50 lat temu, 9 stycznia 1973 r. w warszawskim kinie „Moskwa” obyła się uroczysta premiera filmu „Wesele” w reż. Andrzeja Wajdy. „Film pokazał wszystko to, czego nie mógł pokazać teatr” – mówił operator Witold Sobociński.
Dramat napisany przez Stanisława Wyspiańskiego od lat fascynuje polskich reżyserów. Jeszcze przed odzyskaniem niepodległości, na teatralne deski „Wesele” przenosili m.in. Aleksander Zelwerowicz i Juliusz Osterwa, a w międzywojniu Ludwik Solski. Po 1945 r. reżyserowany przez Jana Świderskiego dramat wystawiono z okazji otwarcia Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie (1955). „Wesele” w Teatrze Powszechnym reżyserował Adam Hanuszkiewicz.
To jeden z najważniejszych i najbardziej znanych polskich dramat
Jeden z najważniejszych i najbardziej znanych polskich dramatów od lat fascynował również Andrzeja Wajdę. Pierwszy raz wystawił go w 1963 r. na deskach krakowskiego Starego Teatru. Nie był jednak zadowolony z rezultatu. Krytycy zarzucali Wajdzie, że usunął z tekstu całą magię. Nic z wielkiej, półgrafomańskiej, urzekającej poezji „Wesela”. – Nic z magii tekstu. To jest cena, jaką Wajda płaci za radykalność i odkrywczość swojej interpretacji – pisał krytyk Jan Paweł Gawlik.
Z teatralnych desek na ekran filmowy
Wajda po niezbyt udanym spektaklu zaczął myśleć o przeniesieniu akcji dramatu z teatralnych desek na ekran filmowy. Do tego bez wątpienia trudnego zadania zaangażował Andrzeja Kijowskiego, który podjął się pracy nad scenariuszem.
Przed Wajdą, jak przed każdym reżyserem adaptującym dramat sceniczny na ekran, stanąć musiało pytanie: jak, nie naruszając „Wesela”, przełamać w nim jednak teatr, teatralne jedności, teatralne podziały na akty i sceny, teatralną umowność, której film nie znosi? Zadanie to przy „Weselu” o tyle jest trudniejsze, że bohaterowie mówią tu wierszem i gdyby tak nie mówili, byłaby to obraza wszystkiego, co z tego dramatu wryło się w pamięć współczesnych – napisał na łamach „Miesięcznika Literackiego” Krzysztof Teodor Toeplitz.
Wajda uważał, że kluczem do sukcesu będzie wierność oryginałowi, pomimo to zdecydował się na pewien zabieg – przeniósł mianowicie akcję do izby tanecznej, by toczyła się wśród tłumu tańczących gości. Jak wiadomo, Wyspiański ulokował akcję w pomieszczeniu obok miejsca, w którym toczyło się wesele. Zabieg reżysera nadał akcji więcej dynamizmu.
Łapicki, Pszoniak, Pieczka czy Komorowska. Wajda do współpracy zaprosił czołówkę polskich aktorów. W rolach państwa młodych – Daniel Olbrychski i Ewa Ziętek.
Reżyser zaprosił do współpracy czołówkę polskich aktorów, m.in. Andrzeja Łapickiego (Poeta), Wojciecha Pszoniaka (Dziennikarz, Stańczyk), Franciszka Pieczkę (Błażej Czepiec), Maję Komorowską (Rachela), Marka Walczewskiego (Gospodarz), Marka Perepeczkę (Jasiek), Olgierda Łukaszewicza (Widmo), Emilię Krakowską (Marysia), Mieczysława Voita (Żyd) , Hannę Skarżankę (Klimina), Mieczysława Stoora (Wojtek) i Mieczysława Czechowicza (Ksiądz). Chochołem został Czesław Niemen. W rolach państwa młodych – Daniel Olbrychski i Ewa Ziętek.
– Byłem jednym z największych przeciwników pomysłu ekranizacji „Wesela”. Mówiłem Andrzejowi: Jak chcesz, to rób, jak chcesz, to ci zagram, ale to jest błąd. Wiersz w kinie. Przecież to jest napisane dla teatru. Potkniesz się, a my razem z tobą – powiedział Daniel Olbrychski, cytowany w książce „Wajda. Kronika wypadków filmowych” Bartosza Michalaka.
Olbrychski wcielał się wówczas w postać Kmicica w „Potopie” Jerzego Hoffmana. Był mocno zapracowany, co skutkowało brakiem snu. – Gdy tylko przyjeżdżałem na plan „Wesela”, kładli mnie do łóżka, bym przespał, chociaż trzy kwadranse. Pewnego razu budzę się raptem i widzę, że leży koło mnie wspaniała dziewczyna – w wieńcach i koralach. Domyśliłem się, że to moja filmowa żona. Obudziliśmy się tak, patrząc na siebie. Wówczas Andrzej Wajda zwrócił się do nas: – O, takie właśnie zdumienie, że jesteśmy razem w łóżku, nieoczekiwanie, mi zagrajcie! – opowiadał aktor.
Filmowa panna młoda, studentka warszawskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, miała niespełna dziewiętnaście lat i dopiero stawiała pierwsze kroki przed kamerą. – Pamiętam, że pomyślałam, jak niezwykłe jest życie. Pół roku wcześniej kochałam się w Danielu Olbrychskim. I nagle, po pół roku, leżałam z nim w łóżku. Co prawda w łóżku filmowym, ale zawsze – wspomniała Ewa Ziętek w wypowiedzi cytowanej przez Encyklopedię Teatru Polskiego.
Do pracy operatorskiej reżyser zaangażował Witolda Sobocińskiego, z którym miał już okazję współpracować przy filmie „Wszystko jest na sprzedaż” (1969). Wajda wiedział, że Sobociński potrafi w wysublimowany sposób malować swoje kadry. Malarstwo było tu słowem kluczem i nawiązaniem do obrazów Wyspiańskiego. Sam Wajda także był malarzem i czerpał z niego inspiracje.
– Bardzo długo przygotowywałem się do tego filmu. […] Zrezygnowaliśmy z osadzenia filmu w podkrakowskiej wsi. Wybraliśmy pejzaż mazowiecki, bardziej secesyjny, nadający filmowi bardziej uniwersalną wymowę – powiedział Sobociński w książce Michalaka.
– To była niezwykła praca. Twórczość zaczynała się już na etapie charakteryzacji, na fotelu przed lustrem. Szukaliśmy twarzy, sprawdzaliśmy, co ta twarz wytrzyma, co jeszcze można z nią zrobić – wspominała Maja Komorowska w rozmowie z Barbarą Osterloff.
Premiera w warszawskim kinie Moskwa i uznanie krytyków
Premiera odbyła się 9 stycznia 1973 r. w warszawskim kinie „Moskwa”. Goście dostali zaproszenia, wzorowane na prawdziwych zaproszeniach, jakie młodzi wysyłają gościom weselnym. Co ciekawe, dzień wcześniej przeniesiony na ekrany dramat Wyspiańskiego, miał prapremierę w krakowskim Teatrze Słowackiego – tym samym, w którym 72 lata temu miała miejsce teatralna premiera „Wesela”.
Tym razem, w odróżnieniu od przedstawienia z 1963 r., praca Wajdy spotkała się z przychylną oceną recenzentów. – Myślę, że klucz do filmowego sukcesu „Wesela” leży tu: Wajda, ewokując całą jego „arcypolskość”, z wielką siłą uwydatnił rygory tej sztuki, konkretność i bogactwo postaci, precyzję dramaturgicznych szwów, wspaniały rytm rozwijających się sytuacji. Słowem, wydobył z Wyspiańskiego doskonałą konstrukcję dzieła; tylko tą drogą wykreować mógł na ekranie ową autonomiczną rzeczywistość „Wesela” i jej głębsze znaczenia, a nie tylko nastroje i mgły snujące się po rozśpiewanej chacie – recenzował na łamach „Kina” krytyk Bolesław Michałek.
Wśród nielicznych sceptycznych głosów, znalazła się opublikowana w „Tygodniku Powszechnym” recenzja autorstwa Antoniego Słonimskiego, którego zdaniem „w krwawym filmie Andrzeja Wajdy dwa są grzechy główne; dwa popełniono tu przestępstwa. Prawdę historyczną zlekceważono, poezję zmasakrowano”. – Sen Wyspiańskiego o Polsce wolnej, żal do współczesnych, ból, sarkazm. Ten porachunek poetycki z własnym pokoleniem Wajda przetłumaczył na język filmu, a raczej na wrzask i bełkot pisał Słonimski.
– Chochoł śpiewany przez Czesława Niemena. Pomysł świetny! Nie tak dawno jeszcze Niemen lekceważony był jako młodzieżowy idol. Wajda rozpoznał w nim awangardowego muzyka dużej klasy – zauważył Andrzej Kołodyński w „Filmie”.
Bożena Janicka określiła film, jako „halucynogenny”, jej zdaniem „narastająca ekspresja i tempo tego, co widzimy na ekranie wciąga widza w krąg swoistego zaczarowania, tego samego, jakiemu ulegają bohaterowie”.
Obraz Wajdy doceniła także prasa zagraniczna. – Wspaniały obraz nienasyconego geniusza – donosił „Le Point”, „utwór, który ściśle odpowiada określeniu arcydzieło” – pisano z kolei na łamach „Positif”. – Jestem przekonany, że tym cudownym filmem Wajda osiągnął szczyt, na który wskazywały drogę jego ostatnie trzy czy cztery filmy. Jesteśmy zaskoczeni i równocześnie szczęśliwi, że przy swoich 47 latach Wajda pozostaje najwybitniejszym polskim reżyserem – recenzował krytyk Marcel Martin.
Na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w San Sebastian w 1973 r. „Wesele” nagrodzono Srebrną Muszlą. Martin Scorsese (reż. m.in. „Ulic Nędzy”, „Taksówkarza”) uznał film za jedno z arcydzieł polskiej kinematografii.
– Wesele jest jednym z nielicznych filmów rzeczywiście kultowych. W czym tkwi jego siła. W obrazie, w przejmującej malarskiej wizji, wykreowanej przez duet Wajda-Sobociński – ocenił z kolei Wojciech Pszoniak, czyli filmowy Stańczyk i Dziennikarz.
– Po wielu latach od premiery filmu spotkałem w Paryżu mistrza amerykańskiego kina, Elię Kazana. Kiedy powiedziałem swoje nazwisko, zapytał mnie: – Czy to pan zrobił film, który dzieje się w ciągu jednej nocy?. Pomyślałem natychmiast, że chodzi o „Popiół i diament”. Okazało się, że miał na myśli „Wesele”. – Kto panu napisał taki dobry scenariusz? -. Byłem szczęśliwy i dumny z tego, że umiałem nadać sztuce teatralnej tak dalece filmowy kształt i że Elia Kazan poznał się tak dobrze na genialności dramaturgii Stanisława Wyspiańskiego – mówił reżyser.
13 grudnia 2010 r. w warszawskim kinie „Kultura” odbył się uroczysty pokaz zrekonstruowanej cyfrowo wersji filmu. „Jestem szczęśliwy, że możemy się spotkać tutaj razem. […] Przeszliśmy do nieśmiertelności, czy macie tego świadomość?” – powiedział wówczas Wajda.
PAP / RL / opr. PrzeG / AKos
Fot. filmpolski.pl