielostronicowy komiks o zemście pasterza, który zaznawszy rodzinnej tragedii postanawia wyciąć w pień cały świat, aż wreszcie dokonać żywota.
I to się zgadza, po części. Ale okazuje się, że gwarantem dość świeżego podejścia do tego oklepanego tematu jest znajdujące się również na okładce i grzbiecie imię i nazwisko autora. Stanislas Mousse postanowił ubrać swój album w niezwykłe szaty – oto bowiem akcję obserwujemy na całostronicowych kadrach, a kadry te są naprawdę dopracowane w szczegół. Artysta korzystając z szerokiego planu pokazuje nam pełny obraz sytuacji – na większości plansz nie ma zbliżeń, jest tylko główny bohater, malutki jak wszyscy inni, zagubiony wśród nich lub też dominujący nad nimi. Czasem trudno go odnaleźć, choć rysownik zadbał o jego charakterystyczny wygląd, więc ostatecznie ta zabawa w „gdzie jest Wally?” staje się autentycznie satysfakcjonująca. Mnóstwo w tym komiksie plansz bitewnych – patrząc na nie czułem się jakbym grał w Warcrafta 2, ale bez możliwości zaznaczenia ludzików. Ale nieważne – autor zaznaczał je sam, wedle własnej wizji, ciągnąć tę fabułę za mnie aż do finału, dość pięknego i w pewnym sensie stanowiącego pętlę tej historii.
Metoda niema wykorzystana w Długim żywocie jest tu niezwykle komunikatywna – zwykle mam problem z tym rodzajem komiksów, ponieważ uważam, że bez udziału słów niezwykle trudno jest stworzyć właśnie komunikatywną historię. Stanislas Mousse pokazał, że można przemówić i do tak problematycznego czytelnika jak ja. Choć bogate w detale, te rysunki są proste i stworzone według jeszcze prostszych patentów – dużo małych ludków, sporo kreskowania, kropki, wzorki. Niby przepych, ale właśnie poprzez wspomniany przeze mnie wcześniej szerszy plan wszystkie te plansze wyglądają jak rysunki naskalne zebrane w edycję zbiorczą – po uprzednim skartonizowaniu i wyeksponowaniu groteski.
Ważne jest też to, że można ten komiks przeczytać na przykład dwa razy – najpierw śledząc wzrokiem głównego bohatera, który rzeczywiście często gubi się w mętliku tych stworków, lasów, krzewów, mórz i osad. Następnie warto zdjąć tego hipka z celownika i przyjrzeć się temu, co jest dokoła – nie powiem, czy drugi plan dopowiada pierwszy. Może dopowiada, może nie, a może nawet nie o to tu chodzi. Chodzi za to o fakt, że jest to naprawdę pięknie zbudowane i sprawia, że wpatrujemy się w jakieś dwieście obrazów. Obrazów, które łączą się tematycznie. O, przepraszam, nie 200 – pewną ilość plansz autor przeznaczył na nieco bardziej umowne przedstawienie sytuacji i komunikatywność nie zmąconą otaczającym meritum detalem. To także bardzo udany zabieg, wzmacniający wydźwięk tej solidnej publikacji.
Polski edytor chce wydać dwa kolejne tytułu autora, uzależniając jednak tę decyzję od popularności Długiego żywota. Kibicuję!
Fot. PrzeG