Nie pokój, a rozejm. Bliski Wschód w cieniu 20-punktowego planu

EAttachments90146305248ea94a7fa6beeb9886592eb1360a1 xl

Przywódcy USA, Egiptu, Turcji i Kataru podpisali w Egipcie pierwszy etap planu pokojowego – deklarację wsparcia dla pokoju. Pierwszy etap zakładał powrót do domu izraelskich zakładników, uwolnienie palestyńskich więźniów, częściowe wycofanie sił izraelskich i zaprzestanie działań wojennych. Prezydent Trump, zapytany, czy ogłoszenie pokoju nie było przedwczesne, odpowiedział, że według niego moment był idealny. 

O początkach konfliktu i o tym, czy udało się tę wojnę zakończyć, mówi profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego dr hab. Maciej Münnich z Instytutu Historii KUL w rozmowie z Eweliną Kwaśniewską.

Panie profesorze, zaczynając tak trochę zaczepnie, czy Donald Trump zakończył trwającą 3000 lat wojnę?

– Ta wojna z pewnością nie trwa 3000 lat, bo konflikt izraelsko-palestyński narodził się po 1918 roku, czyli od momentu, kiedy Brytyjczycy przejęli terytorium Palestyny, wprowadzili tam mandat w imieniu Ligi Narodów i pozwolili na dość masową migrację Żydów z Europy. I to był początek tego konfliktu trwającego rzeczywiście do dziś. No, 3000 lat to, to nie jest, ale wystarczająco długo, żebyśmy rzeczywiście wszyscy pamiętali bardzo boleśnie o tej wojnie tam się toczącej.

– Mam poczucie, że trochę gdzieś właśnie te początki się zatarły, trochę zapominamy, kto tak naprawdę tę wojnę zaczął i dlaczego.

– Tak jak powiedziałem, konflikt się rozpoczął od, można powiedzieć, zderzenia dwóch nacjonalizmów. Z jednej strony rodzącego się w Europie nacjonalizmu żydowskiego, który dążył do stworzenia państwa, które nie istniało, państwa żydowskiego i ostatecznie wybrano tę wersję powrotu do krainy przodków, czyli do Palestyny. A z drugiej strony rodzący się nacjonalizm, czy w ogóle poczucie narodowości panarabskiej najpierw, a potem palestyńskiej. I te dwa żywioły starły się ze sobą najpierw pod panowaniem brytyjskim, czyli do 1947 roku. Natomiast potem już bezpośrednio walcząc ze sobą i w tym starciu na razie górą jest strona izraelska oczywiście. Ponieważ to ona zdołała utworzyć państwo, a państwo palestyńskie do tej pory nie powstało i terytoria zajmowane przez stronę izraelską cały czas się powiększają. Strefa Gazy, która jest najgorętszym obecnie miejscem konfliktu jest tylko, można powiedzieć, małym elementem, małym terytorialnie, a znaczącym ze względu na ponad dwumilionową ludność, ale małym elementem tego całego konfliktu, który z pewnością na zawarciu pokoju się nie zakończy. Natomiast trzeba oddać prezydentowi Trumpowi, niezależnie od sympatii czy antypatii wobec niego, że rzeczywiście doprowadził do rozejmu, który był wyczekiwany przez obie strony i to jest bez wątpienia jego osobisty sukces, to mu trzeba oddać.

Czy takie incydenty jak chociażby to, że izraelskie wojsko otworzyło ogień do Palestyńczyków, którzy zbliżyli się do pozycji izraelskich w Strefie Gazy, tam zginęło co najmniej sześć osób, wpłyną właśnie na to, że za chwilę znowu będziemy mieć eskalację konfliktu i to zawieszenie broni wcale nie będzie długotrwałe?

– To zależy od determinacji Trumpa. Ja wiem, pytanie było o zabitych Palestyńczyków, a ja mówię o Trumpie. Otóż z pewnością obecne władze Izraela, czyli premier Binjamin Netanjahu i jego koalicjanci, czyli partie bardzo skrajne, to znaczy albo ortodoksyjne, religijne, albo o takim zabarwieniu szowinistycznym, takie jak religijny syjonizm Smotricza, czy też żydowska siła Ben-Gwira – te partie z pewnością nie chcą dążyć do pokoju na takich warunkach, które zaproponował prezydent, co do tego nie ma wątpliwości. Zresztą i Ben-Gwir, i Smotricz jako członkowie rządu głosowali przeciwko temu porozumieniu na Radzie Gabinetowej. Co prawda było wiadomo, że zostaną przegłosowani, bo większość ma Likud, czyli partia Benjamina Netanjahu. Natomiast dali wyraz dezaprobacie, ponieważ według nich jest to tylko częściowe zwycięstwo. Docelowo tutaj mówimy o tym, co głośno mówią Smotricz i Ben-Gwir, ale w dużej mierze też członkowie partii Likud, docelowo to, co chcą oni osiągnąć, to jest ponowne zasiedlenie Strefy Gazy przez osadników izraelskich, co musi się wiązać z przynajmniej częściowym usunięciem stamtąd Palestyńczyków.

– Te 20 punktów, które przedstawił Trump, mówią wprost, jeden z nich, że nie będzie wysiedleń, nie będzie aneksji.

– Z ich perspektywy to jest tylko częściowe zwycięstwo, czyli militarne pokonanie Hamasu, bo do tego doszło – tu nie ma wątpliwości. Hamas nie stanowił militarnego zagrożenia dla Izraela po tych ponad dwóch latach walk. Natomiast nie doszło do tego, czego ta skrajna część sceny politycznej izraelskiej oczekiwała. Stąd premier Netanjahu na pewno nie będzie zadowolony z takiego obrotu sprawy i nie zdziwiłbym się, gdyby dążył do wznowienia walk, tak jak to miało miejsce zresztą w styczniu tego roku, gdzie po kolejnej turze wymiany zakładników i więźniów działania wojenne zostały wznowione. Dlatego Hamas nie chciał się zgodzić, bo bał się, że odda swoją, powiem nieelegancko, kartę przetargową, czyli tych zakładników, choć teraz powiedzmy ta ostatnia tura to już w większości żołnierze. No i zostanie jakby bez tego asa w rękawie wydany na łaskę i niełaskę Izraela.

– Stąd Hamas nie chciał się na to zgodzić, dopóki nie otrzymał zapewnień ze strony amerykańskiej, że po wymianie tych jeńców i więźniów, Izrael nie wznowi ofensywy.

– Ten niepokój, jeśli chodzi o obecne władze izraelskie, jeśli chodzi o trwałość tego rozejmu, z pewnością jest. Natomiast wydaje się, że tak głębokie zaangażowanie Amerykanów, a nawet osobiste prezydenta Trumpa, bo trzeba powiedzieć, że w czasie tych ostatnich rozmów, dzwonił trzy razy osobiście do negocjatorów. To pokazuje, że rzeczywiście mu na tym bardzo zależało. Z jakich powodów, zostawmy, czy w tle była nagroda pokojowa Nobla, czy nie, to nie jest istotne. W każdym razie rzeczywiście zaangażował się w to rozwiązanie, przynajmniej doprowadzenie do zawieszenia broni i zmuszenie strony izraelskiej do zaakceptowania tych 20 punktów. Z drugiej strony nacisk na państwa arabskie, głównie tutaj Katar i Egipt, żeby one z kolei wywarły nacisk na Hamas, żeby on też się zgodził. Autorami tego dealu są Amerykanie i w dużej mierze osobiście Trump. Zerwanie tego porozumienia będzie uderzało teraz bezpośrednio w niego, szczególnie po, ja już nie mówię po wizycie w Knesecie, ale po wizycie w Sharm el-Sheikh, gdzie spotkał się z wieloma przywódcami świata muzułmańskiego, zresztą nie tylko, jako ten gołąbek pokoju. Ewentualne zerwanie tego pokoju przez stronę izraelską uderzałoby w niego osobiście, tak? Znaczy byłby niewiarygodny, to byłby jego osobisty blamaż, więc dlatego uważam, że ten rozejm przynajmniej przez dłuższy czas się utrzyma. Nie jestem aż tak optymistyczny, żeby doprowadził do trwałego pokoju. Można powiedzieć, że zakończyła się pewna runda tych walk trwających od wielu lat i chyba teraz mamy taki czas jakiegoś zawieszenia broni. Byłoby najlepiej, gdyby został zrealizowany przedostatni, czyli dziewiętnasty punkt z tych dwudziestu Trumpa, który mówi o tym, że po odbudowaniu Strefy Gazy oraz po koniecznych reformach Autonomii Palestyńskiej, ma dojść do powstania państwa palestyńskiego. Ten punkt zapewne był wymuszony przez stronę arabską i on z pewnością bardzo się nie podobał Netanjahu. On publicznie mówił, że to jest jego główny cel w polityce – nie dopuścić do powstania państwa palestyńskiego, więc dlatego mówię, że Netanjahu został zmuszony przez Trumpa do przyjęcia tego dealu.

– Ale zmuszony chyba został też dlatego, że Trump stracił po prostu do niego cierpliwość.

– W mojej opinii kluczowy był moment ataku na Katar, kiedy Izrael bez konsultacji z Amerykanami, samodzielnie zaatakował Katar, który jest sojusznikiem Stanów Zjednoczonych. I to oznaczało, że Amerykanie nie są w stanie powstrzymać swojego, że tak powiem, junior partnera jakim jest Izrael, przed atakiem na swojego innego sojusznika, jakim jest Katar. Czyli ich wiarygodność jest zerowa i szejk, Emir Kataru, Altani, niedwuznacznie dał do zrozumienia, że on w takim razie będzie chyba musiał poszukać sobie innego sojusznika, czytaj Chiny. W tym momencie Amerykanie tupnęli nogą i ta scena z Białego Domu, gdzie po rozmowie z Trumpem Netanjahu, bierze telefon i dzwoni do premiera Kataru, przepraszając go za atak, robiąc to publicznie. Powiedzmy sobie szczerze to było upokorzenie Netanjahu. Co prawda teraz Trump to osłodził w Knesecie, wychwalając go, aczkolwiek tam też drobne szpilki wbijał, mówiąc, że Netanjahu to jest trudny człowiek, albo mówiąc „Bibi, widzisz, teraz musisz być milszy, bo wojna się skończyła„. To była taka niedwuznaczna sugestia, że jednak Izrael musi się liczyć z tym, na co mu pozwolą Amerykanie, można powiedzieć wreszcie, tak? Bo do tej pory, szczególnie za poprzedniej prezydentury, trzeba powiedzieć, że Izrael robił naprawdę co chciał, bez reakcji ze strony amerykańskiej.

– Na ile na te wszystkie kroki wpłynął fakt, że w końcu państwa zaczęły patrzeć na to, co się dzieje w Strefie Gazy. Wcześniej tak naprawdę było to pomijane i raczej wszyscy brali stronę Izraela. W pewnym momencie to się zmieniło i wszyscy zaczęli mówić o ludobójstwie w Strefie Gazy. Zaczęli mówić o tym, że może jednak trzeba uznać Palestynę. Na ile to realnie mogło mieć wpływ, że ktoś w ogóle zaczął na ten temat głośniej mówić?

– Powiem brutalnie, to nie miało żadnego wpływu. To, że ktoś mówi, nie ma na pewno wpływu na twardą politykę na Bliskim Wschodzie. Na politykę na Bliskim Wschodzie wpływ ma broń albo pieniądze, a nie mówienie. I w tym wypadku bardzo charakterystyczne jest to, że w tym rozwiązywaniu tego, czy szukaniu rozwiązania tego problemu, państwa europejskie w praktyce się nie liczyły. Bo państwa europejskie, i to niezależnie czy w Unii, czy poza Unią, myślę tu o Wielkiej Brytanii, ale unijne również, jest wiadome, że ani nie wyślą tam wojska, ani nie były w stanie na przykład wprowadzić jakichś ograniczeń w handlu czy sankcji na Izrael. Jeśli ktoś tylko mówi, to się go nie traktuje poważnie. Tu liczyli się Amerykanie i państwa z regionu i oczywiście Izrael. Natomiast państwa europejskie, Unia Europejska w tym konflikcie praktycznie była nieobecna.

Zgodnie z porozumieniem z Izraelem, Hamas uwolnił wszystkich 20 zakładników, a Izrael zwolnił około dwóch tysięcy palestyńskich więźniów. Wydanie szczątków porwanych przez Hamas Izraelczyków jeszcze potrwa – poinformował Międzynarodowy Czerwony Krzyż. To, zdaniem organizacji humanitarnej, ogromne wyzwanie, biorąc pod uwagę trudności w odnalezieniu ciał w gruzach pokrywających Strefę Gazy.

EwKa / opr. AKos

Fot. PAP/EPA/YOAN VALAT / POOL

Exit mobile version