Nie wszyscy komiksiarze robią wielką dramę z powodu zgagi i stresu. Ale niektórzy robią. Część z nich prowadzi dość samotnicze życie, kuląc się przy desce kreślarskiej i stawiając kreski plus kropki. Zdecydowana większość z nich ma ciężkie wejście w branżowy świat – ich nazwiska są przekręcane, a większość miejsc na spotkaniach autorskich stoi pusta nawet dekadę po debiucie. Spotykają się z innymi komiksiarzami, a wśród nich są ludzie zarówno piękni, jak i paskudni. Zdarza się. Jak wszędzie. Komiksiarze bywają introwertykami, są wstydliwi, nie noszą głowy zbyt wysoko i wzrokiem zamiatają chodniki. Komiksiarze miewają specyficzne poczucie humoru, pozwalają mydlić sobie oczy i – choć wprost tego nie przyznają – są wyczuleni na krytykę swoich dzieł. Bywa, że są proszeni o podpisanie powieści graficznej swojego bardziej znanego kolegi. I bywa, że muszą tłumaczyć się z nazywania komiksu powieścią graficzną. Albo jeszcze gorzej – nowelą graficzną. Komiksiarze muszą odpowiadać na pytania naiwne, na przykład czy komiks jest sztuką lub czy istnieją komiksy dla dorosłych, bo przecież wszystkie są dla dzieci. Tak, zdarzają się tacy komiksiarze, unurzani w samotności, anonimowi, realizujący własną artystyczną ścieżkę, z dala od największych wydawniczych graczy. I o takich komiksiarzach, a właściwie komiksiarzu opowiada najnowsze dzieło Adriana Tomine zatytułowane Samotność komiksiarza (wyd. kultura gniewu).
To komiksowa autobiografia autora znakomitych Niedoskonałości i jeszcze lepszego zbiorku pod tytułem Strach i śmierć, w bezlitosny sposób ukazująca pasmo jego porażek na drodze komiksowej tak zwanej kariery. Tak, Tomine jest dla siebie okrutnie bezlitosny. Nie wstydzi się powiedzieć, że na jego spotkanie nikt nie przyszedł, że ta recenzja go dotknęła, że źle wymawiają jego nazwisko i uważają, że zżyna z Daniela Clowesa. Tomine, rocznik 1974, na kartach Samotności komiksiarza prezentuje wyrywki swojego życia z lat 1982-2018. W początkowych fragmentach tej opowieści, kiedy jeszcze jest młokosem, fascynuje się Spider-Manem, a jego ulubionym rysownikiem jest John Romita; wraz z upływem czasu z taśmowo produkowanych komiksów superbohaterskich przesiada się na komiks alternatywny, poszukujący nowych środków wyrazu i pragnący pokazać coś więcej niż zamaskowanego gościa w pelerynie na dachu wieżowca w deszczowej pogodzie. Adrian Tomine nie jest Neilem Gaimanem ani Frankiem Millerem. On idzie własną, choć z łatką kopisty Clowesa, drogą, aaale większość odbiorców wolałaby jednak, żeby był tym Frankiem Millerem i Neilem Gaimanem. I zapewne to wpędza go w jeszcze większą samotność bardziej niż fakt, że w sali, gdzie odbywa się jego spotkanie autorskie, wszystkie krzesła są puste.
Samotność komiksiarza to powieść graficzna zupełnie inna niż poprzednie znane polskiemu czytelnikowi dzieła – a to dlatego, że zamiast o innych, autor mówi tu o sobie. Zamiast wielości narracyjnych form i znakomicie spuentowanych obyczajowych nowel mamy tu streaming z jego życia opakowany idealnie do tematyki. Album wydany został w formie notatnika – papier w kratkę, miejsce na notatki, zakładka. To codzienność autora zaklęta w komiksie. Swoją drogą podczas lektury miałem przed oczami piąty odcinek pierwszego sezonu serialu Easy. To krótkie obyczajowe opowieści o życiu w mieście. Bohaterem wspomnianego odcinka jest autor powieści graficznych, który inspiracje czepie ze swojej codzienności, ale zahaczając przy tym o codzienność bliskich sobie osób, których w swoich komiksach odziera z prywatności niekoniecznie pytając ich o zdanie. Spotkanie z pewną studentką fotografii zmusi go do zweryfikowania swojego postępowania i wzięcia prawdziwej odpowiedzialności za swoją twórczość. Odcinek nosi tytuł Sztuka życia, a punktów stycznych z Samotnością komiksiarza ma kilka: mamy tu podobne pustki na spotkaniach autorskich, recenzenci są 12-letnimi szydercami, a fani komiksu ze srogą miną nieśmiało sączą piwo przy stoliku i w milczeniu czekają na okazję, by zrobić autorowi fotkę. Są też świetne występy innych komiksiarzy – za rysunki głównego bohatera tak naprawdę odpowiada Jeffrey Brown, a w podziękowaniach na liście płac wymieniona jest m.in. Alison Bechdel. Co więcej, dziennikarza przepytującego głównego bohatera gra sam Chris Ware, autor Jimmiego Corrigana, również wspomniany w Samotności komiksiarza, który to komiks (lub która to powieść graficzna)… no właśnie… nie jest dla wszystkich. Nie wiem nawet czy jest to komiks dla czytelników. Ale na pewno jest to komiks dla komiksiarzy, dla Franka Millera, Setha, Daniela Clowesa, Chrisa Ware’a, dla wszystkich, którzy rysują komiksy zawodowo i amatorsko. Prędzej czy później każdy z nich na własnej skórze poczuje, czym jest tytułowa samotność.